Przed najbardziej newralgicznymi, „okrągłymi” rocznicami we współczesnej historii Tybetu – sześćdziesiątą wybuchu powstania i trzydziestą ogłoszenia stanu wojennego w Lhasie – władze chińskie mnożą restrykcje i szykany na całym Płaskowyżu Tybetańskim.
Podobnie jak w Lhasie, na ulicach innych tybetańskich miast pojawiają się wzmocnione patrole wujing, paramilitarnej Ludowej Policji Zbrojnej, i „tłumy tajniaków”.
Według lokalnych źródeł w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi), w prowincji Sichuan Tybetańczykom zakazano wyjeżdżania z rodzinnych okręgów do 10 marca. Za to tego dnia „mają siedzieć w domach” i w ogóle nie mogą opuszczać miejsc zamieszkania.
Nie ma dostępu do zagranicznych stron internetowych i „mówi się, że 10 marca zablokują wszystkich użytkowników WeChatu”, najpopularniejszego chińskiego komunikatora i portalu społecznościowego.
W Ngabie (chiń. Aba) aparatczycy „prewencyjnie” odwiedzali klasztory. Mnisi, którzy chcą opuścić świątynie, muszą „składać wyjaśnienia i fotografować się na policji”. Ogłoszono też zakaz sprzedawania Tybetańczykom benzyny i nafty.
W prefekturze Kanlho (chiń. Gannan), w prowincji Gansu wydano dyrektywę, nakazującą „rocznicowe” monitorowanie „grup dyskusyjnych”, by „uniemożliwić rozpowszechnianie treści, które godzą w partię i państwo”. Władze ogłosiły, że „karą za złamanie prawa będzie osiem lat więzienia”.
Pracownikom centralnego Uniwersytetu Minzu („Mniejszości”) w Pekinie polecono „mieć oko na tybetańskich studentów”, żeby nie dopuścić do ewentualnych protestów (do których doszło tam na przykład w 2008 roku).