Od 2008 roku Komunistyczna Partia Chin robi z klasztorem Kirti rzeczy, które nie mieszczą się w głowie mieszkańcom Krainy Śniegu.
Kirti jest niczym drogocenny klejnot dla każdego Tybetańczyka z trzech dzielnic. To symbol pokojowej walki, o którym nikomu nie wolno zapomnieć. Odcisnął już swoje piętno na historii XXI wieku. Jego zmagania budzą powszechny szacunek, mówi się o nich na całym świecie. Partia komunistyczna, której pokój i wolność nie są w smak, skazała go za to na okrutne represje. Zdając sobie sprawę, że nie da się ich zawrzeć w kilku słowach, przedstawiam po prostu notatki z rozmowy z mnichem tego klasztoru w nadziei, że pomogą czytelnikowi zrozumieć powagę sytuacji.
W 2008 roku chińska policja aresztowała wielu mnichów za zakłócenie igrzysk w Pekinie. Większość do dziś nosi rany tamtego bicia. Szaro Jesze Khalo zginął, zamęczony w więzieniu. Kiedy podpalił się bohater Lobsang Taszi, mój rozmówca odbywał karę dwóch lat pozbawienia wolności. Gdy złożył się w ofierze Phuncog, był już z powrotem w Kirti.
„Zapanował nieopisany chaos, wszyscy krzyczeli, że podpalił się i zginął mnich. Poszliśmy z tym do nauczycieli, a oni odrzekli, że ten człowiek nie należał do naszego klasztoru i zalecili spokój. Niepokoili się o świątynię. Ale większość mnichów uważała, że rzecz nie w tym, skąd był. Na znak solidarności wyszli z kompleksu i ruszyli na miejsce protestu, zostali jednak zatrzymani przez tłum roztrzęsionych rodaków, przerażonych wizją powtórki z Tiananmen. Ktoś powiedział: »Zatracamy człowieczeństwo, nie mogąc nawet złożyć uszanowania komuś, kto gotów był spłonąć za naszą sprawę. Nie boję się, że mnie dziś zabiją. Lękiem napawa mnie jednak myśl, że studentom z Tiananmen też nie przyszło do głowy, że zostaną wyrżnięci«. Później bliscy Phuncoga przeszli piekło. Cering, przyjaciel bohatera, został skazany na trzynaście lat więzienia. Słyszałem, że był torturowany i że policjanci połamali mu członki. Drugi, Nakten, bezwstydnie wrobiony, dostał dziesięć lat. Później podpalił się jeszcze starszy brat Phuncoga, Kelsang. Przeżył, ale Chińczycy gdzieś go zabrali. Młodszy brat, Lobsang Dhargje, poszedł do więzienia na dwa lata.
Po 16 marca 2011 roku do Kirti ściągnięto sześciuset aparatczyków z całego kraju. Stały za tym władze lokalne i Sithar, wicesekretarz w Departamencie Pracy Frontu Jedności. Ci »eksperci« mieli do nas tylko jedno pytanie: czy chcemy, żeby klasztor istniał, czy nie.
Przez pół roku maglowali w kółko osiemdziesiąt punktów, z których najważniejszy dotyczył dawania odporu manipulacjom separatystów, próbujących dzielić kraj i ludzi różnych nacji. Pokazywali nam obrazki – worek ryżu, olej – każąc pamiętać o dobroci partii. Wrzeszczeli, że gęby mamy pełne frazesów o pokoju, ale faktycznie go niszczymy. Mówili, że daliśmy się złapać na lep amerykańskiej propagandy i zapomnieliśmy, że jesteśmy obywatelami Chińskiej Republiki Ludowej. Powtarzali, że ekstremizm i herezja są śmiertelną trucizną. Kiedy tak pluli, miałem wrażenie, że chcą nas przekonać, iż Kirti odpowiada za całe zło tego świata.
Niemożność zabrania głosu podczas kampanii edukacyjnej, która składa się wyłącznie z jadu, rodzi w człowieku przedziwne uczucie, mieszankę rozpaczy i samotności. Bardzo długo ludzie z zewnątrz nie mogli przychodzić do klasztoru, a mnisi go opuszczać. Kirti stało się czymś na kształt zapomnianej kolonii trędowatych. Kiedy jednak dotarła do nas wieść o samospaleniu Cełanga Norbu z Khamu, poczuliśmy dumę. To było jak promień światła. Chińscy aparatczycy dużo mówią o konieczności zrozumienia mas i o jedności, ale w istocie nic z tego nie rozumieją. W każdym naszym działaniu widzieli separatyzm. Kiedy postanowili zamknąć ponad tysiąc mnichów Kirti, do klasztoru wdarli się ludzie, żeby to uniemożliwić. Policjanci wywieźli tych staruszków na pustkowie. Niektórzy tego nie przeżyli”.
Na koniec powiedział z gorzką ironią: „Ilekroć wybucha powstanie, Chińczycy spieszą z tak zwaną pomocą społeczną. Każde gospodarstwo dostaje worek ryżu i musi wysłuchać pogadanki o mnichach wyzyskiwaczach oraz pasożytach. Mówią, że jeśli będziemy dawać posłuch wichrzycielom w szatach, skończy się darmowy ryż. Usiłują poróżnić duchownych i świeckich, ale lata takich zabiegów zdały się psu na budę.
Dawno temu wymyślili sobie, że podzielą mnichów, kwalifikując ich do jednej z pięciu kategorii, teraz imają się innych sposobów, lecz nasza duma i patriotyzm są niewzruszone. W gruncie rzeczy wszystko to było jedynie poglądową lekcją dla następnego pokolenia – wykładem o cenie wolności i szczęścia. Na jego zakończenie chińscy aparatczycy okłamali swoich zwierzchników, meldując im, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent mnichów Kirti zdało egzamin z ichniego patriotyzmu”.
27 maja 2012
Mardziang Njug to pseudonim młodego intelektualisty z Ngaby, pierwszego epicentrum samospaleń Tybetańczyków; „Trędowate Kirti” pochodzi z opublikowanego własnym sumptem dziennika zatytułowanego „Grobowiec przodków”.