Na początku listopada 2012 roku Wang Lixiong wdał się w internetową dyskusję ze znajomym, Tybetańczykiem mieszkającym za granicą, i pozwolił mi zerkać sobie przez ramię. Są dobrymi przyjaciółmi, rozmawiali więc otwarcie i szczerze. Efekty poniżej (interlokutor Wanga będzie tu występował pod pseudonimem „Bodpa”, co w naszym języku oznacza po prostu „Tybetańczyka”).
Wang Lixiong: Wczoraj podpaliło się kolejnych pięcioro Tybetańczyków. Niewykluczone, że dziś dołączą do nich następni. Co sądzisz o samospaleniach? Co twoim zdaniem należy zrobić?
Bodpa: Przede wszystkim, będzie bardzo przewidywalnie, nie zaliczam się do wyjątków. Ilekroć spotykam się z jakimś „intelektualistą”, rozmawiamy o tym, co należy, i czego czynić nie wolno. Wyobrażam sobie, że człowiek, który jest w stanie spalić swoje życie, doskonale zna jego wartość. Jeżeli uważa, że to najlepsza decyzja, jakie talenty czy też zasługi upoważniają nas do sądzenia, że siedzimy na wyższej grzędzie i mamy do powiedzenia coś mądrzejszego od niego? Kiedy podpalił się pierwszy Tybetańczyk, też chciałem dać temu odpór. Niemniej teraz, gdy ludzie idą w ogień jeden za drugim – wśród nich Rinpocze i osoby naprawdę zasłużone – niezależnie od tego, czy postępują racjonalnie, czy też dają się porwać emocjom, takie słowa nie przechodzą mi już przez gardło, albo inaczej: sprzeciwianie się przestało być rozsądną opcją. Ponieważ moje rozumienie życia nie może już należeć do tego samego porządku, co ich wizja. Naszą wiedzę, nasze definicje pojęć istnienia i życia dzieli przepaść. Jeśli jednak idzie o strategię tej batalii – cóż, nie sądzę, by samospalenia miały większy, czy nawet mniejszy, wpływ na negocjacje albo politykę w Tybecie. Nawet gdyby w ofierze miało złożyć się jeszcze tysiąc osób. Kolejne samospalenia nic tu nie zmienią. Do tego musiałoby coś drgnąć albo na arenie międzynarodowej, albo w państwie chińskim. Tybetańczycy muszą to wiedzieć.
Wang Lixiong: Pierwsza część tego wywodu wydaje się dość popularna wśród intelektualistów w Tybecie i na wychodźstwie. Zapewne jest słuszna, stanowi jednak, świadome czy nie, usprawiedliwienie dla bierności, daje pociechę i czyści sumienia. Ci, którzy zginęli, oczywiście nie mają wyboru, co nie znaczy, że żyjący nie mogą myśleć i działać samodzielnie. Co więcej, brak własnego zdania to także zdanie, które wywołuje konsekwencje; wyrażanie poglądów jest obowiązkiem ważnych ludzi, zatem ich milczenie może zostać uznane za milczącą aprobatę, ona zaś – za cichą zachętę. Ludzie pomyślą tak: liderzy nie zabierają głosu, bowiem nie mogą otwarcie popychać do podpalania się – czyli faktycznie opowiadają się za nim, prawda? Nawet gdy przywódca Centralnej Administracji Tybetańskiej w Dharamsali jasno sprzeciwił się samospaleniom, zrobił to mimochodem do tego stopnia, że odebrano to jak wymuszone okolicznościami zło konieczne, maskujące skrywaną aprobatę i przekonanie o niezbędności samospaleń. Zdanie uzależniające ich zakończenie „wyłącznie od Chińskiej Republiki Ludowej” jest w zasadzie słuszne, można je jednak rozumieć i tak, że jeśli ChRL się nie zmieni, Tybetańczycy muszą nieustraszenie płonąć dalej.
Jeśli idzie o drugą część twojej wypowiedzi – mam wrażenie, że jesteś rozsądniejszy od reszty. W końcu mieszkałeś kiedyś w Tybecie, więc wiesz, jak tam jest. Strategia niestosowania przemocy w celu, jak czyniono to dotąd, dotarcia do sumienia przeciwnika musi być nieskuteczna, gdy stoi się naprzeciw autokratycznego reżimu bez sojuszników w postaci wolnych mediów, niezależnego sądownictwa czy społeczeństwa obywatelskiego. Niemniej łącząc przytomną część wypowiedzi z argumentacją niemożności powstrzymania samospaleń, popadasz – mimo logiki tego rozumowania – w absurdalną, moim zdaniem, sprzeczność.
Bodpa: Chciałem powiedzieć tylko tyle, że nie będę dłużej oponował przeciw samospaleniom. Wierzę, że więcej zdziałać mogą żywi, jeśli jednak ktoś z moich bliskich podejmie taką decyzję, jeżeli naprawdę będzie chciał to zrobić, nie położę się w progu. Tak to widzę. To nie jest kwestia zachęcania albo zniechęcania – skoro tyle osób bez lęku wciąż idzie w ogień, muszę uznać, że mój sposób myślenia, moje zrozumienie i definicja życia różnią się od ich wyobrażeń, więc kto tu ma komu radzić?
Wang Lixiong: Czyż to nie ten relatywizm, który pozwala uznać każdą interakcję między dwiema osobami za wtrącanie się w cudze życie? Jakie prawo, na przykład, pozwala czcigodnemu, cnotliwemu mnichowi zabraniać zabijania? Odmienne „wizje i definicje życia” oraz wynikające z nich „rady” to kwestia wolnego wyboru.
