Doskonale pamiętam, że w październiku 2010 roku tysiące uczniów szkół podstawowych i średnich wyszły na ulice Rebgongu niosąc tablicę z napisem „Potrzebujemy lekcji języka tybetańskiego”. Zaraz potem w ich ślady ruszyła młodzież w całym Amdo, od Qinghai po Gansu. Dołączyli nawet tybetańscy studenci centralnego Uniwersytetu Minzu w Pekinie.
Przypominam też sobie, że w tym samym roku ponad trzystu tybetańskich nauczycieli podpisało się pod listem do rządu prowincji Qinghai, prosząc o pomoc dla uczniów, chcących zdobywać wiedzę w ojczystym języku i walczących z próbami zdegradowania go do drugiego narzecza w szkołach (i przedszkolach) regionu. Młodszych kolegów poparła część emerytowanych aparatczyków i doświadczonych wykładowców, przekazując podobne postulaty szczebel wyżej, do Departamentu Pracy Frontu Jedności Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin i ministerstwa edukacji.
Nie zapomniałam również, że wkrótce potem sekretarz partii w prowincji uspokoił wzburzonych ludzi, iż „dwujęzyczna” reforma systemu oświaty będzie wprowadzana stopniowo i dostosowywana do warunków lokalnych, a prostoduszni Tybetańczycy uwierzyli, że mówi poważnie, a nie próbuje tylko zyskać na czasie.
Miecz wiszący nad tybetańskojęzyczną edukacją spadł półtora roku później. Na początku marca uczniowie wracający z ferii do tybetańskich szkół w Qinghai i Gansu odkryli, że ich dawne podręczniki wyparowały, a ich miejsce zajęły książki chińskie. Innymi słowy, system kształcenia w dwóch narzeczach skurczył się o połowę, do mandaryńskiego. Konsekwencje?
Trzeciego marca na znak protestu dokonała samospalenia Cering Kji, uczennica trzeciej klasy szkoły średniej w Maczu. Dziesięć dni później na ulice wyszły tysiące młodych ludzi z liceów i uczelni pedagogicznych w Rebgongu, Cekhogu, Kangcy, Gepasumdo i innych miast Amdo, krzycząc o „równość etniczną” i „językową” oraz o „autonomię lokalną”.
Jeden z tamtejszych wychowawców pisze na Weibo: „Nawet jeśli postawią na swoim wymieniając podręczniki, niczego to nie załatwi. Zmienić trzeba jeszcze materiały dla nauczycieli oraz ich kwalifikacje. Oświata nie sprowadza się do męczenia uczniów, nie jest też pasem transmisyjnym woli politycznej. Póki uczniowie nie znają mandaryńskich słówek, gramatyki i składni, przyswojenie i przetrawienie nowych terminów matematycznych, fizycznych czy chemicznych – ot tak, z marszu, od nowego semestru – będzie dla nich niewysłowioną torturą. Zamiast marnować czas i energię, należałoby, o wiele skuteczniej i sprawniej, zapoznać ich z nowym materiałem za pośrednictwem rodzimego języka. To kwestia zdrowego rozsądku i abecadła nauczania, niemająca nic wspólnego ze świadomością etniczną czy – koturnową – tożsamością. Żadna nacja nie powinna upolityczniać swojego narzecza, które jest naturalnym dziedzictwem ludzkiego ekosystemu. Zjawiska należące do przyrody kultury nie mogą być zmieniane w ideologiczny oręż, niemniej niektóre departamenty i część przywódców wciąż prą do konfrontacji na tej właśnie płaszczyźnie. Po co rok w rok popychają te dzieci do demonstrowania w obronie »języka ojców«? Stabilizacja dotyczy oczywiście sytuacji ogólnej, lecz na tę składa się wiele czynników, w tym ludzki: jak mielibyśmy przyczynić się do stabilizowania Tybetu, skoro nie potrafimy uspokoić nawet umysłów własnych dzieci?”.
Jestem przekonana, że urzędnicy państwowi doskonale rozumieją te proste prawdy. Tyle że oni nie grożą nożem systemowi kształcenia w języku tybetańskim li tylko w imię propagowania kulturowej harmonii, ale po to, by najzwyczajniej stopić wszystkie narzecza w tyglu mandaryńskiego. Szkielet reform narzucanych w Qinghai wskazuje, że sprawa ma charakter politycznego priorytetu. Po protestach w 2008 roku władze uznały po prostu, że przyszła „stabilizacja” Tybetu wymaga całkowitego wyrugowania pisanego i mówionego tybetańskiego z systemu oświaty.
Nie żyjemy jednak w świecie sprzed kilkuset lat, w którym hiszpańscy najeźdźcy mogli wymazać język i pismo Majów. Nie żyjemy też w świecie sprzed lat kilkudziesięciu, gdy w imię rewolucji kulturalnej zakazano nauczania tybetańskiego w całym kraju, odbierając ludziom takim jak ja znajomość ojczystego języka. Żyjemy za to w świecie, w którym w obronie mowy ojców spaliła się dziewiętnastoletnia dziewczyna. I ten płomień nie przestanie parzyć.
4 kwietnia 2012