Oser: Lhasa na krawędzi zagłady – ratunku! (2013)

Naszej Lhasie grozi zagłada – i nie jest to fałszywy alarm.

Turysta, który stamtąd wrócił, napisał na Weibo: „Dziś widzę wyraźnie, że Lhasa z założenia ma zostać przeobrażona w krzykliwego, turystycznego potworka na wzór Lijiangu. Ze starówki znikną wszystkie uliczne stragany, pensjonaty i tanie towary, ustępując miejsca luksusowym galeriom, antykwariatom i hotelom. Co więcej, budynki stojące przy starych ulicach dostaną zuniformizowane fasady i szyldy. Czy to znaczy, że wszystkie chińskie miasta mają przejść tę samą operację plastyczną, przepoczwarzającą je w cukierkowy koreański kicz?”.

Na jednym ze zdjęć opublikowanych przez tego człowieka jest makieta „Centrum handlowego Barkhor” (w miejsce ratusza dzielnicy Chengguan na północno-wschodnim odcinku szlaku pielgrzymkowego wokół Dżokhangu, tuż przy, nazywanej tak potocznie, „ulicy Barkhor” na lhaskiej starówce), zajmującego powierzchnię 150 tysięcy metrów kwadratowych i wyposażonego w podziemny garaż na 1117 samochodów. Żeby było jeszcze gorzej, wcześniej, w związku z budową podobnego parkingu monstrualnego „Centrum duchowej mocy”, wspólnego przedsięwzięcia władzy i biznesu na rogatkach starówki, przez dwa lata dzień i noc wypompowywano wody gruntowe, strasząc mieszkańców widmem posuchy, pękających ścian, osuwającej się ziemi i lejów w zapadających się ulicach. Rysy na murach faktycznie już są; w przeciwieństwie do wody, której brakuje tam, gdzie ryją. I teraz władze wymarzyły sobie kolejne centrum handlowe z podziemnym parkingiem w innej części starówki. Czy to znaczy, iż sprawy zaszły tak daleko, że Lhasy nie da się już wyrwać ze szponów żarłocznych duchów?

Pamiętam, że w 1994 roku UNESCO umieściło Potalę na liście światowego dziedzictwa. I już dwa lata później rozebrano oraz przesiedlono wioskę Szol, która od tysiąca stu lat stała u stóp tego pałacu, nie dość, że w ten sposób okradzionego, to jeszcze okaleczonego nowym, ohydnym placem, mającym – wzorem identycznych pobratymców jak Chiny szerokie i długie – roztaczać aurę najwyższej władzy i autorytetu. W 2000 i 2001 roku UNESCO wciągnęło na swoją listę także Dżokhang i Norbulingkę, okraszając religijną i historyczną świętość Lhasy splendorem kulturowego dziedzictwa ludzkości. Powinno to oznaczać zupełnie automatyczne rozciągnięcie nad miastem parasola ochronnego, niemniej w 2002 roku Tybetańczykom wbito nóż w serce przy pomocy przywodzącego na myśl pocisk artyleryjski, górującego nad placem i urągającego Potali pomnika „pokojowego wyzwolenia Tybetu”. Pięć lat później Konferencja Światowego Dziedzictwa ukarała Potalę żółtą kartką za pogoń za zarobkiem na turystach, dziką eksploatację oraz lekceważenie zobowiązań, co może skończyć się usunięciem z listy.

To straszne, że już nie tylko Potala jest rok po roku dojona w imię turystyki, ale także zadeptywana przez miliony odwiedzających lhaska starówka zaczyna niebezpiecznie zmieniać oblicze, zsuwając się w otchłań bycia „międzynarodowym centrum turystycznym”. Okazuje się, że otwarcie trzewi miasta nie było wcale szczytem bestialstwa. Doskonale ujął to tybetański artysta Kunga Laowu: „W mirażu dóbr materialnych i pokusie władzy zatraca się kulturowa osobność, przegrywająca z narzucaną wielkomiejską uniformizacją. Za fasadą eksplozji dostatku od dawna kurcząca się dusza starówki stała się zwiędłą lilią, a starożytna prostota i dziedzictwo minionych stuleci znikły bez śladu”.

