Jakie uczucie dominuje dziś w Chinach? Sądzę, że wielu powie: rozczarowanie, zawód biorący się z mizernego podnoszenia jakości życia w porównaniu z zawrotnym wzrostem gospodarczym. Oraz z kontrastu między stopniem awansu społecznego jednostek a rosnącym znaczeniem „wielkiego i potężnego kraju”.
Nastroje te doskonale ilustruje zjawisko „ucieczki i powrotu” absolwentów szkół wyższych Pekinu, Szanghaju i Kantonu. Powody exodusu wyobrazić sobie nietrudno. W metropoliach presja w pracy jest ogromna, współzawodnictwo niezwykle ostre, a koszty utrzymania zawrotne, więc młodzi ludzie wyprowadzają się do małych i średnich miast, by to w nich zacząć karierę. A wracają, ponieważ szybko przekonują się, że drzwi nie otwierają tam zdolności, wiedza ani dyplomy, tylko sieć znajomości. Liczy się też pochodzenie – dzieciom z gminu trudno awansować i nie widzą wyjścia z tej sytuacji.
Rozczarowanie biorące się z niemożności zmiany dolegliwego położenia nie jest rzecz jasna cechą tylko absolwentów uczelni. Wszyscy przekonują się, że szanse na zdobycie atrakcyjnego wykształcenia i zatrudnienia, awans i ogólną poprawę jakości życia coraz częściej przypadają tylko niewielkiej grupie ludzi. Klasa średnia i niższa są konsekwentnie marginalizowane i czują, że trudno im będzie osiągnąć w życiu coś więcej.
Z opublikowanego w 2004 roku raportu Akademii Nauk Społecznych wynika, że dzieciom ojców mających władzę lub kapitał łatwiej niż innym uzyskać stanowisko partyjne. Analiza zmian własności w sektorze prywatnym po 1993 roku ujawnia, że wśród obecnych właścicieli grupą dominującą są przedstawiciele elit innych niż biznesowe. Ludzie z gminu mają więc siłą rzeczy coraz mniej szans na założenie własnego interesu. To samo – za sprawą anachronicznego systemu meldunkowego oraz czynników ekonomicznych – dotyczy chłopów i możliwości zrobienia kariery w mieście.
Trend społeczny znajduje odzwierciedlenie w potocznym zwrocie „powrót do systemu”, oznaczającym sięganie po tradycyjne metody awansu. Liczba osób stających do egzaminu na urzędnika służby cywilnej rosła od 600 tysięcy w roku 2007, przez 800 tysięcy w 2008, do półtora miliona w 2010 roku. „Powrót do systemu” staje się główną metodą wspinaczki po drabinie społecznej.
Dysproporcje w uprawnieniach socjalnych, malejąca mobilność społeczna i petryfikacja struktur muszą owocować ubożeniem biednych i bogaceniem się bogatych, utrwalaniem siły silnych i spychaniem słabych w wieczną słabość.
Stagnacja społeczna będzie miała określone skutki. Najgorszy z nich to nawet nie tyle pogłębianie przepaści między bogatymi a biednymi, co degeneracja całego ekosystemu społecznego i upadek cywilizacji. Społeczeństwo przypomina przyrodę. „Rwąca woda nie cuchnie”, uczy stare przysłowie, a w sadzawkach stojących zachodzą procesy gnilne – podobnie psuje się i nie cieszy oka pogrążony w stagnacji system społeczny.
Krąg najniższy zmienia się w dżunglę. Niekończące się pasmo obrzydliwych wydarzeń – niewolnictwo w cegielniach, niepłacenie robotnikom, handel dziećmi i okaleczanie ich, by parały się żebractwem, siłowe wywłaszczenia i rozbiórki, fale koncernowych samobójstw, zatruwanie żywności dla zysku, i tak dalej, i tak dalej – to świadectwo gnicia dolnych warstw ekosystemu społecznego. Stają się one dżunglą, gdyż brak możliwości sprawia, iż ich mieszkańcy mają niewielką szansę zdobycia kapitału społecznego i pięcia się w górę. Wygrać mogą tylko kosztem własnej moralności. W takim procesie nie ma sprawiedliwości i wiary, bywa on za to pełen gwałtu i okrucieństwa. W ten sposób rodzi się logika, w której silny wykorzystuje słabego, a ten – jeszcze słabszego.