Bodpa: W żadnym razie nie twierdzę, że powinniśmy unikać komentowania czy też wypowiadania swojego zdania; przeciwnie, uważam, że należy to robić jak najczęściej. Wierzę jednak, że skoro tyle osób dokonuje samospaleń, nie mam jak im tego wyperswadować. Całym sobą próbuję zrozumieć ich uczucia, staram się wsłuchać, obserwować, a nie osądzać z własnej perspektywy. Jestem autentycznie poruszony tym, co się dzieje; nie szukam wytłumaczenia, kodu, lecz zastanawiam się choćby nad rosnącym indywidualizmem, także w podejściu do życia, jego znaczenia i wartości.
Wang Lixiong: Czy to aby nie nieco bałamutne szukanie słuszności tam, gdzie jej po prostu brakuje? W przypadku samospaleń nie ma mowy o prostych odpowiedziach typu „trzeba” i „nie wolno”. Intelektualista należący do narodu musi odłożyć je na bok, analizując i omawiając ogromną przestrzeń, która rozciąga się między tymi dwiema opcjami. Złożenie siebie w ofierze nie jest jałowym aktem ślepej wiary. Przyświeca mu cel, o czym świadczą liczne testamenty. Ich autorzy chcą niepodległego Tybetu i powrotu Dalajlamy. Czyż więc nie powinniśmy zastanawiać się właśnie nad tym, jak to osiągnąć? Prosty człowiek może sądzić, że skuteczna będzie tylko jego śmierć, jeśli jednak intelektualiści i przywódcy spokojnie patrzą na to z boku czy wręcz liczą na kolejne ofiary, bowiem przybliżają ich one do celu – zwyczajnie zawodzą bądź dopuszczają się rzeczy karygodnej. Jakie zadania spoczywają na inteligencji i liderach? Nie mają aby wskazywać drogi i tłumaczyć? Nie mogą po prostu dumać o znaczeniach schowani za plecami zwykłych ludzi ani perorować o swoich wizjach. Co komu po tym? Nic, nikomu! Wykazywanie się mądrością to szukanie drogi, przewodzenie grupie, prowadzenie ludzi ścieżką, która zawiedzie ich do ostatecznego celu. To osiąganie największego kosztem najmniejszych ofiar. I tego właśnie nie robią przywódcy społeczności emigracyjnej. Co mówicie nam o jakości swego przywództwa, utrzymując, że jesteście reprezentantami sześciu milionów Tybetańczyków, i przyglądając się jednocześnie, jak ci jeden po drugim składają się w ofierze w niewyobrażalnych męczarniach? Skoro macie do powiedzenia tylko tyle, że zakończenie tej tragedii zależy „wyłącznie od Chińskiej Republiki Ludowej”, ludzie muszą dojść do wniosku, że najzwyczajniej gracie samospaleniami.
Bodpa: Napisałem takie zdanie: „Jeżeli jedyną odpowiedzią na wszystkie te przewidywalne już niemal wydarzenia będzie potępienie moralne, sentymentalna propaganda, apele do świata oraz choćby najobiektywniejsze dokumentowanie, i jeśli zbiorowe emocje tudzież rozum skupią się na pojedynczych przypadkach, zamiast szukać fundamentalnych przyczyn i ostatecznych rozwiązań, podobne incydenty będą nieuchronne. Co gorsza, z czasem zaczną tracić na znaczeniu. Pomyślcie tylko o nieustraszonych wojownikach Czuszi Gangdruku (powstańczej armii „Cztery Rzeki, Sześć Pasm”), którzy podrzynali sobie gardła, nie mogąc znieść myśli o złożeniu broni. Kto dziś o nich pamięta?”.
Wang Lixiong: Zgadzam się w zupełności. Wcześniej powiedziałeś jednak, że „jeśli ktoś z twoich bliskich podejmie taką decyzję, nie położysz się w progu”, i prawdę mówiąc, przeraża mnie to. Mam nadzieję, że to tylko figura retoryczna, a nie poważna deklaracja.
Bodpa: Naprawdę tak to widzę. Pewnego dnia sam mogę pomyśleć, że to jest sposób, i dokonać ofiary. Wydaje mi się, że możemy inaczej rozumieć śmierć.
Wang Lixiong: Mówiąc, że sam byś to zrobił – zwłaszcza na tle ludzi, którzy spokojnie liczą trupy w nadziei, że dwutysięczny załatwi sprawę – jesteś dla mnie bohaterem.
Bodpa: Czasem życie wcale nie jest łatwiejsze od śmierci.
Wang Lixiong: Choć odnoszę wrażenie, że rzeczywiście tak myślisz, jestem przekonany, że śmierć w płomieniach, które popielą każdy skrawek skóry i pożerają każdą żywą komórkę, z pewnością od życia łatwiejsza nie jest.
Bodpa: Wielu ludzi po prostu nie może pojąć ogromu cierpień tego narodu, głębi rozgoryczenia i bólu.
Wang Lixiong: Być może tak właśnie o mnie myślisz. Mam jednak nadzieję, że nie uznasz moich słów za pekiński sarkazm. „Naprawdę nie uważam się tu za obcego”.
23 listopada 2012
(Wczoraj w Rebgongu, w Amdo – dziś nazywa się to oficjalnie miasto Doła w prefekturze Malho prowincji Qinghai – podpalił się osiemnastoletni Lhubum Gjal. Osiemdziesiąty dziewiąty od 2009 roku.)