Przed wiekami, to znaczy w latach 1996-2002, organizacja Tibet Heritage Fund, założona przez André Alexandra, który poświęcił życie restaurowaniu starej Lhasy, ocaliła siedemdziesiąt sześć tradycyjnych obiektów w mieście i jego okolicach, ujawniając przy tym, że „antyczne budynki niszczy się tam systematycznie w ramach przebudowy trwającej od 1980 roku. (…) Od 1993 roku wyburza się średnio po trzydzieści pięć historycznych budowli. Jeżeli to tempo zostanie utrzymane, pozostałe znikną w ciągu niespełna czterech lat”. Ponieważ wspaniała praca tych ludzi i dawane przez nich świadectwo nie miały nic wspólnego z interesem władz (czyli jedyną rzeczą, jaka ten reżim interesuje naprawdę), zostali po prostu wydaleni z Lhasy.

Z projektu „Centrum handlowego Barkhor” wynika, że celem przebudowy całego kwartału jest „oczyszczenie, rozproszenie, przekształcenie i wyniesienie”. Innymi słowy, rekonstrukcja starówki składać się będzie z kilku części. Serce starego miasta, aleja wokół Dżokhangu, zostanie całkowicie wymiecione, a straganiarze przesadzeni do nowo budowanego centrum. Wszyscy mieszkańcy ulicy mają opuścić swoje domy i przenieść się do okręgu Tolung Deczen; ci, którzy się pospieszą, mogą liczyć na zapomogi w wysokości od 20 do 30 tysięcy yuanów. Odmowa wyprowadzki będzie traktowana jako „problem polityczny”. Mówi się, że pewien staruszek, który kategorycznie odmówił, stracił zmysły. Puste domy i dziedzińce zostaną zlicytowane deweloperom; najpewniej zrobią z nich sklepy, restauracje, bary i galerie. Inne uliczki i alejki, choćby prześwit przed świątynią Ramocze, mają zmienić się w duże place. Mieszkańców okolicznych domów także przeflancuje się na przedmieścia. W miejsce ratusza Chengguanu rośnie już dom towarowy – i tak dalej, i tak dalej.

Oczywiście Barkhor, który pierwotnie miał charakter religijny, nie zmieni się w pustynię. Przeciwnie, zatętni życiem – tyle że wyłącznie w intencji turystów. Nigdy więcej nie będzie należał do Tybetańczyków pielgrzymujących do swego sanktuarium, okrążających je z czcią, składających pokłony. Nawet jeśli się tam pojawią, to tylko w roli egzotycznego tła dla zwiedzających. Wszystkie te kolejne katastrofy wieszczą nieuchronny, żałosny koniec miasta. Lhasa nigdy nie miała kopalnianych osuwisk i szczelin. Obecnie już ma. Rzeka Kjiczu nigdy nie dźwigała zapór ani nie wysychała. Dziś jest tak źle, że zdychają ryby. Historycznie starówka nigdy nie służyła tu wyłącznie uciesze turystów. Teraz zmienia się w klon ulicy Sifang w Lijiangu albo Daka Dzongu z „Shangri-li”. Może pewnego dnia, kto wie, czy zupełnie nieodległego, przechodząc przez wrota ekskluzywnego górskiego skansenu z tablicą „Lhaska starówka”, trzeba będzie kupować bilety?

Żadne inne miejsce nie znikało z taką szybkością, żadnego tak nie zadeptano. „Ilekroć wracam do Tybetu – mówił gorzko André Alexander – widzę, że znów ubyło starych budynków. Znikają kamienie, cegły, zaułki, ulice, znikają nawet psy”. Ich miejsce zajmuje Lhasa nowa, komercjalizowana przez sprawujących władzę. Nie ja jedna, mnóstwo ludzi traci resztki ukochanego krajobrazu tego miasta. Przysypane zostają nie tylko ślady mego, jednego życia, tylko bezliku istnień, splecionych siecią wspomnień tamtych ulic. Pisze znajomy: „Miażdżą stare budynki, drążą tunele, krzyżują mosty, zatrzymują rzekę, wysysają wody gruntowe: ci ludzie naprawdę są wcieleniem głodnych duchów! Wyniosą wszystko, co zdołają dźwignąć, resztę zniszczą”.

