Każdy widzi, że telefony i WeChat w kilka lat przeobraziły i wciąż zmieniają życie w Tybecie. Z dnia na dzień pojawiają się też nowe problemy – choćby mieszane małżeństwa zawierane przez Tybetanki. Wiele kobiet nabiera się na gładkie słowa i miraż bogactwa. Uczennice i studentki skupiają się nie na zdobywaniu wiedzy, a na wyniku egzaminu. Znają wagę ojczystego języka, ale zamiast coś z jego pomocą osiągać, błyskawicznie zachodzą w ciążę. Rodzice, nauczyciele, wychowawcy próbują szukać rozwiązań i zapewnić możliwie najlepsze wykształcenie tak chłopcom, jak dziewczętom. Do tej pory w Tybecie i na wychodźstwie poprzestawano na wyliczaniu problemów, nie biorąc za nic odpowiedzialności. W takich „dyskusjach” kobiety były najczęściej przedmiotem drwin i krytyki.
Chcę dziś mówić o Tybetankach, które wiążą się z mężczyznami innej narodowości. Wiem, że ranię w ten sposób wiele osób i narażam się na ataki, ale sprawa jest zbyt ważna, by się nad nią nie pochylić. Jeśli mamy rozwiązać problem, musimy poznać jego przyczyny. Twierdzę, że nie dotyczy on wyłącznie kobiet, które same się z nim nie uporają. To sprawa całego społeczeństwa tybetańskiego, wymagająca poważnego namysłu i zaangażowania także od mężczyzn.
Kobiety wiążą się z przedstawicielami innych narodowości z wielu powodów.
Po pierwsze, mamy kobiety z zamożnych domów, skąd wyniosły skłonność do dbania przede wszystkim o własną wygodę. Nie interesują ich sprawy narodu czy religii, większość nigdy nawet o nich nie pomyślała. Wychodzą za mąż za tych, którzy spełniają materialne oczekiwania.
Do grupy drugiej należą kobiety, które wyszły za mąż z miłości i – zagrzebane w garnkach i pieluchach – szybko przekonały się, że ich wybranek nie tylko nie czuje się odpowiedzialny za rodzinę, ale ma też skłonność do agresji i rękoczynów. Bezradne i bezsilne, często uciekają wtedy do klasztoru albo w ramiona mężczyzn z innej nacji. I nie mówimy tu o jednostkowych incydentach.
Przypadek trzeci to kobiety z nizin społecznych, które próbują wyrwać się z nędzy i niemożności. Pójdą za każdym, kto wspomni o wolności wyboru. Żyją w tak trudnych warunkach, że zwyczajnie nie stać ich na luksus myślenia o przyszłości narodu i rodaków czy problemach społecznych.
Do kategorii czwartej należą kobiety, które dały się nabrać na obietnice i słodkie słówka. Miraż bogactwa jest tak silnym magnesem, że tracą trzeźwość osądu. Nie brakuje i takich, które są zwyczajnie porywane i sprzedawane.
Nie chcę tu wyliczać przykładów, należy jednak przyjrzeć się tym grupom.
Większość kobiet z pierwszej kategorii mieszka poza granicami Tybetu albo w metropoliach. Uprzywilejowane, wychowane w materialnym dostatku z dala od rodzimej, tradycyjnej kultury, nie mają jej ochronnej otuliny. Czują się wolne i są skupione na sobie, dalekie od patriotycznych uniesień.
Kilka lat temu podsłuchałam rozmowę tybetańskich i mongolskich doktorantek z Uniwersytetu Ludowego: „Nasze nacje są zacofane, ponieważ brak im kultury i nauki. Jeśli mamy kiedyś dogonić innych, musimy odrzucić balast tradycji, która więzi nas w ciemnocie”. Myślę, że bardzo trudno będzie je zawrócić z tej drogi.
W czerwcu zeszłego roku byłam w Mongolii Wewnętrznej i poznałam na bankiecie kilka młodych, świetnie wykształconych, niezależnych Tybetanek. Wszystkie mówiły jednym głosem, że nie zamierzają wiązać się z rodakami, którzy – agresywni, pozbawieni poczucia odpowiedzialności albo niezaradni – nie potrafią docenić i szanować kobiet.
Po drugie, jeśli środkami prawnymi i rozumną edukacją (mężczyzn) nie położy się kresu wciąż powszechnej na prowincji przemocy domowej, trudno będzie zatrzymać eksodus kobiet ze wsi.
