Tradycyjna kultura Tybetu zawsze oddychała dwoma płucami: narodowym i religijnym. W chwili przejęcia władzy przez chińskich komunistów w 1949 roku konglomerat ten uosabiała tybetańska elita, zamykając doń dostęp obcym pokroju Hanów.
Jeżeli Komunistyczna Partia Chin miała przejąć kontrolę nad Tybetem, musiała podzielić jego mieszkańców i zjednać sobie najniższe kręgi. Tylko w ten sposób mogła wywołać wojnę klasową, której była mistrzem. Wyznaczenie linii podziału klasowego pozwalało na przepołowienie społeczeństwa.
W każdej grupie etnicznej są bogaci i biedni, ucisk i wyzysk. Według logiki kompartii ubodzy całego świata należą do jednej rodziny, a wszyscy bogacze to ścierwojady. Religia zaś jest opium, służącym do ogłupiania i kontrolowania mas.
Uważano, że walka klasowa przeobrazi partię z narzędzia Hanów w obrońcę i rzecznika wszystkich ubogich, odciągając tybetańską biedotę od religii i tożsamości narodowej. Szczuty na bogatych plebs miał na koniec zrąbać maszty ze sztandarami religii i nacjonalizmu. I zastąpić dawnych przywódców – zmienionych we „wrogów ludu” po zerwaniu więzi społecznych i obróceniu dotychczasowych, dobrych relacji w wojnę klasową – nowymi, chińskimi panami.
Z tą myślą partia posłała w teren grupy robocze, zachęcające prostych ludzi do opowiadania o wyzysku i szukania zemsty. Agitatorzy pytali: dlaczego chłopskie dzieci są biedne, a ziemianie mają pełne brzuchy, dobre ubrania i opływają w zbytki? Komu w tym układzie służy i kogo chroni rząd tybetański? Czy cierpienie jest wyrokiem losu? I tak dalej, i tak dalej.
Historia uczy, że większość Tybetańczyków nigdy nie kwestionowała przywództwa elity, co niewątpliwie wiąże się z buddyjskimi ideami karmy i odrodzenia. Biedota najwyraźniej tak bała się karmicznej odpłaty, że w 1950 roku walczyła u boku panów z niosącymi jej „wyzwolenie” czerwonoarmistami. Choćby najgłębiej zakorzenione, wpływy religijne i kulturowe stanowiły przecież część zachowania wyuczonego, a nie wrodzonej skłonności do pilnowania własnych interesów i unikania bólu.
Strategia dzielenia przy pomocy walki klasowej oraz komunistyczna redystrybucja przywilejów i majątku poprawiły trudny los dołów społecznych, które tradycyjnie widziały w nim swoje przeznaczenie. Musiało napędzić to zwolenników chińskiej sprawie. Partia, na przykład, unieważniała długi, które niejednokrotnie narastały przez stulecia. Jak można było nie witać tego z otwartymi ramionami?
Chińskie „demokratyczne reformy” wprowadzono po stłumieniu „kontrrewolucji”. Tysiące ludzi zabito, wiele więcej zamknięto w więzieniach, ściągając do Tybetu niezliczonych żołnierzy i odbierając dawnym elitom jakąkolwiek możliwość stawiania skutecznego oporu oraz powstrzymywania rewolucji współbraci. Niektórzy przechodzili nawet na stronę komunistów, oferując swoje usługi i pomoc w przeobrażaniu własnego podwórka. Widząc bezpowrotny upadek starych władców i bezlitosną potęgę komunistycznych Chin, doły społeczne odrzuciły tradycyjny szacunek i lojalność, ruszając do walki o swoje u boku kompartii z żarliwością neofitów, depcących dawnych panów.
Choć tybetańska diaspora nieodmiennie kwestionuje „demokratyczne reformy” Komunistycznej Partii Chin, tak właśnie wygląda idea „ludu”, który nie bawi się w niuansowanie i nie podejmuje dyskusji z odmiennymi poglądami, zwłaszcza gdy targają nim konwulsje klasowej walki.
W czerwcu 1959 roku do Komitetu Przygotowawczego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego wprowadzono sześciuset delegatów, reprezentujących wszystkie grupy społeczne, w tym – po raz pierwszy w historii Tybetu – chłopów pańszczyźnianych. Oczywiście wybrali ich chińscy komuniści i pełnili głównie rolę dekoracyjną, niemniej siedzenie pod tym samym dachem i debatowanie z arystokratami o przyszłości kraju musiało być dla nich nieprawdopodobnym wyniesieniem i zaszczytem. Trudno się dziwić, że niesieni wiatrem historii jak jeden mąż głosowali za „reformą demokratyczną”.
grudzień 2015
Za Radiem Wolna Azja (RFA)