Ani mi Schronienia, ani Opiekuna. Nigdy nie zapomnę, jak płakała wtedy mama, jak ciężko wzdychał tata, modląc się z zaciśniętymi oczami o błogosławieństwo Trzech Klejnotów: drogocennego Buddy, drogocennej Dharmy i drogocennej Sanghi. Jak osierocone dzieci.
A dzieckiem byłam ja. Mogę więc nie pamiętać wszystkiego, ale wiem, że wtedy pierwszy raz widziałam rozpaczającą matkę i łkającego, udręczonego ojca. Tak, to już dwadzieścia trzy lata. Opuściłeś nas dwadzieścia trzy lata temu. Gdy tak mijają niczym przesuwane kciukiem paciorki różańca, zaczynam powoli rozumieć płacz rodziców, że znikąd nam schronienia, i opieki znikąd. Jak porzuconym sierotom.
Ilekroć słyszę Twój głos albo patrzę na Twoje dzieło, rozumiem, co znaczy Kjabgyn, Wybawca. Dopiero gdy oglądam zdjęcia z Twoich odwiedzin w Krainie Śniegu, widzę, co znaczy szczęście pełnej rodziny. Jest namalowane na każdej uśmiechniętej twarzy. Dlaczego nie możemy się nim cieszyć? Z jakiej przyczyny? Kogo o to pytać? Jak wysłać Ci ten list? Błagam, powiedz, co mam robić.
Odszedłeś przed dwudziestu trzema laty. Dwadzieścia trzy lata temu. Jak miałabym wytłumaczyć wszystko, co zdążyło się w tym czasie zmienić? Jak wysłać Ci szczęście i cierpienie dwu dekad i jeszcze trzech lat? Od tamtego dnia jesteśmy jak jelonek ze starej śpiewanki o cierpieniach mieszkańców lasu. Błądzimy w głuszy, wiatr wieje nam w oczy, a w plecy tłucze grad. Od dwudziestu trzech lat. Nasze babcie i dziadkowie płaczą dziś jak dzieci, składając pokłony przed Twymi relikwiami. Nie miałabym czelności napisać Ci, że wiedzie im się dobrze i są szczęśliwi.
I jak w ogóle mam dalej pisać ten list? Piosenka idzie tak: „śnieg zmienił się w deszcz i chcę do domu”. A może zaśpiewać tę drugą, co każe „wieszać z radością flagi modlitewne przed pałacem Taszilhunpo”? Myślisz, że powinnam napisać Ci to, czego nie wolno mi powiedzieć? Najukochańszy Rinpocze, to już dwadzieścia trzy lata. Dwa-dzieś-cia-trzy.
Po dwudziestu trzech latach tęsknoty, po dwudziestu trzech latach samotności piszę do Ciebie list trzydziestoma czterema samogłoskami i spółgłoskami. Śpiewamy dla Ciebie w najczystszym ojczystym języku. Z Twoich wystąpień rozumiem, że to na pewno Ci się spodoba. Choć ścieżka przed nami jeszcze bardziej ciernista niż wtedy, coraz więcej braci i sióstr idzie nią z Twymi słowami odciśniętymi w sercach.
Przez te dwadzieścia trzy puste lata mama modli się i ciągle pali Ci maślane lampki, a tata składa w darze wodę. Od dwudziestu trzech lat nie było dnia, by nie zapalili dla Ciebie światła i nie napełnili miseczek wodą. Twoje ciało odeszło dwadzieścia trzy lata temu, lecz nauki ciągle są z nami. I tak już zostanie.
28 stycznia 2012
Panczen Rinpocze Lobsang Czokji Gjalcen (1938-1989) nie opuścił Tybetu po upadku powstania w 1959 roku i całe życie niezmordowanie walczył o prawa rodaków. Ponad dziesięć lat był za to więziony i torturowany. Zmarł – prawdopodobnie na atak serca, do dziś krążą jednak pogłoski, że został otruty – 28 stycznia 1989 roku w swoim klasztorze Taszilhunpo, w Szigace podczas jednej z nielicznych wizyt w ojczyźnie, na które pozwolili mu przywódcy partii. Trzy dni wcześniej powiedział rządowej agencji informacyjnej Xinhua: „Po wyzwoleniu oczywiście czegoś dokonano, niemniej cena, jaką Tybet zapłacił za rozwój, była znacznie wyższa niż zyski”. Jego następca, Gendun Czokji Nima, wskazany przez Dalajlamę zgodnie z wiekową tradycją buddyjską, został uprowadzony przez władze chińskie w 1995 roku jako sześcioletni chłopiec. Nie wiadomo nawet, czy żyje, gdyż mimo niezliczonych apeli światowych rządów, parlamentów i organizacji międzynarodowych Pekin nigdy nie dopuścił do niego zagranicznych obserwatorów. Jednocześnie władze chińskie zmieniły diametralnie zmieniły wówczas politykę symbolicznych ustępstw wobec narodowych aspiracji Tybetańczyków, uruchamiając falę represji, która trwa do dzisiaj.
Autorka, która używa pseudonimu „Turkusowe Jezioro”, jest popularną blogerką z Kardze (chiń. Ganzi) w tybetańskim Khamie.