Trudno sobie wyobrazić, że w naszych czasach ktoś mógłby chcieć wydrzeć bliskim prochy zmarłego i wyrzucić je do rzeki. Ale właśnie taki los spotkał szczątki buddyjskiego lamy, którego trzynaście lat przetrzymywano w więzieniu, choć nie popełnił żadnego przestępstwa.
Światowe media podały, że 16 lipca grupa lokalnych aparatczyków w obstawie uzbrojonych żołnierzy paramilitarnej policji zmusiła czterech Tybetańczyków (dwóch mnichów i dwóch krewnych zmarłego) do oddania prochów Tulku Tenzina Delka, które – dopuszczeni do udziału w kremacji przez komendanturę więzienia – wieźli do Khamu.
Najbliższych poinformowano o śmierci Tenzina Delka Rinpoczego nocą 12 lipca. Przeżyli szok. Od dziesięciu dni czekali w Chengdu na zgodę na widzenie z więźniem. Oczywiście natychmiast przekazali tę straszną wiadomość ziomkom, modlącym się o powrót swego lamy. Nie mieli wyjścia: uczeń musi wiedzieć o odejściu nauczyciela.
Następnego dnia wierni ruszyli pod komitet i klasztor żądać wyjaśnień. W końcu policja zaczęła strzelać; dwadzieścia osób trafiło do szpitali.
Siódmego kwietnia minęło trzynaście lat od chwili wołającego o pomstę do nieba uwięzienia Tenzina Delka Rinpoczego. „Oskarżyli go o »powodowanie wybuchów« i »działalność wywrotową« – pisałam – i skazali na śmierć, zmieniając potem ten wyrok na dożywocie. Za sfabrykowanie zarzutów odpowiadał osobiście późniejszy szef bezpieczeństwa Chin, Zhou Yongkang”. O sprawie informowały najważniejsze światowe media, protestowały rządy Stanów Zjednoczonych i państw Unii Europejskiej oraz organizacje międzynarodowe.
Ustawa o służbie więziennej pochyla się nad „przestępcami, którzy zmarli podczas odbywania kary pozbawienia wolności”, w tym także „należącymi do mniejszości etnicznych”, i – czarno na białym – każe przestrzegać „rodzimych tradycji”. Jak potraktowali prawo (w państwie jakoby nim rządzonym) aparatczycy, których poproszono o przekazanie ciała i umożliwienie przeprowadzenia ceremonii buddyjskich?
Trzy dni po śmierci Rinpoczego jego zwłoki zostały spalone. Nie w domu pogrzebowym, tylko w tajnym więzieniu, w którym go przetrzymywano. „Ceremonię” poprowadzili uzbrojeni żołnierze paramilitarnej policji. Młodsza siostra zmarłego najpierw prosiła o wydanie zwłok, potem o opóźnienie przymusowej kremacji, wnosząc o przeprowadzenie autopsji, ale pozwolono jej tylko zobaczyć brata po raz ostatni. Zauważyła, że miał zupełnie czarne wargi i paznokcie. Początkowo Tybetańczyków zapewniano, że przynajmniej będą mogli zabrać prochy – ale po drodze, strasząc bronią, odebrano im je i wysypano do najbliższej rzeki. Czym się to różni od zbezczeszczenia grobu, którym tak brzydzi się chińska kultura?
Claude Mouchard pisał, że faszyści „będą cię próbowali zniszczyć nawet w grobie, aby nikt się nie dowiedział, że kiedykolwiek chodziłeś po tej ziemi. Najważniejszym zadaniem państwa terroru jest zacieranie śladów, zwłaszcza masakr i ofiar”. Mimo to słowa świadków stają się „nagrobkami z powietrza, które wiszą wysoko w przestrzeni i ukazują się, ilekroć ktoś wspomni bezimienną śmierć”.
Wszechmocne zło wzięło na cel Tenzina Delka Rinpoczego: nie pozwoliło mu żyć, uwięziło, zabiło, spaliło ciało i jakby ciągle czuło niedosyt, wyrzuciło prochy do rzeki, żeby wymazać go z serc rodaków. Płonne nadzieje. Nasza pamięć wzniesie dlań monument w powietrzu. Póki istnieją uczucia, obrazy i słowa – a więc ludzie – zło zawsze przegra ze wspomnieniem. A w końcu sczeźnie.
21 lipca 2015