Presję czuje również klasa średnia. Kiedy monopol na środki wysokiej jakości mają specjalne grupy interesu, trudno stworzyć racjonalną strukturę społeczną z silną klasą średnią, mogącą liczyć na pięcie się w górę. Niemożność uzyskania awansu, rzadkie podwyżki płac, astronomiczne czynsze i ceny mieszkań, wysokie koszty zawarcia małżeństwa, posiadania i kształcenia dzieci kumulują się, potęgując nacisk. Przedstawiciele klasy średniej są zmęczeni fizycznie i psychicznie; trudno im zachować status społeczny, który może wręcz maleć.
W tym samym czasie elity przenoszą się za granicę. Choć dysponują obfitymi środkami, postępujące gnicie ekosystemu przynosi im przejmujący brak poczucia bezpieczeństwa. Członkowie klasy wyższej opuszczają kraj lub wyprowadzają z niego swój majątek. W degenerującej się strukturze społecznej zagrożenie i niepewność odczuwa po prostu każdy.
Brak środków i możliwości zablokował mobilność społeczną – wizja świetlanej przyszłości oraz powszechny entuzjazm pierwszych lat reform i otwarcia są pieśnią przeszłości. Stagnacja procesu reform nieuchronnie odbiera społeczeństwu witalność. Chaos wywołany degeneracją ekosystemu zaczyna też deformować mentalność społeczną, przynosząc tak fascynację władzą, jak strach przed nią.
System gnije z powodu postępującej korupcji władzy niepoddawanej żadnej kontroli. Badając proces transformacji Chin i ich przejścia do gospodarki rynkowej, stanęliśmy przed fundamentalnym problemem szacowania kosztów reform i przynoszonych przez nie zysków. Pojawiły się pytania o to, skąd bierze się motywacja do wprowadzania reform, kto na nich najbardziej korzysta i kto najwięcej za nie płaci. Dziś dyskusje o bólach porodowych i nieuchronnych kosztach reform nie budzą już większych emocji, gdyż okazało się, że zyskują i tracą zawsze ci sami ludzie.
Utrzymywanie stabilizacji poprzez wywieranie potężnego nacisku i myślenie o niej w kategoriach ograniczania słusznych praw stało się dziś jedną z przyczyn stagnacji społecznej. Jeśli w imię strzeżenia stabilizacji robotnikom nie wolno się organizować ani dochodzić zaległej zapłaty, jeżeli burzy się ludziom domy i nie pozwala walczyć o należne odszkodowanie, tak zwana równowaga staje się narzędziem ochrony interesów bandyckich koncernów, złodziejskich przedsiębiorców i chciwych deweloperów, profitujących na cudzej krzywdzie. Powstaje błędne koło: im bardziej strzeże się stabilizacji, tym mocniej destabilizuje się społeczeństwo.
Władza staje się nazbyt potężna i okrutna. Nie podlega żadnej kontroli i nic jej nie ogranicza. Uprowadziła społeczeństwo i zdusiła reformy. Znalezienie rozwiązania tej sytuacji jest kwestią życia i śmierci. W sytuacji, gdy grupy interesu zablokowały możliwość postępu na najróżniejszych poziomach, trudno mówić o zmianach i budowaniu sprawiedliwego społeczeństwa. Co gorsza, nie istnieje gotowe społeczeństwo obywatelskie, mogące wypełnić powstałą próżnię.
Musimy uprzytomnić sobie kilka prawd. Energia reform pochodzi od społeczeństwa, nie od władzy, a zmiany systemowe są funkcją społecznego potencjału. Uczciwa, sprawiedliwa władza powstaje z wzajemnego oddziaływania różnych sił. Społeczeństwo obywatelskie rodzi się z uczestnictwa obywateli. Proces wychodzenia ze stagnacji i przywracania witalności wymaga świadomości obywatelskiej i takiegoż działania, a siłę do reformowania buduje się delegując władzę w dół i zapewniając ludziom dostęp do informacji.
styczeń 2012 roku
Guo Yuhua jest profesor socjologii prestiżowego Uniwersytetu Tsinghua.