Taszi Łangczuk – biznesmen i społecznik, walczący o poszanowanie konstytucyjnych praw Tybetańczyków – po dwuletnim „śledztwie” 4 stycznia stanął przed sądem ludowym w Juszu (chiń. Yushu), w prowincji Qinghai.
Trzydziestodwuletni Taszi Łangczuk został zatrzymany w styczniu 2016 roku w związku z wywiadem, którego udzielił dwa miesiące wcześniej dziennikarzowi amerykańskiego „New York Timesa”. Mówił o zagrożeniach dla rodzimej kultury, walce o miejsce języka tybetańskiego w systemie oświaty i próbach wniesienia skargi na lokalnych urzędników w Pekinie.
Rok później władze chińskie ogłosiły, że będzie sądzony, formalnie oskarżając go o – zagrożone karą do piętnastu lat więzienia – „separatystyczne podżeganie”. W tym samym czasie upominał się o niego specjalny sprawozdawca ONZ ds. arbitralnych uwięzień.
O zgodę na przyglądanie się rozprawie wystąpiło kilka ambasad, między innych Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Przed budynkiem sądu zebrali się bliscy oskarżonego. Według adwokata podczas trwającej cztery godziny rozprawy głównym dowodem było „dziewięciominutowe nagranie wideo” z portalu amerykańskiej gazety.
Taszi Łangczuk „nie przyznał się do winy” (co w procesach politycznych w Chinach staje się powoli normą). Ogłoszenie wyroku odroczono.