Oser: Groza w Kirti

Po tym jak młody mnich Phuncog dokonał 16 marca samospalenia, bezbronny i bezradny klasztor Kirti otoczyło ponad tysiąc uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy. Cztery dni później kadry i aparatczycy wszystkich szczebli z prowincji Sichuan i Ngaby zaczęli przepuszczać przez maszynkę „edukacji patriotycznej” ponad dwa i pół tysiąca mnichów. Słyszy się, że polecenia wydawano im pospiesznie z samego Pekinu.

Owa „oświata” nie oszczędza nikogo.

Mnichów podzielono na cztery grupy, kadry i zbrojną policję na tyleż zespołów roboczych, kontrolujących każdy ruch każdego duchownego. Słowo „kontrola” jest tu eufemizmem; oni nękają, ryczą, wymuszają posłuch. Jeśli im się nie uda, mają prostą receptę: skatować i uprowadzić. Dokąd? Do więzienia, w inną nieludzką czeluść? Tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że wyparowały w ten sposób setki mnichów. Przed dziesięcioma dniami nadeszły wieści z innego klasztoru, Labrangu w Amdo, o śmierci poddawanego okrutnym torturom Dziamjanga Dzinpy. Trzy lata temu zamknęli go na piętnaście dni, bo apelował o pokój. Kiedy go wykopali za bramę, był nie tylko ślepy. Nie miał jednej całej kości.

Żaden aparatczyk nie wydusił z siebie publicznie, dlaczego sytuacja w Ngabie jest tak poważna. Przeciwnie, wciąż ględzą o niewiarygodnym szczęściu Tybetańczyków, oceanie wolności i praw człowieka, bezmiarze wdzięczności dla partii i podobnych absurdach. Nie padło jedno słowo o oblężeniu Kirti. Ale oni nie tylko sprowadzili tam potężne siły – otoczyli świątynię płotem z kolczastego drutu oraz worków z piaskiem i zbudowali wieżyczki strażnicze; wszystko to bardziej niż więzienie przywodzi na myśl obóz koncentracyjny z czasów wojny.

Ten koszmar trwa już miesiąc. W klasztorze nie dzieje się nic, co miałoby cokolwiek wspólnego z buddyzmem, mnisi nie mogą medytować ani odprawiać rytuałów religijnych. Nie tylko całymi dniami czołga się ich przez tę „edukację” – nie pozwalają im nawet nabyć żywności, z którą jest już naprawdę krucho. Świeccy za murami wrzą; pragną przynieść masło, campę i chleb, ale są odganiani jak psy. Władze chcą za wszelką cenę przeciąć więź między duchownymi a okolicznymi mieszkańcami. Jeśli ci drudzy zamarzą o modlitwie, wpuszcza się ich do kaplic pojedynczo pod nadzorem uzbrojonych policjantów.

Mnisi, którzy mi o tym wszystkim mówili, są pogrążeni w ogromnym bólu; choć żyją na wygnaniu, korzystają z błogosławieństwa wolności i nie znają smaku tego lęku. Opowiadają, że kontakt z rodakami w kraju jest już prawie niemożliwy, zatem sytuacja w Ngabie może być jeszcze gorsza. Koszmar, który przeżywają duchowni w Kirti, będzie miał tragiczne konsekwencje dla klasztoru – z jego długą historią i przebogatą tradycją – i może zakończyć się katastrofą. Przypomina mi się, jak przed kilku laty zrównali z ziemią tysiące chatek w Sertharze, w kompleksie Larung Gar, i przegnali stamtąd tłum mniszek, skazując je na bezdomność i nędzę. Rozdarty Khenpo Dzigme Phuncog, opat, prosił wtedy te kobiety, by posłuchały nakazu władz, żeby nie narażać na zagładę zbudowanego z takim trudem instytutu studiów buddyjskich.

Urzędnicy nie mają żadnego interesu w wygaszeniu konfliktu. Zaciskają pierścień wokół świątyni, śląc do niej sznury więźniarek po młodych mnichów. Kiedy w odpowiedzi na to zrozpaczeni ludzie odwiecznym zwyczajem próbowali zablokować drogi, poszczuto na nich policyjne psy, które rzucały się na starców, kobiety i dzieci. Podobne sceny naprawdę znam tylko z filmów o hitlerowcach i drugiej wojnie światowej. Ponoć po „wyzwoleniu” Tybetańczykom wiedzie się jak nigdy, niemniej do takiego bestialstwa nie doszło w całej naszej historii.

Klasztor Kirti ma co najmniej dwadzieścia filii rozrzuconych na terenie prowincji Sichuan, Gansu i Qinghai, czyli w naszym Amdo. Karabinowe lufy nijak się mają do jego miejsca w historii i siły oddziaływania. Przetrwał hekatombę rewolucji kulturalnej, przeżyje i dzisiejszą apokalipsę, a ten nieugięty duch rozprzestrzeni się na cały Tybet. Każda świątynia stanie się klasztorem Kirti, każdy mnich jego mnichem, i ludzie zachowają w pamięci tę dumną ofiarę. Jak w wierszu dedykowanym Dziamjangowi Dzinpie: „Czy kiedy wy, niezliczeni i bezimienni, wyrzekaliście się nawet tego ciała, Budda uronił łzę albo uśmiech? Nie mogę tego wiedzieć, lecz moja pewność sięgnęła wówczas nieba”.

 

Pekin, 27 kwietnia 2011

 

 

Dziamjang Dzinpa, który był jednym z uczestników protestu mnichów Labrangu na oczach grupy dziennikarzy, zmarł na skutek zadawanych mu tortur 3 kwietnia 2011 roku.

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU