Palcie kadzidło i dmijcie w konchy:
Tyś niebieskim ołtarzem ofiary z dymu,
Mroczną powiastką z dawnych czasów.
Rebgongu, czarna forteco historii,
W tobie zgniły kości mego ojca,
Tyś matce mojej siły odebrał.
Czasem przypominasz powiew zimnego wiatru
Goniącego między górskimi szczytami,
Innym razem jesteś kryształową rzeką
Toczącą się łożyskiem doliny.
Drogi królewskiemu sercu niczym krew w nim wrząca,
Czy to promienny klasztor Rongło,
Majestatyczny czarny namiot w morzu niebieskiej trawy,
A może tylko stado dzikich jaków na urwistej skale?
O Rebgongu, ojczyzno,
Sławny historią nieopadającego kurzu.
Jesteś jak pieśń do śpiewania, krok do tańca,
Gdzie biedni śnią dobre sny,
Bogacze obnoszą kolorowe turkusy i korale,
A samotni piją wódkę z gwinta.
Co rano i co wieczór
Czerwona dolina zmienia się we wstęgę dymu.
Która wije się w powietrzu
Niczym krew z rozpłatanej piersi jaka.
Niepewny przyczyny i skutku
Pory roku i dnia,
Rozwijam ból pod światło,
A ty to lecisz w niebo na podobieństwo orłom,
To ścielesz się na wodzie wzorem jesiennych liści.
Może to zła karma, pech albo omen,
Że pęknie klejnot, w którym zaklęto twoją duszę.
Zresztą, Rebgongu, co za różnica.
Z obłoku rosy czystego deszczu, kobierca kruchych pędów
Ten listek jest twoim uśmiechem, i miłością twoją.
Rebgongu, nie możesz być piłangiem
Pozbawionym strun i smoczego gryfu
Ani okrągłym księżycem bez cienia.
Ktokolwiek się przeziębi,
Ty kichasz pierwszy.
Gdziekolwiek się pali,
Dymi z twoich okien.
Rebgongu, czy po podcięciu gardła
Płaczesz rzeką Guczu?
Nie ma na niej fal ani kręgów,
Straciła też dawną przejrzystość.
U jej źródeł buja się na wodzie
Kłamiące lustro.
Zwierciadło, co swoim serca przeszywa,
Buja się i buja.
Rebgongu, matko ty moja,
Gdy nie ma mnie w lustrze,
Kto dba o twoją sztukę, skaleczenia i przodków?
Kto puszcza na wiatr jego konie?
Rebgongu, choć dawno przyszła wiosna
Spomiędzy zębów miesięcy i lat,
Czemu wciąż śpisz snem zimowym?
Czy przełamawszy się noworocznym ciastem,
Chłopi idą zaraz szukać jarcy?
Czy bez względu na pogodę u podnóża góry
Nim karmisz teraz ciało i umysł,
Nie wspominając o duchu i szpiku?
Nawet jeśli babcine historie wciąż rozpalają w tobie ogień,
A pług dziadka drapie pokornie po plecach,
Nie jesteś nagą, czarną górą,
Której majestat urąga Księżycowi i Słońcu.
Jak wielbłąd na pustyni
Wygnańcy nie zostawiają śladów stóp i bólu.
Rebgongu, z którego młodzi chcą uciec,
A starcy doń powrócić.
Palcie kadzidło i dmijcie w konchy:
Tyś niebieskim ołtarzem ofiary z dymu,
Mroczną powiastką z dawnych czasów.
kwiecień 2011
Sakjil Ceta jest pisarzem, dziennikarzem i redaktorem z Amdo. Jarca gumbu, „latem trawa, zimą robak”, to osiągający astronomiczne ceny grzyb gąsienicowy (któremu medycyna chińska przypisuje właściwości lecznicze), będący podstawowym źródłem dochodów wielu tybetańskich rodzin. Siedem miesięcy po opublikowaniu w sieci tego wiersza Rebgong (chiń. Tongren) w prefekturze Malho (chiń. Huangnan) prowincji Qinghai, stał się kolejnym, po Ngabie (chiń. Aba) w Sichuanie i Kanlho (chiń. Gannan) w Gansu, epicentrum fali tybetańskich samospaleń.