Podano właśnie, że trzech Tybetańczyków podpaliło się jednego dnia we wschodnim Tybecie. Wcześniej, w styczniu informowano o czterech samospaleniach i śmierci tybetańskich demonstrantów. Napięcie rośnie, a władze chińskie zamiast okazać zaniepokojenie i próbować zrozumieć przyczyny tej sytuacji, odpowiadają coraz większą siłą i represjami. Każda wiadomość o nowej tybetańskiej śmierci napawa mnie niezmiernym bólem i smutkiem – trzy jednego dnia to więcej niż może znieść serce. Modlę się, by ofiary te nie były złożone nadaremno i doprowadziły do zmiany polityki, która przyniesie ulgę naszym tybetańskim braciom i siostrom.
Nosząc imię Karmapy, należę do dziewięćsetletniej linii inkarnacji, która historycznie unikała jakiegokolwiek politycznego zaangażowania, i nie mam zamiaru zmieniać tej tradycji. Mimo to jako Tybetańczyk żywię solidarność oraz uczucie wobec rodaków i mam ogromne wątpliwości wobec milczenia, gdy oni czują ból. Ich szczęście obchodzi mnie najbardziej.
Tybetańskie demonstracje i samospalenia są symptomami głębokiego niezadowolenia, które pozostawiono bez odpowiedzi. Gdyby Tybetańczykom naprawdę pozwolono żyć tak, jak tego chcą, zachowując własny język, religię i kulturę, nie manifestowaliby i nie składali w ofierze życia.
Od 1959 roku my, Tybetańczycy doświadczamy niewysłowionej straty, znaleźliśmy jednak sens w przeciwnościach. Wielu z nas odkryło prawdziwą, tybetańską tożsamość, poczucie narodowej jedności trzech prowincji Tybetu oraz wartość łączącego nas przywódcy, Jego Świątobliwości Dalajlamy. Daje to wszelkie podstawy naszej nadziei.
Chiny mówią o przyniesieniu Tybetowi rozwoju, i kiedy żyłem tam, było to, w wymiarze materialnym, wygodne. Niemniej dostatek i postęp nie dały Tybetańczykom tego, co uznają oni za najcenniejsze. Komfort bez zadowolenia wewnętrznego znaczy niewiele. Tybetańczycy żyją w ciągłym niepokoju, że będzie się ich zmuszać do postępowania wbrew sumieniu i lżenia Jego Świątobliwości Dalajlamy, którego władze chińskie uporczywie przedstawiają jako wroga. Odrzucano jego wielokrotne zabiegi o wynegocjowanie pokojowego rozwiązania problemu tybetańsko-chińskiego. Zbywano wiarę i lojalność, którymi z całego serca darzą Jego Świątobliwość wszyscy Tybetańczycy. Nawet ci, którzy przyszli na świat dekady po opuszczeniu przezeń ojczyzny, uważają go za Przewodnika i Schronienie nie tylko w tym życiu, ale i żywotach następnych. W tej sytuacji ciągłe odnoszenie się doń w sposób wrogi jest zniewagą, na której nikt nie korzysta. W rzeczy samej godzenie w serce tybetańskiej wiary przekreśla perspektywę zyskania zaufania Tybetańczyków. Nie jest to ani skuteczne, ani mądre.
Wzywam władze w Pekinie do przejrzenia pozorów roztaczanych przez urzędników lokalnych. Uznanie prawdziwej ludzkiej niedoli w Tybecie i wzięcie pełnej odpowiedzialności za to, co się tam wydarza, położy mądry fundament pod budowanie wzajemnego zaufania Tybetańczyków i rządu Chin. Zamiast robić z tego kwestię walki politycznej, znacznie rozsądniej będzie uznać to za sprawę zwykłych ludzkich uczuć.
W tych trudnych czasach apeluję do Tybetańczyków w Tybecie: bądźcie wierni sobie, zachowajcie spokój umysłu w obliczu ciężkich prób i nie traćcie z oczu dłuższej perspektywy. I zawsze pamiętajcie, że wasze życie – ludzi i Tybetańczyków – ma ogromną wartość.
Ponieważ zbliża się Nowy Rok naszego kalendarza, modlę się, by Tybetańczycy, chińscy bracia i siostry oraz przyjaciele i ci, którzy udzielają nam wsparcia w Indiach i na całym świecie, znaleźli trwałe szczęście i prawdziwy pokój. Oby ten Nowy Rok zwiastował erę harmonii, miłości i szacunku dla siebie nawzajem oraz Ziemi, która jest nam wspólnym domem.
Bodh Gaja, 6 lutego 2012
Tłumaczenie: HFPC