Władze chińskie po raz kolejny ogłosiły zniesienie pandemicznych restrykcji w Lhasie, ale tybetańscy mieszkańcy miasta twierdzą, że w wielu kwartałach wciąż obowiązuje dawny reżim.
Ogłoszony w sierpniu lockdown po raz pierwszy odwołano w rządowych mediach zaraz po zakończeniu „historycznego” zjazdu Komunistycznej Partii Chin w Pekinie. Restrykcje wciąż jednak egzekwowano, co doprowadziło do pierwszych od ponad dekady ulicznych demonstracji, po których władze lokalne pozwoliły opuścić miasto uwięzionym w nim Chińczykom, a po kilku dniach także części Tybetańczyków, w międzyczasie zatrzymując dwustu domniemanych „prowodyrów” protestów.
Według lokalnych źródeł w połowie listopada władze lokalne zaczęły znosić część restrykcji, między innymi zezwalając na stopniowy powrót do pracy i zwalniając przyjezdnych z obowiązkowej kwarantanny.
W niektórych okręgach – na przykład w Tolungu (chiń. Duilong) i w klasztorze Drepung – wciąż obowiązuje jednak „stary reżim, a ludzie nie mają na jedzenie”. Urzędnicy „dalej izolują osoby bez objawów i pozwalają wychodzić tylko do najbliższych sklepów”. Mimo oficjalnych komunikatów „wielu wciąż nie może wrócić do pracy”.
Oficjalne źródła mówią o 18692 zakażonych w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, ale w samej Lhasie (480 tys. mieszkańców) „skierowani na kwarantannę 35 tysięcy osób, więc chorych musiało być znacznie więcej”.
Mimo drakońskiego reżimu polityki „zero COVID”, która wywołuje masowe protesty w całym kraju, 19 listopada chińskie media poinformowały o „pierwszych od sześciu miesięcy” zgonach zakażonych.