W ostatnich latach najbardziej krzyczącym odzwierciedleniem „problemu Tybetu” były samospalenia stu dwudziestu jeden ludzi. Nie bardzo interesuje to społeczność międzynarodową, choć zaprząta całą uwagę tybetańskiego rządu na wychodźstwie – inne niebezpieczeństwa i nieszczęścia naszego narodu są właściwie niezauważane. Teraz stoimy oko w oko ze zbliżającą się zagładą starej Lhasy. Dawniej UNESCO przynajmniej pomachałoby „żółtą kartką”, dziś nikt o to nie dba i nikogo to nie obchodzi.

Niemniej bardzo wielką wagę przywiązuje do samospaleń rząd Chińskiej Republiki Ludowej. Dwóch Tybetańczyków podpaliło się 27 maja zeszłego roku na odcinku między Dżokhangiem a małym komisariatem na Barkhorze. Musiało to podnieść status tej placówki, gdyż bezzwłocznie przemianowano ją na „Biuro Bezpieczeństwa Publicznego Starożytnego Miasta Barkhor”. Władze położyły też łapę na Hotelu Mandala, w którym zameldowali się samospaleńcy, adaptując go na „Komitet Kierownictwa Starożytnego Miasta Barkhor” (jak zdążyliście się pewnie domyślić lhaska starówka nazywa się obecnie „Starożytnym Miastem Barkhor”). Ten ruch w interesie pomógł przecież ubić dwa ptaki jednym kamieniem, wpisując się w priorytetowe plany „strzeżenia stabilności”, i teraz przed Dżokhangiem, który widział już tyle zmian, nie uświadczy się pielgrzymów z Khamu i Amdo, odmierzających długością swoich wyciągniętych w pokłonach ciał całe szlaki z najdalszych rubieży kraju, ani pawilonów z dziesiątkami tysięcy płonących maślanych lampek. Zostali nam tylko snajperzy na dachach tybetańskich domów oraz patrole w bojowym rynsztunku przed nowo otwieranymi centrami handlowymi, w których władza świętuje swoje przymierze z biznesem w cieniu pompowanych krwistoczerwonych kolumn, przydających parweniuszowskim interesom krzyczącego wulgarnością cienia.

Przed ponad czterdziestu laty, przyjąwszy Konwencję UNESCO w sprawie ochrony światowego dziedzictwa kulturowego i naturalnego, uznano „ znaczenie, jakie ma dla wszystkich narodów świata zachowanie tych unikalnych i niezastąpionych dóbr bez względu na to, którego narodu są one własnością”, podkreślając, że „uszkodzenie lub unicestwienie jakiegokolwiek dobra należącego do dziedzictwa kulturalnego lub naturalnego stanowi nieodwracalne zubożenie dziedzictwa wszystkich narodów świata”, i zobowiązując do chronienia zabytków „całą społeczność międzynarodową”.

Dlatego też wzywam UNESCO i wszystkie powiązane z nią instytucje na całym świecie do zatrzymania tej przerażającej „modernizacji”, która stanowi niewybaczalną i niemożliwą do oszacowania zbrodnię przeciwko krajobrazowi starej części Lhasy, kulturze ludzkości i środowisku naturalnemu.

Apeluję do wszystkich tybetologów oraz ludzi i organizacji badających i dokumentujących sprawę Tybetu – zwróćcie uwagę na nieodwracalną tragedię, która w tej właśnie chwili spada na lhaskie stare miasto.

Mam nadzieję, że działania w obronie Lhasy podejmą na całym świecie ludzie wszelkich profesji. Naszej Lhasie grozi zagłada! Proszę, ocalcie to miasto!

 

 

4-6 maja 2013

 

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU