NN: Apel Tybetańczyków do tego państwa (skradłem skądś, ale naprawdę warto)

Jestem dziwnie spokojny, że jeśli płynie w was tybetańska krew, podpiszecie się pod tym oburącz.

Raz, mamy nadzieję, że zatwierdzi się standardowy język tybetański. Osiemdziesiąt sześć procent Tybetańczyków uważa, że powinien być nim dialekt lhaski. To klucz do płynnej komunikacji rodaków z różnych regionów.

Dwa, mamy nadzieję, że państwo zacznie uznawać stopnie naukowe nadawane przez tybetańskie klasztory. Edukacja monastyczna ma u nas bardzo długą historię i więcej niż solidne podstawy metodologiczne. Przyklasztorne szkoły wydały wielu z najwybitniejszych uczonych tego kraju. Teraz, gdy państwo ignoruje te dyplomy, ich posiadacze nie dostaną etatu w szkole prywatnej ani w instytucji publicznej. Trudno się dziwić, że wszędzie brakuje kompetentnych, myślących ludzi. A sprawa jest prosta jak drut – dorampa: licencjat, cokrampa: magisterium, lharampa: doktorat.

Trzy, mamy nadzieję, że powstanie jednolity program edukacyjny dla całego Tybetu. Wszystkiego poza mandaryńskim należy uczyć w języku ojczystym. W kilku regionach tego dopięto i mogą być dumni z rezultatów. Bariera językowa uniemożliwia wielu dzieciom przytomne uczestniczenie w lekcjach. Zapytaj tybetańskiego malca, po naszemu, ile jest jeden i jeden, a powie ci: dwa. Teraz powtórz zabawę po mandaryńsku. Dupa? Nazywamy te dzieciaki najmłodszymi tłumaczami na świecie.

Cztery, mamy nadzieję, że tybetańska historia, muzyka i sztuka ludowa znajdą drogę do programów nauczania w pięciu prowincjach.

Pięć, mamy nadzieję, że tam, gdzie mieszkamy, na wsi czy w mieście, powstaną tybetańskie szkoły i uczelnie. Z powodów materialnych wielu Tybetańczyków osiedla się w chińskich metropoliach. Marzą o miejscach, w których ich dzieci dowiedziałyby się czegoś o ojczystym języku i kulturze, placówek takich nie ma jednak w Qinghai, Sichuanie, Gansu ani Yunnanie. Wszyscy liczymy na to, że państwo się wreszcie obudzi.

Sześć, mamy nadzieję, że tybetański zostanie zadekretowany językiem urzędowym na naszych ziemiach. Teraz niby nim jest, ale nie jest. Rzućcie okiem na jakiekolwiek ważne spotkanie czy dokument. Mandaryński. Kropka.

Siedem, mamy nadzieję, że państwo pochyli się nad tybetańskojęzyczną telewizją. Dorobiliśmy się programów, które cieszą się szaloną popularnością w Qinghai oraz Tybetańskim Regionie Autonomicznym, pozostają jednak niedostępnie w Sichuanie, Gansu i Yunnanie. Zatem prosimy.

Osiem, mamy nadzieję, że każdy Tybetańczyk posłany do szkoły w Chinach będzie uczony rodzimej historii i kultury.

Dziewięć, mamy nadzieję, że państwo zacznie kształcić, zawodowo, rzesze tybetańskich fachowców.

Dziesięć, mamy nadzieję, że w Tybecie egzaminy – na urzędnika państwowego czy też pracownika budżetówki – składać można będzie w języku ojczystym. Póki co zajmuje to ledwie garstkę studentów; przekierowujemy ich pytania o „rozwój” do kategorii „fikcja”.

 

[Grudzień 2010 roku]

Anonimowy (i numerowany podług chińskich, szkolnych wzorców) apel – czy raczej, wnosząc z treści, jego kopia – tybetańskiego internauty, wpisujący się w falę „językowych protestów” z jesieni 2010 roku.

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU