Płynąc pod prąd fali historii,
wylądowałem tutaj.
Kiedy oskarżycielski palec
z całej siły dźga
brzuch demonki nieba,
ta ledwie pomrukuje.
Przyjaciel, który sprzedaje ci
trujący wywar,
ma miód w ustach.
Podsuwając ci do warg mleko,
zaciska palce na sercu.
Głaszcząc po głowie,
kopie w kostkę.
Choć masz szansę,
im wyżej się wspinasz,
tym bardziej strach
pęta ci ręce.
Nawyk każe krzyżować nogi
i siadać na trawie,
wiedząc swoje,
uśmiechasz się do Pana Śmierci.
Ale czy na pewno przy tym nie cierpisz?
Wydaje mi się, że dostrzegam łzy
w kącikach twoich roześmianych oczu.
Czasem nawet
słyszę nocą pożerające zwłoki bóstwa,
a za dnia widzę medytujące duchy.
Kiedy wsłuchuję się w słodką melodię,
nuty odrzynają mi język u nasady.
Kiedy wpatruję się w piękny obraz,
linie przecinają oczy.
Czasem nawet
w umyśle nie zostaje ślad,
gdy czerwony element wraca do serca,
a biały ostatecznie opada.
Nóż wbija się w klatkę piersiową,
całe ciało trzęsie się ze strachu.
Stój! Wracaj, wracaj!
Tu przeobrażą ci emocje.
Spójrz na pogrążonych w głębokim śnie,
z głowami złożonymi na poduszkach starych mitów.
Ależ mają szczęśliwe sny!
Ile zdrowia na ciele i umyśle!
Wiersz Dziu Kelsanga – jednego z najważniejszych tybetańskich poetów – podpisany pseudonimem i opublikowany w 1990 roku w magazynie „Deszczyk”.