1
Darzę najwyższym szacunkiem Tybetańczyków, którzy dokonali samospaleń. Niezależnie od tego, czy myślą trzeźwo i czy osiągnięcie celu, o którym wołają, w ogóle jest możliwe – wspólnymi siłami tchnęli w naród odwagę.
Odwaga jest bezcennym skarbem, zwłaszcza w przypadku ludzi biednych, i to ona z reguły decyduje o zwycięstwie słabszego nad silniejszym. Nic chyba nie wymaga jej tyle, co samospalenie, a w szokującym heroizmie tych siedemnaściorga Tybetańczyków osiągnęła szczyt szczytów. I, moim zdaniem, spełniła już swe zadanie jako inspiracja dla ducha narodu.
Teraz pytanie brzmi, jak to wyzwolone męstwo wykorzystać? Wydawanie go dalej na pastwę płomieniom byłoby marnotrawstwem. Natchnienia, jakie niesie męczeństwo, należy używać konstruktywnie – taka jest też intencja bohaterów i prawdziwa wartość ich czynu.
2
Złożenie w ofierze własnego życia w ogniu to najwyższy akt niestosowania przemocy, choć samospalenie jest formą przemocy, i to skrajnej, tyle że wymierzonej w samego siebie.
Stosowanie przemocy wobec siebie stanowi nie tylko rozpaczliwy protest w obronie godności i honoru – winno być również skuteczne. Gandhi uważał, że „cierpieniem, które znosimy”, można „wpłynąć na rząd”, zaś Martin Luther King mówił, że „waszej zdolności zadawania bólu przeciwstawimy naszą zdolność jego wytrzymywania”, aby „wyczerpać waszą nienawiść” i „obudzić wasze sumienie”.
Warunkiem spełnienia takich oczekiwań jest istnienie sumienia, tymczasem na autorytarny reżim składają się sztywne struktury, okrutna logika i biurokratyczny interes. Czy ktoś widział jego sumienie, gdy tysiące studentów ogłaszały na Tiananmen strajk głodowy do śmierci?
Tu właśnie przebiega granica tej strategii: decyzji nie podejmują walczący bez przemocy, lecz rząd, oni zaś są skuteczni tylko na tyle, na ile wywierają presję na władzę w sytuacji, w której rozwiązanie problemu wymaga zgody rządzących na pójście na kompromis. W tym sensie obecny kryzys w Tybecie jest nieuchronny.
3
Jestem przekonany, że teraz najważniejsze pytanie brzmi: jaki kierunek obrać, aby Tybet z owego kryzysu wyprowadzić. Pozbawieni perspektywy, błądzimy po omacku i nawet heroiczne ofiary zdają się nam świadectwem bezradności – emocjonalnymi, bezrozumnymi wybuchami.
Zarzucanie tybetańskim męczennikom braku mądrości wydaje mi się nieuczciwe. Mądrość nie jest techniką czepiania się życia, tylko dalekowzroczną wizją wyprowadzenia kraju z kryzysu, której nie należy oczekiwać od prostych ludzi. Na nieodpowiedzialność zakrawa natomiast uznawanie za jedyne źródło mądrości Dalajlamy, który przeszedł na polityczną emeryturę. On zdefiniował strategię niestosowania przemocy i drogi środka – dziś mądrości trzeba politykom, by móc ją skutecznie realizować.
I mądrości tej wciąż nie widać. Chiny w jednej ręce trzymają sakwę, w drugiej sztylet – a Tybet, to znaczy reprezentujący go ponoć rząd na wychodźstwie, najwyraźniej nie wie, co z tym począć (poza wydawaniem oświadczeń).
Proszę, poinformujcie dzielnych Tybetańczyków, co mają czynić. Wiedza o tym, co powinni i mogą robić, pomoże im żyć. Nie zmieniajcie tragicznych samospaleń w prasowe notki.
4
Dalajlama wyznaczył cel, którym jest faktyczna autonomia Tybetu. Jeśli ma być to punktem wyjścia, ziści się tylko z łaski chińskiego rządu, co, jak jednoznacznie pokazały wszystkie dotychczasowe wysiłki, jest mrzonką.
Dalajlama zabiegał o autonomię w oparciu o konstytucję Chin, podczas gdy one posługują się wyłącznie przepisami o samorządzie wiejskim. Dlaczego więc walka o faktyczną autonomię Tybetu nie miałaby się zacząć od zdobywania autonomii dla każdej tybetańskiej wsi?
Prawdziwy samorząd trzeba budować od samego dołu, pnąc się warstwa po warstwie aż do regionalnej autonomii narodowej. Rozpoczęcie od poziomu najniższego po prostu musi przynieść z czasem taki rezultat.
Rzeczywista autonomia wioski oznacza uczestnictwo prostych ludzi, którzy sami są aktywni i nie muszą biernie czekać na żmudne, jałowe negocjacje przywódców – ani protestować pod lufą karabinu, ani podpalać się, by wywrzeć presję na rządzących.
5
Moim zdaniem wyprowadzenie Tybetu z tego kryzysu powinno zacząć się od autonomii wiejskiej.
Choć niespecjalnie tyczy ona kwestii etnicznych, ma ogromne znaczenie w wymiarze praw człowieka, przemysłu wydobywczego, ochrony środowiska, religii i tak dalej, pomagając w ten sposób zapobiegać wybuchowi konfliktów o charakterze narodowościowym, współgrając z ogólnochińskim, powszechnym ruchem praw, stając się jego elementem i zjednując wsparcie chińskiego społeczeństwa.
Ostatnim tego przykładem jest Wukan w Guangdongu. Kiedy wieśniacy powstali, karbowy i sekretarz partii musieli salwować się ucieczką. Wtedy każda rodzina wybrała przedstawiciela, ci zaś wyłonili spomiędzy siebie radę, która nie tylko kierowała wszystkimi sprawami wioski, ale i stała na straży przestrzegania prawa i porządku w obliczu policyjnego oblężenia. Hongkońskie media nazwały ją „pierwszą wybraną przez ludzi strukturą, którą uznał rząd”.
Czy mogłoby się to udać również tybetańskim chłopom? Tybetańskie wioski mają wszystkie atrybuty Wukanu. Jeśli powiedzie się w jednej, Tybet zdobędzie sztandar, na czarnym niebie pojawi się blask brzasku, a po sukcesie stu na horyzoncie zacznie majaczyć prawdziwa autonomia regionalna.
Zdaję sobie sprawę, iż zaraz powie ktoś, że co wolno Hanom, jest dla Tybetańczyków nieosiągalne, że zrobią z nich separatystów, że rozjadą czołgami, i tak dalej. Słuchaliśmy tego bardzo długo, za długo. Na wszystkie te wątpliwości odpowiadam jednym zdaniem: skoro nie boicie się nawet samospalenia, czego możecie się lękać?
Tak właśnie narodowa odwaga staje się magiczną bronią. Bronią dającą zwycięstwo.
18 stycznia 2012
Wang Lixiong – chiński intelektualista, popularny pisarz, historyk i ekolog, autor zakazanego w ChRL bestsellera Huanghou („Żółte zagrożenie”), w ostatnich latach poświęcający wiele uwagi kwestiom Tybetu oraz Turkiestanu Wschodniego; prywatnie mąż tybetańskiej poetki i „dziennikarki społecznej” Oser.