Władze chińskie „reedukują” i „prześwietlają” społeczność, która protestowała przeciwko „bezprawnemu wywłaszczeniu” w Markhamie (chiń. Mangkang), w prefekturze Czamdo (chiń. Changdu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.
Według lokalnych źródeł po kwietniowej „konfrontacji” aparatczycy oskarżyli Tybetańczyków, którzy domagali się odszkodowań za pastwiska „przekazane potajemnie deweloperowi”, o działanie z „pobudek politycznych”.
W Tybecie protesty polityczne traktowane są jak ciężkie przestępstwa i karane więzieniem, więc urzędnicy często sięgają po ten straszak, żeby ukryć swoją nieuczciwość albo niekompetencję i uniemożliwić „petentom” złożenie skargi w wyższej instancji (w tym przypadku w Czamdo i Lhasie).
Po zwolnieniu czterech „prowodyrów” w wiosce odbywają się „zajęcia reedukacyjne”, prowadzone przez ponad trzydziestu chińskich aparatczyków z „komitetu partii okręgu Markham i wszystkich organów administracji”. Władze ogłosiły też „nagrodę” za wskazanie osoby, która upubliczniła informacje o proteście.
„Ludzie nigdy nie widzieli tylu urzędników naraz. Prowadzą wiece, a potem chodzą od domu do domu i obiecują, że sprawa zostanie załatwiona, o ile informacje nigdzie nie wyciekną, bo to godzi w narodową jedność i wizerunek partii”. W osadzie powstał też stały posterunek policji z dziesięcioma funkcjonariuszami, którzy „dzień i noc pilnują mieszkańców, zamiast przeprosić i wypłacić godziwe odszkodowanie”.
„Dwudziestu pięciu rodzinom odebrano kilometr kwadratowy ziemi wartej pięć milionów yuanów (2,7 mln PLN) i zaproponowano rekompensatę w wysokości 3000 yuanów (1,6 tys. PLN) dla każdego gospodarstwa, strasząc więzieniem”.