Władze chińskie chcą postawić przed sądem Tasziego Łangczuka, tybetańskiego biznesmena i społecznika, którego rok temu zatrzymano po opublikowaniu jego wypowiedzi w amerykańskim dzienniku New York Times. Grozi mu kara piętnastu lat więzienia, gdyż apel o poszanowanie konstytucyjnych gwarancji ochrony języków mniejszości (połączony z pochwałą praworządności przewodniczącego Xi Jinpinga), uznano za „separatystyczne podżeganie”.
Taszi Łangczuk – który od kilku lat walczył o miejsce języka tybetańskiego w szkołach prefektury Juszu (chiń. Yushu) prowincji Qinghai, między innymi skarżąc się na lokalnych aparatczyków w Pekinie – został zabrany z rodzinnego domu 27 stycznia 2016 roku przez grupę mężczyzn w cywilnych ubraniach. Krewnym powiedziano, że musi podpisać faktury.
Tymczasem przewieziono go na komisariat w Juszu, przykuto do krzesła i przez dwadzieścia cztery godziny pytano o kontakty z „zagranicznymi siłami separatystycznymi”. Po kilku dniach został przetransportowany do innego aresztu, w którym przeszedł tygodniowe przesłuchanie połączone z okrutnym biciem. Sprawę prowadziła guobao, sekcja zajmująca się bezpieczeństwem wewnętrznym. Rodzinę powiadomiono o zatrzymaniu – i oskarżeniu o separatyzm – po niemal dwóch miesiącach.
We wrześniu prokuratura skierowała sprawę do sądu ludowego w Juszu, ale w grudniu – co zdarza się bardzo rzadko – poprosiła o jej odesłanie do uzupełnienia. Dodatkowe dochodzenie zakończono 4 stycznia 2017 roku.
Z uwagi na „amerykański” wątek sprawa Tasziego Łangczuka nabrała charakteru międzynarodowego.