Po pierwszych potwierdzonych przypadkach zarażenia nowym niebezpiecznym koronawirusem władze lokalne w Lhasie i innych regionach Tybetu zakazały organizowania zgromadzeń, zamykając zabytki, świątynie, kina, hotele, kluby itd.
Podobnie jak w przypadku epidemii SARS (nazywanego przez Tybetańczyków gjanje, „chińską chorobą”) w 2003 roku, władze najpierw kłamały, ukrywały i bagatelizowały zagrożenie. W Wuhanie – epicentrum zachorowań wywołanych przez nowego koronawirusa – w połowie grudnia 2019 roku aresztowano nawet kilka osób, ostrzegających przed katastrofą. Nim metropolię formalnie zamknięto po pierwszych zgonach i zidentyfikowaniu wirusa 2019-nCoV, miasto zdążyło opuścić pięć milionów osób. Wielu kierowało się do Tybetu, który uchodzi za „najbezpieczniejszy” region ChRL. Dopiero 1 lutego władze ostrzegły, że ze względu na rozrzedzone powietrze chorzy będą tam mieli poważne problemy oddechowe, przysparzając sobie dodatkowych cierpień. Pod mapami, na których Tybetański Region Autonomiczny (TRA) przez kilka dni był jedyną jasną plamą pośród oznaczonych czerwonym kolorem prowincji z potwierdzonymi przypadkami zakażeń, pisano w mediach społecznościowych, że „nawet wirus wie, iż Tybet nie jest częścią Chin”.
Według oficjalnych źródeł 27 stycznia w czterech prowincjach, do których administracyjnie przyłączono ziemie tybetańskie – Sichuanie, Yunnanie, Gansu i Qinghai – potwierdzono łącznie 140 (głównie „przywleczonych”) przypadków zakażeń.
W tym samym czasie przybywających do Lhasy podróżnych zaczęto kierować – na ich koszt – na dwutygodniową kwarantannę. Ulice miasta opustoszały, a władze lokalne kazały zamknąć główne atrakcje turystyczne (Potalę, Dżokhang i Norbulingkę) oraz kina, kluby i kawiarenki internetowe. Dwa dni później „wydzielono” kilka hoteli i noclegowni, polecając zamknąć pozostałe. Według lokalnych źródeł w wielu regionach wiejskich wystawiano posterunki na rogatkach miast, lecz „nadal nie zadbano o rzetelną informację o zagrożeniu”.
O pierwszym potwierdzonym zarażeniu w Lhasie poinformowano 28 stycznia. Chory przyjechał do miasta cztery dni wcześniej z epicentrum epidemii w prowincji Hubei. W mediach społecznościowych pojawiły się doniesienia, że do TRA ściągnięto również kilkaset tybetańskich dzieci, uczęszczających do szkół w Wuhanie. „Obywatele sieci” tradycyjnie oskarżali władze – które zdążyły zakazać wszelkich „zgromadzeń” – o zatajanie prawdy, tchórzostwo i indolencję, kwestionując skuteczność podjętych środków. W mieście szybko zabrakło też „obowiązkowych” masek ochronnych. Tybetańczycy skarżą się nie tyle na utrudnienia (na przykład rosnące nagle ceny), co brak rzetelnej informacji, „której trzeba szukać samemu w internecie, co tylko podsyca niepokój i spiskowe teorie”.
Wielu chińskich buddystów prosi o modlitwę i pomoc tybetańskich lamów – również tych z diaspory, z Dalajlamą i Karmapą na czele.
Potwierdzono także pierwsze zakażenia w ujgurskim Xinjiangu. Eksperci ostrzegają, że wirus „zmieni w tykającą bombę” obozy reedukacyjne, w których od kwietnia 2007 roku internowano co najmniej 1,8 miliona Ujgurów.