4 czerwca 1989
W stolicy Chińskiej Republiki Ludowej dokonano masakry. Jej ogrom zaszokował świat. Nikt nie wie, ilu niewinnych ludzi straciło życie. Według władz nawet nie dwustu, lecz wielu Chińczyków wierzy, że wyrżnięto trzy tysiące studentów i mieszkańców miasta. Nie widziałem mordu na Tiananmen. Byłem w domu, w Fulingu, górskim miasteczku słynącym z marynowanej rzepy w plasterkach. Kiedy się dowiedziałem, wpadłem w szał i napisałem „Masakrę” ku czci ofiar brutalności rządu. Z pomocą kanadyjskiego znajomego nagrałem poemat na stary, bezzębny magnetofon kasetowy. Przyglądała mi się moja żona Axia.
4 czerwca 1990
To był parny, ponury dzień. Siedziałem w areszcie śledczym miejskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego w Chongqingu. Przeżyłem jakoś dwudziestodniowe bombardowanie bezustannych przesłuchań. Tłoczyłem się w celi z kilkudziesięcioma kryminalistami. Zacząłem łysieć. Błyskawice przecinały niebo niczym gigantyczne piły. „Czas płynie. To już rok”, powtarzałem sobie. Więzień, któremu kazano szorować korytarz, ukradkiem wcisnął mi zwinięty skrawek papieru. Rozwinąłem. To był gryps od Liu Dahenga. „Brodaty Liao, jestem głodny. Może ukradłbyś i podesłał pszenną bułkę? A jeszcze lepiej dwa papierosy”. Zatrzymali nas za próbę nakręcenia filmu o Tiananmen. Nie pamiętam, co mu dałem. Chyba oszczędzoną połówkę suchej bułki.
4 czerwca 1991
Leżę wciśnięty między dwóch skazanych na śmierć. Ich kajdany głośno szczękają przy każdym ruchu. Przez całą noc odpływam ze złego snu w gorszy. To był niedobry rok dla więźniów. Po powodzi w Anhui w całym kraju brakowało żywności. W areszcie dostawaliśmy coraz mniejsze racje. W końcu ograniczono je do dwóch kawałków słodkiego ziemniaka i rozgotowanej papki z dyni albo zwykłych kartofli. Pierwsza była żółtawa, druga biała. Zamykaliśmy oczy i wciskaliśmy ją sobie do gardeł. Nie dodawali oleju ani soli. Wkrótce potem niestrawiona breja wychodziła drugim końcem. Cały czas byliśmy głodni. Do celi o powierzchni czterech metrów wcisnęli kilkunastu więźniów. Pozostawało nam siedzieć ramię w ramię. Niedożywienie rozdymało brzuchy, jakbyśmy byli bezustannie żrącymi skorumpowanymi urzędasami. Wstając, chwialiśmy się na rozdygotanych nogach.
4 czerwca 1992
Leżę w półśnie między skazanymi na śmierć. Przyzwyczaiłem się do nich. Niezależnie od tego, ile się wiercą i grzechocą żelazem, śpię jak świnia. Wielu zwolnili warunkowo za dobre sprawowanie. Nie wisiał już nade mną zarzut organizowania grupy kontrrewolucyjnej. Zadowolili się „działalnością” i dali cztery lata. Jeśli wliczą czas, jaki spędziłem w areszcie, wolność wydaje się całkiem blisko. Dwa razy próbowałem odebrać sobie życie. Za karę skuwali mi ręce na plecach i wrzucali do karceru, raz na dwadzieścia trzy dni. Tłukli też elektrycznymi pałkami. Torturowali, wsadzając je w odbyt. Bili, kopali. W międzyczasie wyprowadzili na egzekucję moich sąsiadów. Wyglądałem jak duch.
4 czerwca 1993
Z więzienia nr 2 prowincji Sichuan na przedmieściach Chongqingu przewieziono mnie na północ do zakładu karnego nr 3 w okręgu Dazu. Wieczorem kilkunastu skazanych kontrrewolucjonistów zebrało się spontanicznie na placu, przykucnęło i w milczeniu wpatrywało w niebo. Jak w bajce o żabach w głębokiej studni. Miałem przy sobie flet. Otoczyli mnie i poprosili, żebym coś zagrał. Dopiero zaczynałem, nie opanowałem jeszcze instrumentu. Zdenerwowałem się na widok takiej publiczności i wyprodukowałem kilka fałszywych dźwięków. Li Bifeng poklepał mnie po plecach, mówiąc: „Liao, staruszku, cieszę się, że wkrótce wychodzisz”. Wtedy wtrącił się inny więzień, Pu Yong, który zmarł wkrótce po zwolnieniu: „Wypuszczą nas wszystkich. Mówię wam, z okazji pięćdziesiątej rocznicy unieważnią wszystkie wyroki”.
4 czerwca 1994
Byłem wolnym człowiekiem. Wypuścili mnie trzy miesiące wcześniej za, jak to ujęli, „dobre sprawowanie”. Moja żona Axia rozwiodła się ze mną i odeszła z naszym dzieckiem. Policja unieważniła mój meldunek w Fulingu, więc wprowadziłem się do mieszkania rodziców w Chengdu. Wieczorem trzeciego czerwca przed naszym domem pojawili się policjanci i pilnowali mnie na zmianę do piątego. Po południu przyjechała aż z Mianyangu moja nowa dziewczyna Song Yu, żeby spędzić ze mną ten szczególny dzień. Działaczka studencka, kandydatka na członka partii, skończyła właśnie osiemnaście lat. Zuchwała wizyta zaszokowała policjantów, ale pozwolili jej wejść. Wieczorem zapaliliśmy świeczkę, żeby oddać hołd ofiarom, a potem zapadliśmy w siebie i słodycz nowo odkrytej miłości. Kiedy studenci wyszli na ulice w 1989 roku, Song Yu miała ledwie trzynaście lat. Dorastała w małym miasteczku i nie do końca rozumiała, co mnie spotkało, lecz widząc, co przeszedłem, powiedziała, że będzie mnie kochać i nie opuści do końca życia.
4 czerwca 1995
Rocznicę spędziłem w pensjonacie należącym do Biura Bezpieczeństwa Publicznego miasta Chengdu. Kilka tygodni wcześniej podpisałem petycję mojego przyjaciela Liu Xiaobo, pisarza z Pekinu. Zatytułował ją „Wyciągnijcie wnioski z krwi”. Przyszli po wszystkich sygnatariuszy. Dla jednych oznaczało to areszt domowy, mnie przypadł w udziale pensjonat. Choć nigdy nie byłem prominentnym dysydentem, zamieszkałem w pokoju z dwoma policjantami. Byli komiczni: mały, pękaty i chudy, tyczkowaty. Gruby spał cichutko, za to chudzielec całą noc chrapał jak niedźwiedź.
4 czerwca 1996
Stołeczna policja skazała na czasową banicję Liu Xiaobo i jego żonę Liu Xia. Pewnie bali się, że mógłby knuć albo rozmawiać z zagranicznymi dziennikarzami. Schronili się w Chengdu i spędziliśmy ten dzień razem. Liu kupił piękne ubrania dla Song Yu, obecnie nowej żony przymierającego głodem pisarza. Powiedział, że pierwszy raz wybierał ciuchy dla małżonki przyjaciela. Song Yu wyglądała tak ślicznie, że zaczął się niepokoić, iż ten idiota Liao Yiwu długo jej przy sobie nie utrzyma. Wkrótce potem go aresztowali i znów wsadzili do więzienia.
4 czerwca 1997
Rozpaczliwie szukałem pracy. Rano zaprosiła mnie do herbaciarni pani policjantka. Miała sprawić, żebym ja nie sprawił żadnych rocznicowych kłopotów. Rozmowa się nie kleiła, lecz wyszło na jaw, że urodziliśmy się tego samego dnia tego samego miesiąca tego samego roku.
4 czerwca 1998
Znów w areszcie domowym. Napisałem list protestacyjny do prezydenta Clintona, bo składał wizytę w Chinach w czerwcu, naszym miesiącu pamięci. Miało to swoje dobre strony. Z braku innych zajęć musiałem pisać.
