Losang Gjaco: Samospalenie Siostry Palden Czosang

Siostra Palden Czosang, trzydziestopięcioletnia mniszka buddyjska, 3 listopada 2011 roku podpaliła się na środku ulicy tybetańskiego miasteczka. Na zrobionym wcześniej zdjęciu pozuje przed ołtarzem w małym, skrupulatnie wysprzątanym pokoju. Siedzi skromnie, jak mniszki wszystkich tradycji, ale trudno oderwać wzrok od jej twarzy. W patrzących prosto w obiektyw oczach maluje się niezwykły spokój i determinacja.

Kilka dni przed samospaleniem powiedziała przyjaciółkom, że wokół Tybetańczyków z dnia na dzień zaciska się sieć upokarzających szykan i inwigilacji, którym kres położyć może tylko powrót Jego Świątobliwości Dalajlamy.

Oprócz tego zdjęcia mamy jeszcze trzy krótkie filmy zarejestrowane telefonami komórkowymi. Widać na nich, jak płonie i upada, oraz ludzi, broniących leżącą postać przed mundurowymi.

Jedno z kilkudziesięciosekundowych nagrań – które ogląda się jak film – zaczyna się od obrazu płyt chodnikowych. Potem obiektyw unosi się i pokazuje szarą ulicę, która mogłaby się znajdować gdziekolwiek. Kamera przesuwa się w lewo i nagle pomiędzy samochodami ukazuje się czterometrowy słup ognia, w którego środku stoi Palden Czosang. Tyłem do nas. Prosta jak strzała i nieporuszona jak góra.

Nagle w kadr wchodzi wysoka, smukła kobieta w długiej tybetańskiej sukni i idzie prosto do płonącej mniszki. Porusza się elegancko i władczo niczym królowa albo dakini z naszej opery. Zatrzymuje się dwa, trzy metry od Palden Czosang – na tyle blisko, że musi czuć żar ognia na twarzy – rozwija długą białą szarfę, która nazywa się khatak, i rzuca ją stojącej w płomieniach. Tybetańczycy składają te szarfy w ofierze na ołtarzach albo wręczają jako upominek, jak inne nacje girlandy kwiatów.

Kiedy jedwabny khatak szybuje do Palden Czosang, pod mniszką uginają się wreszcie nogi i powoli klęka na ulicy. Świadkowie twierdzili, że upadając w morzu ognia, złożyła ręce do modlitwy.

Chciałem namalować obraz, którego nie zarejestrowały kamery tego chłodnego, listopadowego dnia: twarz stojącej w płomieniach Palden Czosang.

Na białej rozpostartej szarfie widnieją słowa Om Mani Peme Hung, mantra Awalokiteśwary. Większość Tybetańczyków uważa Dalajlamę za emanację tego bóstwa opiekuńczego Tybetu i mitycznego praprzodka naszej nacji. W tym sensie sześć sylab jest więc też mantrą narodową.

Na co dzień te słowa – które wedle nauk Dharmy służą oczyszczaniu i przeobrażaniu umysłu – wyrażają współczucie, jakie budzi w nas czyjś ból i cierpienie. Om Mani Peme Hung to najczęściej jedyny komentarz, jakim Tybetańczycy opatrują zdjęcia samospaleńców w mediach społecznościowych.

Naoczni świadkowie twierdzą, że stojąc w płomieniach, Palden Czosang wołała o powrót Dalajlamy i wolność Tybetu. Mnie wydaje się, że powtarzała sześciosylabową mantrę, modląc się o kres cierpienia rodaków i całego świata. Mogło ono sprawiać jej więcej bólu niż płonące ciało. Jak inaczej wytłumaczyć ten spokój?

 

2011

 

Losang Gjaco (ang. Losang Gyatso) urodził się w Lhasie, ale większą część życia spędził w wychodźstwie, w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Jest dziennikarzem i artystą, jednym z pionierów współczesnego malarstwa tybetańskiego.

Za indyjskim magazynem Seminar

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU