W listopadzie 2011 roku aresztowano Lamę Dzigmego, mnicha, byłego wiceprzewodniczącego Komitetu Demokratycznego Zarządzania w klasztorze Labrang. Jako „podejrzanego o podżeganie do separatyzmu”. Według różnych źródeł piątego września zaczęła się (druga) rozprawa (obrońcę wyznaczyły władze lokalne) i zapadł wyrok: pięć lat więzienia. I do dziś nie wiadomo, gdzie go odbywa.
Lama Dzigme urodził się w 1966 roku w chłopskiej rodzinie, w osadzie Lhutang, okręgu Sangczu prefektury Kanlho, w prowincji Gansu. Jako trzynastolatek został mnichem w słynnym klasztorze Labrang i przyjął zakonne imię Dzigme Gjaco. W dowodzie ma wpisane Dzigme, znany jest również jako Dzigme Guri. Wyrósł na powszechnie szanowanego duchownego, został dyrektorem przyklasztornej szkoły zawodowej, piastował ważne stanowisko w świątynnym Komitecie Demokratycznego Zarządzania.
Między 2006 a 2011 rokiem aresztowali go pięć razy.
Najpierw w styczniu 2006 roku za wyprawę do Indii na odprawianą przez Dalajlamę abhiszekę Kalaczakry (Jego Świątobliwość udzielił mu także audiencji). Esbecja z prefektury Kanlho przetrzymała go wtedy czterdzieści dni. Przy okazji skonfiskowali mnóstwo pieniędzy, które wiózł – na uszycie namiotów – od (mieszkającego już w Stanach Zjednoczonych) Agji Rinpoczego. I do tej pory ich nie zwrócili.
Drugi raz wzięli go w związku z powstaniem w Labrangu w 2008 roku. Władze podejrzewały, że stał za protestami. Przyszli po niego – bez żadnych dowodów i podstaw – 22 marca, przetrzymali miesiąc, przesłuchując i katując prawie do śmierci. Zwolnili po czterech tygodniach w szpitalu wojskowym i zapłaceniu grzywny.
Trzecie aresztowanie związane było z nagraniem, które Głos Ameryki upublicznił we wrześniu 2008 roku. Lama Dzigme mówił przez dwadzieścia minut – nie ukrywając swego imienia i nie zasłaniając twarzy – o prześladowaniach, jakim są poddawani Tybetańczycy, i prosił społeczność międzynarodową o zwrócenie uwagi na naruszenia praw człowieka w Tybecie. Odbiło się to szerokim echem. Tak wielkim, że czwartego listopada po Lamę przyjechało ponad siedemdziesięciu żołnierzy paramilitarnej policji. Znikł wtedy na pół roku i odzyskał wolność dzięki dwóm chińskim adwokatom praw, Li Fangpingowi and Jiangowi Tianyongowi.
Czwarte zatrzymanie, 20 sierpnia 2011 roku, uczyniło zeń narodowego bohatera i dało mu przydomek – od miejsca, w którym stoi jego klasztor – Labrang Dzigme. Tym razem władze uznały, że do przeszukania pokoju, skonfiskowania papierów i komputera trzeba pięćdziesięciu funkcjonariuszy. Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prefektury Kanlho wystawiło nakaz aresztowania 1 stycznia 2012 roku, uznając Lamę Dzigmego za „podejrzanego o separatystyczne podżeganie”. Przewieźli go wtedy do aresztu śledczego w mieście Hezuo, skąd został potem zabrany do tajnego więzienia w Lanzhou, do którego nie dopuszczono dwóch wynajętych przez rodzinę pekińskich adwokatów. Po tamtym aresztowaniu w ciągu trzech lat bliskim udało się uzyskać zgodę na jedno widzenie. Jego brat wsiadł wtedy w pociąg i pojechał do stolicy prefektury z przygotowanym przez matkę jedzeniem. Spotkanie trwało jakieś dziesięć minut. Ponieważ Lama Dzigme chciał szczegółowo poinformować brata o swojej sytuacji i uczuciach, zwrócił się bezpośrednio do policjantów.
„Przyszedł do mnie starszy brat, a wy opublikujecie zdjęcia i będziecie trąbić, że Lama Dzigme ma się świetnie, jest pod dobrą opieką i widuje się nawet z krewnymi, zgadłem? Powtarzam: nie potrzebuję paczek żywnościowych, nie potrzebuję odwiedzin brata, nie potrzebuję być w hotelu. Jeśli jestem dla was przestępcą, postawcie mnie przed sądem. Jeżeli popełniłem jakąś zbrodnię, chętnie przyjmę wyrok, nawet śmierci”.
Nie poprzestał na tym. „Mówicie, że nie wolno nam modlić się do Jego Świątobliwości, prawda jest jednak taka, że nie ma Tybetańczyka, który nie darzyłby wiarą Dalajlamy i Panczenlamy”. I dalej: „Każda jednostka i każda nacja są dumne z własnej tradycji i kultury. Również Chińczycy. Człowiek, w którym nie ma takich uczuć, jest stracony. Ja swoje dziedzictwo darzę najwyższą czcią i zrobię wszystko, aby je zachować”.
Własnemu bratu powiedział natomiast tylko tyle: „Złóż w moim imieniu skargę. Znajdź mi dobrego adwokata i wytocz sprawę tym policjantom!”.
Mówią, że pierwsza rozprawa odbyła się w czerwcu 2012 roku. Oskarżonego – który zapadł na zdrowiu i został przewieziony do szpitala w Lanzhou – reprezentowali dwaj adwokaci wskazani przez władze.
Lama Dzigme siedzi w więzieniu od trzech lat. Brak wiadomości zza krat to dla wielu udręka. „Gdzie jest Akhu (czyli „mnich” w dialekcie z Amdo) Dzigme? Gdzie nasz bohater z Labrangu? Gdzie zmagają się z brzemieniem mocarne barki? Gdzie rozbrzmiewa spiżowy głos prawości? Kiedy, Śnieżny Lwie, zejdziesz do nas z gór”, pyta w sieci tybetański pisarz, posługujący się pseudonimem Bosai.
Wtrącili go do lochu na pięć lat. Kolejny – nie mam siły liczyć, ilu ich było od 2008 roku – wpływowy mnich, kolejny przedstawiciel tybetańskiej elity, z którym władza rozprawia się, szydząc z prawa i sprawiedliwości.
wrzesień 2014