4 czerwca 1999
Zgodziłem się na wywiad dla amerykańskiego Radia Wolna Azja i odczytałem przez telefon moją „Masakrę”.
4 czerwca 2000
W ząb nie pamiętam.
4 czerwca 2001
Gdzie byłem, co robiłem? Kolejna czarna dziura.
4 czerwca 2002
Dzień spędziłem na oiomie z ojcem, który umierał na raka płuc. Całe życie był nauczycielem. W czasie rewolucji kulturalnej uznali go za kontrrewolucjonistę. Poprosił wtedy o rozwód, żeby chronić dzieci. Później on i matka zeszli się ponownie. Tydzień wcześniej nagrałem do podziemnej dystrybucji nową wersję „Masakry”. Byłem zabiegany, stan ojca doprowadzał mnie do rozpaczy. Na oddziale onkologicznym co kilka dni ktoś umierał i odjeżdżał na wózku. Z reguły w nocy. Wehikuł z kostnicy szybował w górę specjalną windą i bezgłośnie toczył się korytarzem. O szpitalne ściany obijał się głośny krzyk bólu, przypominający nagłą eksplozję zakopanej głęboko miny. Natychmiast zamykałem drzwi i chwytałem ojca za zwisające bezwładnie ręce. Czułem się zupełnie bezradny.
4 czerwca 2003
Szalałem z bólu. Song Yu chciała się ze mną rozstać. Mówiła, że nie zniesie dłużej mojego koczowniczego życia. Była zmęczona, chciała normalności i bezpieczeństwa. Po dziesięciu latach powiedziała „dość”. Zostawiła mi list i gdzieś się zaszyła. Ja wybrałem wygnanie w małym miasteczku w prowincji Yunnan. Spędziłem wieczór w knajpie z nową dziewczyną i grupą wiejskich pijaczków. Nagle ktoś krzyknął: „Wiecie, jaki dziś dzień?”. „Kogo to, kurwa, obchodzi? – rzucił inny. – Jak co dzień”. Miałem wrażenie, że poraził mnie prąd. „Czwarty czerwca!”, wypaliłem. Wszyscy patrzyli na mnie spode łbów. Nowa, pod wpływem, oświadczyła: „W latach osiemdziesiątych Liao był sławnym poetą. Napisał cudowny wiersz pod tytułem Masakra”. Ludzie zaczęli bić prawo, dolewać mi piwa i prosić o recytację. Wszedłem na scenę. Skakałem, skandowałem, deklamowałem. Nie myślałem, że ten stary, zwietrzały poemat wciąż może doprowadzać do płaczu tylu ludzi.
4 czerwca 2005
Włóczyłem się po Yunnanie i przeprowadzałem wywiady do książki o ofiarach niesprawiedliwości w Chinach.
4 czerwca 2006
Byłem w Yunnanie. Pakowałem się. Chciałem odnaleźć w Hunanie Yu Zhijiana, którego aresztowano w 1989 roku za ciśnięciem jajkiem wypełnionym farbą w portret Przewodniczącego na Tiananmen.
4 czerwca 2007
Od dwóch tygodni matka prosiła mnie bez przerwy, żebym przyjechał do Chengdu i pomógł jej przeprowadzić się do starego domu. Opuściła go w rok po śmierci ojca. Kilka lat mieszkała tu i tam, teraz chciała wracać. Zgodziłem się. Po wypakowaniu wszystkich gratów usiadłem w starym pokoju ojca. Nic się nie zmieniło. Ojcowskie krzesło skrzypiało, gapiłem się w ścianę, matka gderała w kuchni. Zakręciło mi się w głowie. Poczułem, że jestem stary. Poza tym, że nie palę, czym różnię się od ojca? Kto mieszka w moim ciele, ja czy on? Odezwał się stary przyjaciel Liu Xiaobo i kazał napisać coś z okazji osiemnastej rocznicy. Odmówiłem, wykręcając się, że obecne otoczenie nie sprzyja pracy twórczej. Prawdę mówiąc, brakowało mi motywacji i odwagi. Ale Liu nie jest z tych, którzy odpuszczają. „Jak śmiesz?”, odpisał. Musiałem coś wymyślić, ale moja niewinność i pasja gdzieś wyparowały. Zacierały się wspomnienia. Ludzie zrobili się zmęczeni i cyniczni. Wielu szukało schronienia w wygodnych gniazdkach. „Martwi milczą, żywi trudzą się na próżno”, wymamrotał do mnie kiedyś pijak w jakiejś knajpie.
