Lhasa stała się gigantyczną sceną do manipulowania historią w imię kształtowania teraźniejszości, w której po dachach naszych domów i świątyń spacerują tajniacy (często z tybetańskimi różańcami w rękach). Choć oprawcy udało się zdławić nawet szept sprzeciwu, wszystko emanuje tu lękiem.
O świcie wzięłam aparat i poszłam sfotografować atrapę Potali, która wyrosła na drugim brzegu rzeki. Budynek, okrzyknięty przez władze miasta i całego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego „projektem numer jeden”, jest wznoszoną dwadzieścia cztery godziny na dobę sceną jednej sztuki, megaprodukcji zatytułowanej „Księżniczka Wencheng”.
Mit księżniczki, w imię pieniądza i polityki, stał się oficjalnym narzędziem prania mózgów. W dzieło „przywracania do życia dawnej świetności” zaprzęgnięto najnowocześniejsze technologie. Osią tego przedsięwzięcia nie jest wszak blask dynastii Tangów, tylko jak najbardziej współczesny nacjonalizm: „chiński sen” ziszcza się tu w planowej sinizacji.
Bezprecedensowy projekt, który oficjalnie kosztował już 750 milionów yuanów (ponad 390 milionów złotych), bezustannie wizytują pielgrzymki aparatczyków. Sztuka, mająca legitymizować chińskie panowanie nad Tybetem, jest niewątpliwie oczkiem w głowie partii.
Nie tak dawno władza zorganizowała w Lhasie pierwsze „sympozjum o księżniczce Wencheng”, podczas którego, wiem to z pewnego źródła, regionalny departament turystyki przedstawił plan stworzenia dedykowanych jej parków i spektakli. Sproszono mnóstwo akademików, artystów i dziennikarzy, którym powierzono opracowanie „narracji”, promującej „narodową jedność” Tybetańczyków i Hanów.
W premierowym spektaklu, czytam w rządowej prasie, dwudziestego lipca, weźmie udział pięciuset aktorów. Wedle „obywateli sieci” bilet kosztuje średnio 500 yuanów (260 złotych).
Partia tworzy mit, przypisując księżniczce Wencheng liczne nienależne zasługi: po pierwsze, zbudowanie (jakoby na jej cześć) pałacu Potala przez króla Songcena Gampo, po drugie, położenie podwalin buddyzmu tybetańskiego, po trzecie, nadanie świętej górze imienia Bhumpa, po czwarte, wynalezienie thanek, naszych malowideł sakralnych, i wreszcie po piąte, upowszechnienie pozdrowienia „taszi delek”.
Jak na dłoni widać więc, że celem twórców jest napisanie na nowo historii, co wymaga wymazania pamięci, a wraz z nią kultury naszego narodu. Proces ten trwa od lat, teraz korzysta jednak z dobrodziejstw rozmachu władzy i krzepkości gospodarki. Idę o zakład, że w przyszłości „wycieczki zorganizowane” będą obowiązkowo zwożone do surogatu Potali na bombastyczne spektakle. Oto dzieło prawdziwego geniuszu: maszynka do propagandowego prania mózgów, która jednocześnie zarabia pieniądze.
„Wielu Hanów – pisał przed laty Wang Lixiong w książce »Pogrzeb przez powietrze« – patrzy na relacje chińsko-tybetańskie przez pryzmat mitu księżniczki Wencheng i zdaje się wierzyć, że zaślubiny rodaczki z przedstawicielem innej kultury stanowią dowód chińskiej dominacji. To zupełnie niedorzeczne. Prawda jest taka, że w owym czasie Tybet był potęgą, której wpływy sięgały Pamiru oraz innych tureckich i arabskich terytoriów na Zachodzie, obecnego Xinjiangu na północy i Gansu w korytarzu Hebei. Na wschodzie okupował wielkie połacie chińskiego Sichuanu i Yunnanu. Tybetańczycy byli zdobywcami, zapuszczającymi się daleko w głąb środkowej Azji. Założyciele dynastii Tang mieli korzenie tureckie i widzieli w małżeństwie z obcym sposób na ugłaskanie sąsiada. Nietrudno zrozumieć, że oddanie dziewczyny było tańsze niż wystawienie armii. W pałacu roiło się od córek, a cesarz nie żenił się z własnymi, tylko wybierał pośród dziedziczek swego klanu. W czasach Tangów wydano za obcych ponad piętnaście księżniczek.
Piszę tu o nich, bowiem doskonale pokazują, jak dalekie prawdy są dzisiejsze rojenia. Z perspektywy historycznej oddanie obcym księżniczki z pewnością nie było dowodem dominacji, niemniej wyolbrzymianie roli odegranej przez Wencheng stało się już normą, jak gdyby kultura i cywilizacja nastały w Tybecie dopiero z jej poślubieniem przez tamtejszego króla. Księżniczce przypisuje się rozmaite dokonania, takie jak wynalezienie medycyny, promowanie sztuki, wzbogacenie kuchni, sprowadzenie warzyw oraz buddyzmu tybetańskiego.
Nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy, rozdymanie go ośmiesza narodowy etos. Twierdzenie, że ślub Chinki z cudzoziemcem zmienił historię świata i stanowi dowód odwiecznego braterstwa dwóch nacji, jest bajką, która zwyczajnie nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością”.
20 lipca 2013