Podczas ostatniego zjazdu partii jeden z tygodników przeprowadził wywiad z Dziampą Phuncogiem, przewodniczącym Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), oraz Pemą Thinle, byłym szefem lokalnego rządu. Pytany o rolę, jaką w procesie strzeżenia stabilizacji odgrywają grupy robocze działające na szczeblu wioski, Dziampa oświadczył, że „w 2012 roku w każdej z ponad pięciu tysięcy osad administracja powołała grupy robocze. (…) Kierujący nimi urzędnicy będą zmieniani co rok. W ciągu trzech lat we wsiach regionu stacjonować będzie ponad dwadzieścia tysięcy kadr”. I, ma się rozumieć, dodał zaraz, „że nie chodzi tu tylko o strzeżenie stabilizacji, ale o pomaganie tym rejonom w rozwijaniu gospodarki”.
Skłamał. W ich własnym raporcie z października 2012 roku stoi jak wół, że „w TRA głównym zadaniem grup roboczych wszystkich szczebli musi być zachowanie stabilności”, czemu służyć mają przeróżne „mechanizmy komunikowania, bezpieczeństwa i mediacji w sporach na poziomie okręgu, miasta, wioski, wspólnoty oraz rodziny”, aby „zmieniać wsie w fortece, a ludzi w straż zdolną strzec działania systemu”.
Poczynając od października 2010 roku dla wszystkich jednostek administracyjnych najniższego szczebla powołano 5453 grupy robocze, do których ludzi delegowały najróżniejsze danwei, „jednostki pracy”. Grupy dodatkowe skierowano do 1700 klasztorów TRA. Tylko w takim Njanrongu w prefekturze Nagczu, pasterskim okręgu zamieszkiwanym przez ledwie 30 tysięcy osób, powołano 86 grup wiejskich, sześć świątynnych i dziesięć okręgowych. Ostatniego grudnia, kiedy ich drugi miot wciągał na maszt czerwony sztandar, bijąc w bębny przed Potalą, i Tybetańczycy, i Chińczycy znów dostali od partii rozkaz strzeżenia stabilizacji.
Odpowiedzi na pytanie, czym właściwie się zajmują, najlepiej chyba szukać w ich własnych sprawozdaniach. Grupy robocze stacjonujące w prefekturze Lhoka zorganizowały, na przykład, „3866 spotkań poświęconych krytyce kliki Dalaja, zatrudniły 1856 dodatkowych wychowawców oraz odbyły 1886 gruntownych dyskusji z klasztorami, mnichami i mniszkami”, a także „ustanowiły 1080 »wiejskich grup ochrony«, wdrożyły 3346 projektów stabilizujących i utkały gęstą sieć kontroli”. W innej prefekturze „zorganizowano 7107 wieców krytyki Dalaja, 8369 spotkań z ważnymi autorytetami i 5608 gruntownych dyskusji z mnichami i mniszkami, spenetrowano 3234 komórki religijne, wdrożono 10971 projektów wspierających kluczowe obszary i personel sprawujący kontrolę, rozpatrzono 1279 podań do wyższych władz oraz rozpoznano 1321 incydentów w łonie ludu”. Już same te liczby napawają przerażeniem.
Poza rozmaitymi „jednostkami pracy” delegującymi ludzi stacjonujących w wioskowych i klasztornych grupach roboczych „sześciu rejonów i jednego miasta” (prefektur Lhoka, Szigace, Czamdo, Nagczu, Ngari, Njingtri oraz „dużej” Lhasy), do osad i świątyń własne grupy robocze kierowały także oddziały ochrony pogranicza Biura Bezpieczeństwa Publicznego, Ludowa Policja Zbrojna, policja, straż pożarna i rozmaite formacje wojskowe. Wytężające się „ramię w ramię w pracy na rzecz osiągnięcia wspólnego celu utrzymania stabilności”. Obok wiecowania, krytykowania i dyskutowania ich głównym zadaniem było zaprowadzenie systemu „teczek nastrojów ludu”, dotyczących każdego gospodarstwa i każdego mieszkańca, każdego klasztoru i każdego duchownego. Zbudowano w ten sposób, jak ujęły to władze, Tybet „bez trzech”: „bez martwych punktów, bez szczelin i bez pustych miejsc”; innymi słowy – system, który kontroluje i śledzi każdą chałupę i każdą kapliczkę w całym kraju.
Nie da się policzyć kosztów strzeżenia stabilizacji z takim rozmachem i na taką skalę. Wszyscy ci ludzie rozrzuceni po osadach i klasztorach poza pensjami, świadczeniami i dodatkami dostają jeszcze wyrównania i nagrody od własnych danwei. Żeby przekonać całą tę armię do trwania na posterunku na takim zadupiu, do tej fury pieniędzy dodaje się jeszcze obietnicę awansu. Tybetańczycy żartują, iż „po roku zsyłki na wieś można sobie kupić mieszkanie albo samochód”, a cynicy kwitują po prostu, że „strzeżenie stabilizacji” to tylko pretekst do długiej delegacji, w której chodzi wyłącznie o pieniądze. Zawieszeni między rozkazami góry i oporem dołów, po założeniu „teczek nastrojów” ludzie ci zabijają po prostu czas i nudę przeglądaniem akt i czytaniem gazet, ale dla chłopów i duchownych sama ich obecność oznacza wielką traumę.
Od sierpnia 2011 roku tę gigantyczną operację nadzoruje Chen Quanguo, który przed objęciem stanowiska sekretarza partii w TRA stał na czele rządu w prowincji Hebei, gdzie posłał „w teren” 15 tysięcy urzędników, również przede wszystkim w imię „stabilności”. „Przerzucanie kadr na wieś – napisał popularny bloger Bei Feng – jest elementem polityki strzeżenia stabilizacji i świadczy o tym, że proces dominacji oraz transformacji wszedł w ostatnie stadium walki o zasoby. Stąd już tylko krok do kontroli czysto wojskowej”.
6 kwietnia 2013