4 czerwca 2008
Nagrywałem wywiady z ofiarami trzęsienia ziemi, które dwunastego maja spustoszyło okręg Wenchuan, oddalony o jakieś siedemdziesiąt kilometrów od Chengdu. Zginęło sześćdziesiąt dziewięć tysięcy osób. Ci, którzy przeżyli, zmagali się z losem. Mogłem jedynie zachować ich opowieści, ból, rozpacz, gniew. Rankiem rozmawiałem z grupą ludzi, którym udało się wydostać z górzystego Qingchenu i rozbić namioty przy zachodniej bramie miasta. Byli wyczerpani i oszołomieni. Wieczorem znajomi wspomnieli o rocznicy, a ja mimowolnie westchnąłem: „Dziewiętnaście lat”. Trzy lata po rzezi siedziałem w więzieniu. Dwa lata później mojego domu pilnowali policjanci. Po kolejnych dwóch jednostki i grupki próbowały czcić pamięć ofiar: pisano petycje, palono świece i pieniądze w intencji zmarłych, czytano wiersze, organizowano strajki głodowe. W dziesiątą rocznicę wykrzyczałem „Masakrę” do słuchawki dla zagranicznej rozgłośni radiowej. Potem coś zaczęło się zmieniać. Nie chcę być podrzędnym aktorzyną, czekającym przez rok na swój wielki dzień, kostium i spektakl. Starzeję się i stygnę. Przypomniał mi się Sun Jinxuan, poeta, który zmarł na raka płuc pod koniec 2002 roku. Jego ostatniego czwartego czerwca Suna obudził ból. Zaczął dzwonić do przyjaciół, głównie poetów, pisarzy, gwiazd. Od razu pytał: „Czy wiesz, jaki mamy dziś dzień?”. Większość odpowiadała natychmiast: „Święto duanwu, wszyscy będą jeść kleisty ryż w bambusowych liściach”. Niektórzy musieli podejrzewać, że traci zmysły, bo tłumaczyli mu nawet, że całe zamieszanie upamiętnia poetę Qu Yuana. Wierzcie mi lub nie, ale byłem jedyną osobą, która wymieniła rocznicę. Odpowiedzi znajomych doprowadziły Suna do furii. Ryczał, że musi urządzić jednoosobową demonstrację. Chciał nieść transparent z napisem: „Mord, mord, żadnych wspomnień, żadnych wspomnień”. Ponieważ był już tak słaby, że nie wstawał z łóżka, kazał mi przyjść do szpitala i pomóc sobie w wykonaniu ostatniej woli. Zawahałem się i odłożyłem słuchawkę. A gdyby tak padł trupem na ulicy? Z pewnością uznaliby mnie za mordercę.
4 czerwca 2009
Policja zaczęła mi przypominać o rocznicy w maju. Często zachodzili, kazali siedzieć cicho i z niczym się nie wychylać. Wieczorem pierwszego czerwca zaprosili do Biura Bezpieczeństwa Publicznego i zaczęli przesłuchiwać. Słyszeli, że napisałem artykuł pod tytułem „Dziewiętnaście dni”. Chcieli wiedzieć, co mną kierowało.
Liao Yiwu – dysydent, poeta, pisarz zdołał uciec z Chin w 2011 roku.
Liu Xiaobo spędził dwa lata w więzieniu za udział w studenckich protestach na Tiananmen; w 2009 roku został skazany na jedenaście lat pozbawienia wolności za udział w pracach nad Kartą 08 – publicznym apelem o reformy polityczne, rządy prawa i demokratyzację – oraz opublikowanie w internecie sześciu esejów. Rok później otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Zmarł w więzieniu 13 lipca 2017 roku.