W lipcu 2022 roku Xi Jinping wygłosił przemówienie podczas konferencji poświęconej zadaniom Frontu Jedności. Według agencji Xinhua przewodniczący wzywał do „jedności i ciężkiej pracy Chińczyków w kraju i za granicą w imię wielkiego odmłodzenia narodu chińskiego”. Misję Frontu zdefiniował jako „prawdziwe zjednoczenie synów i córek narodu chińskiego ze wszystkich partii politycznych, grup etnicznych i warstw społecznych, bez względu na to, jakie wyznają poglądy i w jakich żyją ustrojach”.
Choć nie zostało to powiedziane wprost, nie ulega wątpliwości, że siłą „jednoczącą” ma być nie narodowość, język czy kultura, ale wierność Komunistycznej Partii Chin.
Termin „front jedności” ma długą historię. W 1938 roku Mao Zedong powiedział, że partia przetrwała pierwsze lata dzięki trzem „magicznym broniom”: budowaniu struktur, walce zbrojnej i frontowi jedności. Innymi słowy, komuniści zdobyli władzę siłą i kontrolą ideologiczną. „Jedność” to tworzywo sztuczne, w które – od ośmiu dekad – opakowuje się narzucanie i wymuszanie duchowego niewolnictwa.
Mimo swoich sukcesów partia wciąż czuje się bardzo niepewnie. Z dwóch powodów. Pierwszym jest tytuł do władzy. To stary problem, nieunikniony i nierozwiązywalny. Partia przedstawia się Chińczykom i światu jako prawowity reprezentant narodu i państwa, ale jej przywódcy doskonale wiedzą, że nikt ich nie wybierał. Ludzie nie mają prawa głosu, a jeśli wymagają tego okoliczności, zabrania się im także milczenia. Nie ma wolnych mediów ani niezawisłych sądów. Ład społeczny buduje się siłą. Ten system działa, ale „jedność” jest w nim okleiną.
Drugą przyczyną niepewności partii jest konieczność posiadania wroga, który pozwala jej definiować się i tłumaczy konieczność wykuwania „jedności”. „Kim są nasi wrogowie? Kim są nasi przyjaciele?”, pytał Mao w pierwszych słowach słynnego referatu z 1925 roku. Żaden inny komunistyczny ideolog nie przedstawił tej kwestii równie lapidarnie. Wrogowie przychodzą i odchodzą – niezamienne jest tylko to, że są niezbędni. Jak bez nich mielibyśmy rozpoznać przyjaciół?
Jeśli komuś wydaje się, że w rozróżnianiu pomaga ideologia, jest w błędzie. Partia małpowała Sowietów i skakała im do gardła, toczyła śmiertelny bój z kapitalizmem i zaprowadzała go w kraju, atakowała i sławiła Konfucjusza. Wrogowie się zmieniają, ale nie potrzeba ich posiadania.
Partia próbuje dziś odkreślić „synów i córki narodu chińskiego” od całej ludzkości. Tyle że „naród chiński” to twór sztuczny. Mieszkańcy Chin należą do ponad pięćdziesięciu grup językowych i etnicznych. Ich dzieje to w znacznej mierze smutne historie konfliktów, wykluczania, narzucanej i niewymuszanej asymilacji.
Los Ujgurów, których „jednoczy się” dziś przy pomocy wynaradawiania w obozach „reedukacyjnych”, jest także udziałem Tybetańczyków, Mongołów oraz innych, mniejszych i słabszych grup etnicznych.
Może są jednak i tacy, którzy chcą się asymilować? To możliwe, ale żeby się o tym przekonać, trzeba by im najpierw zagwarantować prawo do samostanowienia, co z definicji wyklucza narzucona idea „narodu chińskiego”.
Powtarzane przez Xi Jinpinga zaklęcia o chińskim „marzeniu” i „odmłodzeniu” odzwierciedlają niepewność, którą podszyte są rządy Komunistycznej Partii Chin. Gdyby nic nie dolegało rzeczywistości, nie przedkładano by nad nią mrzonek.
Konflikt między KPCh a Hongkongiem i Tajwanem dowodzi, że słowa „Chiny” i „chiński” nie odnoszą się już do terytorium i państwa. Najważniejsze pytanie brzmi, czy partyjna kultura będzie się rozprzestrzeniać? Czy różnice językowe, klasowe, religijne itd. zostaną zniszczone przez KPCh i wraz z nią pogrzebane? Byłoby to tragiczne, ale nie sądzę, byśmy mieli tego dożyć.
Na razie „synowie i córki narodu chińskiego” na całym świecie mogą z dumą identyfikować się choćby z poezją, malarstwem, kaligrafią czy kuchnią. Kto przy zdrowych zmysłach wolałby utożsamiać się ze skorumpowaną kliką, mającą na sumieniu niezliczone zbrodnie?
30 sierpnia 2022