Pewien pasterz znad jeziora Kuku-nor przegrał w kości i przepił cały dobytek oraz wszystkie zwierzęta. W ramach użalania się nad sobą tłukł bez opamiętania żonę i córkę, ilekroć zdarzyło mu się wrócić do domu. Nie interweniowali sąsiedzi ani krewni. Ciągnęło się to miesiącami, aż w końcu córka uciekła, a żona wystąpiła o rozwód i związała się z chińskim budowlańcem. Ludzie nie mogli się temu nadziwić, bo ona nie znała chińskiego, a on nie rozumiał słowa po tybetańsku. „To prawda – odpowiadała im. – Nie rozmawiamy, ale on mnie nie bije, pomaga w domu i wszędzie ze mną chodzi”. Płakałam jak bóbr, kiedy mi to opowiadano. Po wszystkich przejściach zostało w niej tylko marzenie się świętym spokoju.
To straszne, że w Tybecie wielu kobietom wciąż trudno jest po prostu żyć. Każdy pragnie szczęścia, nikt nie chce cierpieć. Wszyscy – bez względu na płeć – szukają fizycznego bezpieczeństwa i spokoju umysłu. Żadna z dziewcząt, które wzięły udział w badaniach zespołu pewnej uczelni, nie żałowała wyjścia za mąż za muzułmanina z Kaczu. Wszystkie chwaliły się dostatkiem i dużymi rodzinami. I uśmiechały się od ucha do ucha.
Wspólnym mianownikiem trzeciej grupy kobiet jest otchłań rozpaczy, w którą strąca bieda i domowe awantury. Wiążą się z obcymi, nie widząc innych możliwości. Część z nich – taka jest prawda – zarabia na jedzenie prostytucją.
Kobiety z reguły lubią komplementy i pochlebstwa, które – jak w przypadku grupy czwartej – często okazują się przedsionkiem śmiertelnej pułapki. Kto nie może zarobić na swoje utrzymanie, nie potrafi odróżnić prawdy od kłamstwa i stanowi łatwą ofiarę dla łajdaków. Dziś przeciętny Chińczyk musi się naprawdę wykosztować na dom, samochód itp., żeby znaleźć atrakcyjną żonę. Ale Tybetankę z biednego regionu dostanie za darmo. Wielu żeruje na ich naiwności i dobrym sercu, wywozi w swoje rodzinne strony i latami tam dręczy. W internecie pełno jest takich historii.
Opowiadano mi też o bogatych mężczyznach, którzy wystają po zmroku przed szkołami w wielkich miastach i wciskają przechodzącym dziewczętom zwitki banknotów do toreb. Po takim powitaniu większość daje się zawieźć dosłownie wszędzie.
Jeśli tym światem rządzą mężczyźni, to w gruncie rzeczy właśnie oni mogą też najszybciej poprawić sytuację kobiet. Jeżeli będą naprawdę oddani swoim rodzinom, żonom i dzieciom, mało która kobieta zechce uciekać od domowych obowiązków na ulicę. Każda, nie tylko Tybetanka.
Jeśli nie chcemy, żeby Tybetanki szukały mężów pośród innych nacji, musimy rozwiązać społeczne problemy, które biorą się z mentalności mężczyzn i ich niepoważnego stosunku do rodziny. O ile nie zrobią oni czegoś – mówię tu zwłaszcza o wsi – ze swoją skłonnością do hazardu, lenistwa, bicia żon i terroryzowania najbliższych, kobiety będą uciekać od nich dla własnego dobra i szukać szczęścia z innymi. Jaka przyszłość czeka nasz naród, gdy zacznie lawinowo przybywać samotnych kobiet albo dzieci z mieszanych małżeństw? Może się zdarzyć, że wkrótce nikogo nie będzie to obchodzić. Zważcie, że kwestie te były podnoszone już w minionym stuleciu – i to przez naszych największych mędrców, których porównujemy do Słońca i Księżyca.
Losy narodu i społeczeństwa zależą w takim samym stopniu od mężczyzn i kobiet. Najwyższy czas, żeby zrozumieli to wszyscy.
15 października 2019
Profesor Palmo wykłada poetykę i literaturoznawstwo w Północno-Zachodnim Instytucie Minzu („Narodowości”) w Lanzhou i jest jedną z pionierek tybetańskiego ruchu kobiecego.