Tybet znalazł się w błędnym kole – żaden Chińczyk ani Tybetańczyk w ChRL nie chce, żeby jego nazwisko pojawiło się w mediach w kontekście jakichkolwiek wyzwań związanych z Tybetem, ponieważ wie, że każda taka historia, nawet dotycząca środowiska naturalnego, zostanie upolityczniona. Słychać więc głównie (w zachodnich środkach masowego przekazu) „działaczy praw człowieka”, cudzoziemców i diasporę, co dolewa tylko oliwy do tego ognia i czyni bardziej niebezpiecznym zabieranie głosu w Chinach.
Jak można poważnie myśleć o rozwiązaniu problemu, gdy jego faktyczne strony nie uczestniczą w dyskusji?
Jako chiński dziennikarz zajmujący się środowiskiem przez dwa lata usiłowałem przerzucać mosty ponad komunikacyjnymi przepaściami – i widzę absolutny brak równowagi, utrudniający zrozumienie wyzwań, przed którymi stoi Tybet, o uporaniu się z nimi nie wspominając.
Jedna strona jest niemal niesłyszalna, mimo że sprawa dotyczy właśnie jej i mimo że to ona zna ją najlepiej oraz ma na nią największy wpływ: Tybetańczycy milczą, nawet jeśli posiadają ważne informacje, którymi chcieliby się dzielić, Chińczycy nie otwierają ust, nawet gdy przywiązują do kwestii Tybetu wielką wagę.
Druga strona jest za to niezwykle hałaśliwa: „niepodległościowa” diaspora, której większa część nie widziała na oczy współczesnego Tybetu; zachodni dziennikarze niemający wstępu do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, piszący jednak w oparciu o ugruntowaną ideologię oraz to, co jest w ich ograniczonym zasięgu; i wreszcie czytelnicy, w których budzą się nagle polityczni aktywiści, gdy przychodzi do biednych, pozbawianych podstawowych praw Tybetańczyków i okropnego, komunistycznego, chińskiego rządu.
Prawda jest taka, że to właśnie hałaśliwi czynią milczących cichymi i grzeszą przeciw Tybetowi, sprawiając, że jego problemy stają się tabu, choć wcale nie musi tak być – choćby w przypadku zagrożeń dla środowiska naturalnego.
Powtarzam, że dewastacja środowiska w Tybecie nie jest w Chinach niczym wyjątkowym, a prawdziwymi winnymi są nie Hanowie, tylko globalna komercjalizacja (choć rzeczywiście przyszła tam wraz z ich napływem). Wszyscy w ChRL dzielą mnóstwo problemów i także wołają o czyste powietrze i wodę oraz podstawowe prawo do zdrowego życia, nie musząc domagać się przy tym zachodniego modelu demokracji.
Chińscy dziennikarze i segmenty społeczeństwa obywatelskiego uważają, że kwestia środowiska nie jest zbyt politycznie drażliwa, co daje im pole do popisu. Skoro wolno mówić o smogu, energii wodnej i kopalniach, czemu nie o Tybecie?
Dlatego że gdy w grę wchodzą ich „zasady moralne” albo „profesjonalizm”, wielu na Zachodzie nie chce słyszeć o kompromisach w imię wymiernych korzyści innych ludzi. „Liczy się tylko prawdziwe dziennikarstwo, a nie jego takie czy inne konsekwencje”, słyszę często od wybitnych przedstawicieli tej profesji, którzy lubią pisać o „autorytarnym reżimie”, „prawach człowieka” i „polityce partyjnego betonu”, nie zastanawiając się, jak ich historie wpłyną na opisywany problem i ludzi, którzy się z nim zmagają. Nie interesują ich głębokie rany, będące tabu dla centralnego rządu Chin, takie jak pewne błędy w najnowszej historii Tybetu, nawet jeśli mogliby dzięki temu pomóc rządzącym zachować twarz i zdobyć się na większą elastyczność przynajmniej w obliczu spraw, które dałoby się załatwić. Bardzo dobrym przykładem jest zachodnia obsesja na punkcie źródeł, które można wymienić z imienia i nazwiska, przez co głosy Tybetańczyków i Chińczyków ze środka są łatwo (i często skrajnie politycznie) zakrzykiwane z zewnątrz.
Dlatego że ideologia bywa nie na miejscu – zachodnia, taka jak ten model demokracji czy praw człowieka, zwykle należy do zachodniego dziennikarstwa zachodnich dziennikarzy, nawet jeśli silą się oni na obiektywizm. Tych słów nie musi być w tekście, niemniej kształtują narrację, zmieniając każdą historię o Tybecie w opowieść o Chinach zmierzających do „demokracji” albo walczących o „prawa człowieka”, co jest nieprzekonujące i irytujące nie tylko dla chińskiego rządu, ale także dla wielu zwykłych Chińczyków, również mnie. Dla ludzi takich jak ja pojęcia uniwersalne to miłość i sprawiedliwość, natomiast prawa człowieka, podobnie jak demokracja, podporządkowane są ideologii. Ludzie Zachodu nie muszą w to wierzyć, powinni jednak rozumieć, że jeśli nie odłożą na bok ideologicznych schematów, nie będą mieli kontaktu z lwią częścią rzeczywistości Chin.
Pytanie brzmi, co jest ważniejsze: punkt wyjścia, samozadowolenie moralnych zasad czy rezultaty?
Ludzie, którzy jak my znajdują się poza granicami Chin, mogą zrobić dla Tybetu trzy proste rzeczy. Po pierwsze, mówić o konkretnych sprawach, choćby środowiska, nie ubierając ich w kontekst ideologii praw człowieka czy demokracji, nie upolityczniać i nie uogólniać do rozmiarów „problemu Chin”. Po drugie, skupić się na tym, co można zrobić dla sprawy, a nie na swoim samopoczuciu albo zawodowych standardach. Po trzecie, zmienić nastawienie i zamiast krytykować, być konstruktywnym, myśleć o rozwiązaniach możliwych do przeprowadzenia i pracować z rządem Chin, nie przeciw niemu.
3 maja 2013
Huang Hongxiang, dziennikarz z Chin, studiuje na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku.