Ostatnie posunięcia chińskich władz – z narzuceniem Hongkongowi nowych zasad „bezpieczeństwa” na czele – wydają się pozbawione praktycznego sensu. Ustawa, którą 30 czerwca przyjęło fasadowe Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych, de facto przekreśla model „jednego kraju i dwóch systemów”, obowiązujący od przekazania miasta Chinom przez Brytyjczyków w 1997 roku.
W ten sposób wywołano nowe napięcia w relacjach z Zachodem, podkopano przyszłość Hongkongu jako międzynarodowego ośrodka finansowego i jeszcze bardziej zdestabilizowano miasto, zwiększając determinację walczących o swoje prawa mieszkańców. Jednocześnie Pekin pomógł też Stanom Zjednoczonym w mobilizowaniu niezdecydowanych Europejczyków do zaostrzenia kursu wobec Chin. Długofalowe konsekwencje mogą być więc bardzo poważne.
Winą za takie błędy polityczne chętnie obarcza się nadmierną koncentrację władzy w rękach przewodniczącego Xi Jinpinga. Rządy silnej ręki uniemożliwiają wewnętrzną dyskusję i zwiększają ryzyko podejmowania złych decyzji. W takiej argumentacji jest na pewno sporo racji, nie uwzględnia ona jednak innej ważnej przyczyny samobójczych posunięć: horyzontu myślowego Komunistycznej Partii Chin (KPCh).
Partia widzi świat jako – ponad wszystko – hobbesowską dżunglę. Ukształtowana w nierównej, krwawej walce o władzę w latach 1921–49, jest przeświadczona, że przetrwanie to kwestia wyłącznie brutalnej siły. Jeśli nie ma przewagi, musi być ostrożna i przebiegła. Ten strategiczny realizm w polityce zagranicznej doskonale ilustruje dictum Deng Xiaopinga: „ukrywaj własne atuty i czekaj na swój czas”.
Podpis pod wspólną deklaracją z Londynem, gwarantujący Hongkongowi pół wieku autonomii po przekazaniu w 1997 roku, był zatem wyrazem słabości, a nie wiary w prawo międzynarodowe. Po zmianie układu sił na własną korzyść, Pekin rutynowo łamie wcześniejsze zobowiązania, jeśli ma w tym interes. Choćby budując sztuczne wyspy, a właściwie wojskowe bazy, na Morzu Południowochińskim, by podkreślić swój tytuł do terenów spornych.
Innym kluczowym elementem pekińskiej wizji świata jest cyniczna wiara w chciwość. Na długo przed zostaniem drugą gospodarka świata, partyjni bonzowie uważali zachodnich przywódców za zwykłych lokai kapitalistycznych interesów, którzy – deklarując wierność prawom człowieka i demokracji – nigdy nie zaryzykują utraty dostępu do chińskiego rynku (zwłaszcza gdyby mogli na tym zyskać ich konkurenci).
Obecna strategia przejęcia pełnej kontroli nad Hongkongiem ufundowana jest właśnie na cynizmie. Chińscy przywódcy wierzą, że złość Zachodu szybko minie, ponieważ ichnie firmy mają zbyt wiele do stracenia w tym mieście.
Nawet wiedząc, że konsekwencje mogą być bardzo poważne, partia nie wahała się przed sięgnięciem po brutalne środki – takie jak rozprawa z protestami w Hongkongu – jeśli uważała, że jest to potrzebne do utrzymania władzy. Zachodnie rządy najwyraźniej spodziewały się, że sama groźba sankcji ocali miasto przed brutalną rozprawą, ale już ostentacyjne lekceważenie Stanów Zjednoczonych i prezydenta Trumpa powinno uprzytomnić im płonność tych nadziei.
Zachodnie groźby nie budzą strachu. Wszechstronne sankcje – obejmujące podróżowanie, handel, transfer technologii i transakcje finansowe – mogłyby poważnie zachwiać gospodarką Hongkongu i prestiżem Chin, tyle że w przypadku dyktatur ofiarą takich posunięć padają najczęściej nie przywódcy, a ofiary reżimu, co osłabia odstraszający potencjał.
Do niedawna potulność Zachodu wobec panoszenia się Pekinu zdawała się potwierdzać słuszność wiary w wizję Hobbesa. Przed nastaniem trumpizmu i radykalną zmianą polityki Stanów Zjednoczonych przywódcy KPCh byli praktycznie bezkarni, choć szarżowali coraz bardziej.
Na swego trafili dopiero w amerykańskich jastrzębiach od spraw bezpieczeństwa narodowego. Prezydent Trump i jego najważniejsi doradcy nie tylko wierzą w prawa dżungli, ale i nie boją się używać brutalnej siły wobec swoich przeciwników.
KPCh musi więc teraz zmierzyć się ze znacznie bardziej zdeterminowanym przeciwnikiem. Co więcej, amerykańska gotowość do poniesienia niesłychanie bolesnych doraźnych strat w imię zyskania długofalowej strategicznej przewagi nad Chinami, zdaje się wskazywać, że zwykła chciwość nie gra teraz pierwszych skrzypiec. Amerykańska strategia „oddzielania” – cięcia gęstej sieci gospodarczych powiązań z Chinami – zupełnie zaskoczyła Pekin, ponieważ żadnemu przywódcy KPCh najwyraźniej nie przeszło przez myśl, że amerykański rząd może spisać na straty chiński rynek w imię szerszych geopolitycznych korzyści.
Po raz pierwszy od czasu rewolucji kulturalnej Komunistyczna Partia Chin stoi przed prawdziwym, śmiertelnym zagrożeniem, ponieważ pozwoliła sobie na serię katastrofalnych strategicznych błędów. Ostatnie wydarzenia w Hongkongu pokazują też, że nie zamierza zejść z obranego kursu.
8 lipca 2020
Autor jest chińskim politologiem wykładającym w Stanach Zjednoczonych.