Nasza społeczność – w nomenklaturze administracyjnej „wioska” (…) – żyje w okręgu (…) Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej (…) prowincji (…) na skraju Płaskowyżu Tybetańskiego na wysokości ponad 3.500 m n.p.m. Region zamieszkują wyłącznie Tybetańczycy; wszyscy trudnią się pasterstwem.
Warunki naturalne są bardzo surowe. Przez dziewięć miesięcy w roku panują chłody lub mrozy. Życie tu jest ciężkie: nie mamy komunikacji, nie docierają wiadomości ze świata, kultura i edukacja są w zupełnym zastoju, nie ma żadnych możliwości korzystania z opieki medycznej.
Nasza społeczność liczy ponad tysiąc osób. Połowa jest bardzo biedna, średni roczny dochód nie przekracza tysiąca yuanów [około 390 złotych] na osobę. 68 procent mieszkańców jest analfabetami; 49 procent to ludzie w wieku 15-49 lat, którzy nigdy, od urodzenia, nie pobierali nauki. Mamy setkę dzieci w wieku szkolnym, co czwarte zaczęło się uczyć.
Nasza szkoła jest bardzo mała i bardzo prymitywna. Nie posiadamy żadnych sprzętów i, co gorsza, nie mamy możliwości zakwaterowania uczniów pochodzących z rodzin pasterskich, które wędrują po odległych łąkach. W tych warunkach większość chłopców i dziewcząt z rodzin koczowniczych nie może po prostu podjąć nauki. Zostaje im wędrówka i wypasanie bydła, do końca życia. Całe pokolenie straciło szansę na zdobycie jakiegokolwiek wykształcenia.
Jednym z największych problemów, przed którymi stoją dziś Tybetańczycy, jest brak perspektyw. Dla wynaradawianych, pozbawionych jakiegokolwiek wpływu na politykę władz, wypieranych z rynku pracy i obracanych w mniejszość we własnej ojczyźnie rdzennych mieszkańców Tybetu jedyną szansę stanowią edukacja i szkolenia zawodowe, które ChRL, zajęta rozbudowywaniem służącej głównie chińskim osadnikom infrastruktury oraz administracji partyjnej i państwowej, systematycznie zaniedbuje. Najgorzej wygląda sytuacja w regionach wiejskich i pasterskich, których mieszkańcy – w większości analfabeci – skazani są na los obywateli trzeciej kategorii. Dla nich przepustką do „lepszego” życia często bywa tylko kłusownictwo albo prostytucja.
Z oczywistych względów nie możemy podać do wiadomości publicznej nazwy miejscowości ani imion założycieli szkoły, którą wspieramy. Nie chcemy, by podzielili los Tulku Tenzina Delka czy Bangri Camtrula Rinpocze: nauczycieli buddyjskich i działaczy społecznych, którzy odbywają dziś kary dożywotniego więzienia w chińskich zakładach karnych. Utworzone przez nich szkoły i sierocińce zostały zamknięte, a dzieci, nazywane przez Dalajlamę „nasionami przyszłego Tybetu”, trafiły na ulice. Jak zawsze przedstawimy jednak szczegółowe rozliczenia, gwarantując, że każda złotówka przekazana na „edukację dzieci w Tybecie”, zostanie przeznaczona tylko i wyłącznie na ten cel. Postaramy się także, dbając o zachowanie pełnej anonimowości, dokumentować rozwój „naszej” szkoły, która znajduje się w tybetańskim regionie przyłączonym do jednej z prowincji Chin właściwych.
Podczas wizyty w Warszawie w lipcu 2009 roku Jego Świątobliwość Dalajlama, spełniając marzenie tybetańskich założycieli, nadał „naszej” szkole piękną nazwę.