Po masakrze w redakcji tygodnika „Charlie Hebdo” miliony ludzi – w tym przywódcy ponad czterdziestu państw – jedenastego stycznia wyszły na ulice Paryża, aby potępić terroryzm i stanąć w obronie wolności słowa. Dwa dni wcześniej Mark Zuckerberg, twórca i dyrektor generalny Facebooka, wydał oświadczenie, w którym mówi, że nie boi się gróźb śmierci i że jego serwis społecznościowy „odmawia blokowania treści o Mahomecie”, jakie uraziły pakistańskiego ekstremistę.
„Nie ustąpiliśmy – napisał – ponieważ różne głosy, nawet jeśli czasem obraźliwe, mogą uczynić świat lepszym i bardziej interesującym. Nigdy nie pozwolimy, by jakieś państwo bądź grupa dyktowały ludziom, czym wolno się im dzielić. To właśnie musimy wszyscy odrzucić: ekstremistów, którzy próbują uciszać głosy i poglądy na całym świecie. Nie pozwolę, by doszło do tego na Facebooku. Jestem wierny idei budowania serwisu, w którym możecie mówić swobodnie, nie obawiając się przemocy”.
Krótki post Zuckerberg polubiło 435 tysięcy osób, a ponad 45 tysięcy udostępniło. Aplauz jest głośny i jednoznaczny.
Ale czy Zuckerberg o czymś nie zapomniał? Dwa tygodnie temu Facebook usunął udostępniony przeze mnie film przedstawiający samospalenie Tybetańczyka w Chinach oraz zablokował konto pisarza i uchodźcy Liao Yiwu za opublikowanie zdjęć chińskiego artysty protestującego w Sztokholmie, nago, przeciwko więzieniu Noblisty Liu Xiaobo. Dzięki mediom, które informowały o obu tych przypadkach stosowania cenzury na Facebooku, Zuckerberg nie powinien raczej pozować na bohatera, gotowego ginąć w obronie wolności słowa.
Do obu cenzorskich incydentów doszło wkrótce po wizycie Zuckerberga w Chinach, gdzie czarował zachwyconą publikę znajomością mandaryńskiego, oraz rewizycie Lu Weia, cara chińskiego internetu w siedzibie Facebooka (tam z kolei Zuckerberg obnosił się z książką Xi Jinpinga, przewodniczącego Komunistycznej Partii Chin). Choć koncern przedstawił techniczne, neutralne wyjaśnienia obu interwencji cenzury, podkreślając, że nie były one motywowane politycznie oraz biznesowo, ja akurat nie umiem się powstrzymać przed skojarzeniem tych sytuacji z próbami przypodobania się przez Zuckerberga rządowi Chin. Napisałam do koncernu Facebook list o wierze i twarzy, uważam bowiem, że zanim zaczną usuwać „drastyczne” treści, powinni najpierw zrozumieć znaczenie i wagę obrazów samospaleń Tybetańczyków.
Film z samospalenia udało się wstawić ponownie, a konto Liao Yiwu zostało odblokowane. Oddałam za to Facebookowi sprawiedliwość i nie byłam już potem cenzurowana. Mimo to uważam oświadczenie Zuckerberga za obłudne i nieco oportunistyczne. Część moich znajomych sądzi, że jego autor chciał zyskać kilka punktów w związku z atakiem na francuskich rysowników, musimy mu jednak przypomnieć: jeśli nie boisz się śmierci w imię wolności słowa, nie powinieneś bać się i Komunistycznej Partii Chin w imię zarabiania tam pieniędzy.
14 stycznia 2014
Za China Change