Drugie zdjęcie zrobiłem sobie w szkole pedagogicznej, do której dostałem się po ukończeniu gimnazjum. Fotografie wciąż były czymś niezwykłym i służyły na przykład do upamiętnienia serdecznej przyjaźni.
Kolega, który siedzi po lewej stronie, był klasę niżej. Dziś jest oficerem Policji Ludowej i wciąż mamy ze sobą kontakt. Widuje się z nim, kiedy wracam do rodzinnego miasteczka. Pomagał mi nawet w załatwieniu dowodu i paszportu.
Nie pamiętam powodu, dla którego zrobiliśmy to zdjęcie. Mogło chodzić o nową marynarkę. W tamtym czasie modne było tak zwane „panamskie sukno”. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to określenie. Nie mogliśmy sobie pozwolić na gotowe garnitury, więc szyliśmy je wszyscy u lokalnego krawca. Na zdjęciu mam nawet krawat. Myślę, że musiałem wypożyczyć go w atelier.
Lubiłem wtedy modne rzeczy, takie jak to ubranie. Innym przejawem tego zamiłowania było słuchanie muzyki popularnej. Jako jeden z nielicznych miałem magnetofon kasetowy. Model wielkości bryły węgla, której zawdzięczał nazwę „brykiet”. Podobnie jak rower, dostałem go od dziadka. Nie było mnie stać na „fabryczne” kasety, więc nagrywałem je w sklepie muzycznym za jednego yuana. Słuchało się głównie Teresy Teng. Mój nauczyciel mówił, że jest „dekadencka”, ale nie wiedziałem, co to znaczy, i byłem nią zachwycony.
W naszej prefekturze wciąż działały kina i nadal pokazywano w nich filmy. Raz całą szkołą poszliśmy na Życie. Song Qiaozhen była prześliczna.
Po ukończeniu szkoły wróciłem do domu pracować jako nauczyciel w szkole podstawowej. Wciąż pamiętam pierwszą wypłatę. Dostałem dziewięćdziesiąt dziewięć yuanów – prawie setkę! To było mnóstwo pieniędzy. Pojechałem do miasta okręgowego kupić książki i coś dla dziadka. Sprawiłem sobie wtedy luksusowy egzemplarz Snu czerwonego pawilonu z Ludowego Wydawnictwa Literackiego. Cudowna powieść, nie mogłem się od niej oderwać. Mam tę – zaczytaną – książkę do dzisiaj.
W tamtych czasach nauczyciele szkoły podstawowej uczyli wszystkiego: mandaryńskiego, tybetańskiego, matematyki, ideologii, etyki, muzyki… Dzieci były urocze. Uczyły się i żyły w znacznie lepszych warunkach niż ja.
Po trzech latach dojrzałem do zmiany. Miałem tylko jedną opcję: zdać na uniwersytet. Kiedy się zatrudniałem, musiałem podpisać zobowiązanie, że przepracuję sześć lat. Kiedy powiedziałem, że chcę iść na studia, kazano mi napisać oświadczenie, że jeśli się nie dostanę, zwolnię stanowisko. Moja decyzja nie została dobrze przyjęta. Zarzucano mi, że działam pochopnie i nie myślę o konsekwencjach. „Żelazna miska”, z której rezygnowałem, to było naprawdę coś. Dla wielu zdobycie etatu oznaczało koniec wszelkich zmartwień.
Udało mi się jednak zdać egzamin i dostać na wydział języka i literatury tybetańskiej Północno-Zachodniego Uniwersytet Narodowości w Lanzhou.
Za magazynem „Mądrość”
Pema Ceten (1969–2023) – ang. Pema Tseden; chiń. Baima Caidan – był pierwszym tybetańskim absolwentem Szkoły Filmowej w Pekinie i najbardziej znanym, wielokrotnie nagradzanym reżyserem tybetańskim. Po ukończeniu szkoły średniej kilka lat pracował jako nauczyciel i uważał się przede wszystkim za pisarza. „Kręcę filmy, żeby pokazać prawdziwe życie Tybetańczyków – mówił. – Tak było od początku: grają sami Tybetańczycy, wszystkie postaci mówią, myślą i zachowują się po tybetańsku. I tym moje filmy różnią się od cudzych”.