Sąd ludowy w Sangczu (chiń. Xiahe), w prefekturze Kanlho (chiń. Gannan) prowincji Gansu skazał na kary od ośmiu do trzynastu lat pozbawienia wolności oraz wysokie grzywny dziesięciu Tybetańczyków, którzy protestowali przeciwko budowie rzeźni w swojej wiosce, a potem domagali się odszkodowań za skonfiskowaną ziemię.
Wyrok ogłoszono 29 czerwca po dwudniowej rozprawie. Cała grupę zatrzymano w 2019 roku. Skazani są w wieku od 50 do 70 lat.
Najwyższe kary – 13 lat więzienia i grzywny w wysokości 70 tysięcy yuanów (niespełna 40 tys. PLN) – wymierzono Tasziemu Gjaco i Cełangowi, mnichom i członkom „komitetu demokratycznego zarządzania” klasztoru Namlha. Świeccy: Njingczak, Gjalo, Sonam Gjal i Takthar Gjal zostali skazani na dziewięć lat, a Tenpa Gjaco, Tamdin Dordże, Tamdin Cering i Czopa Cering – na osiem lat więzienia; wszyscy mają zapłacić grzywny w wysokości 50 tys. yuanów (28 tys. PLN).
Po ogłoszeniu wyroku Taszi Gjaco powiedział, że kara jest niesprawiedliwa. „Nie złamaliśmy żadnego prawa tego kraju. Dlaczego wysyła się nas do więzienia?”, pytał. Inny skazany, Gjalo, stwierdził, że nie zrobił nic złego, choć nie zna się na prawie, bo nigdy nie chodził do szkoły. „Próbowaliśmy tylko chronić nasz klasztor, a dziś słyszymy, że to nielegalne. Wykonywaliśmy swoje obowiązki zgodnie z wytycznymi władz okręgu”. „Wszyscy jesteśmy już starzy”, dodał, prosząc sąd o „łaskę”.
Rozprawa była jawna, choć według lokalnego źródła Radia Wolna Azja (RFA), „nikt nie miał wątpliwości, że wyrok zapadł gdzie indziej”.
Po bezskutecznych próbach blokowania otwarcia rzeźni Tybetańczycy „latami” domagali się odszkodowań za utraconą ziemię i szkody wyrządzone podczas budowy drogi dojazdowej. Wszyscy powtarzali, że są niewinni i próbowali tylko dochodzić własnych praw, „narażając się lokalnym tybetańskim i chińskim aparatczykom oraz chińskim biznesmenom i robotnikom”.