Therang: Dla mojego Tybetu
Nawet jeśli wyłupią mi oczy,
Spróbuję przynieść ci światło.
Nawet jeśli wyłupią mi oczy,
Spróbuję przynieść ci światło.
to ty zerwałeś linki w moim namiocie
rozwlokłeś drewno spod paleniska
cisnąłeś na węgle trujące źdźbła
mieszkańcy piekła narażeni są na skoki temperatury
wielu choruje
mimo to wiadomości z piekła zawsze są dobre
Czy to nie ciebie mordują?
Czy to nie ciebie trzymają za kratami?
Czy to nie ciebie torturują dniem i nocą?
piekło to forteca z betonu i stali
w której nie ma drzwi tylko kajdany na nogi i ręce
zsyłają tu kochanków wolności
rządzie mój, jeśli płonie ci lico
oskarż mnie o wszelkie zbrodnie i ukarz
nie łżyj, gdy uszy wyglądają prawdy
nie knuj na oczach bystrych
patrzą ludzie, zwierzęta, wszystko patrzy
Nazywam się Taszi Rabten. Piszę pod pseudonimem Therang. Pochodzę z Dzoge w Amdo. Można nazwać mnie osobą, która odmawia udziału w „chińskim marzeniu”. Nie mam z nim nic wspólnego. Nie chcę należeć do żadnej rządowej struktury. Kocham wolność.
gdzie jest lew?
kiedy przybędzie?
Wykrzyknąłeś najświętsze z imion
powierzając ciało, mowę i umysł
oceanowi płomieni
W naszym Tybecie podczas epidemii warto dać spokój zbiorowym modłom, ceremoniom religijnym, lokalnym uroczystościom i świętom. Taka inicjatywa powinna wyjść od miejscowych lamów, tulku i przywódców. Byłoby dobrze, gdyby hierarchowie mówili ludziom o zagrożeniu i działaniach prewencyjnych, posługując się językiem nauki.
Różnisz się jednak od reszty.
Nie umiesz kraść,
zabijać, gwałcić, brać łapówek
i odurzasz się poezją.
Choć fizycznie przypominamy trupa nocą, nasze myśli mają przepych i blask złota. Mądrość gigantów – Tołstoj, Rousseau, Hugo i Baudelaire – rozświetla mi ciemności i przypomina, że wolność nie zna granic.
Nie masz w oczach blasku,
a w ustach języka,
musisz jednak żyć wiecznie i świecić.
Te tory
Nowe tory
Tory ze stali i kamienia
Tory łączące ludzi z demonami
Lhasę i Pekin
Po roku bez widzenia i wiadomości do tego lochu doszedł dziś Twój list i zdjęcie, które wprawiły mnie w niewypowiedzianą ekstazę. W tym dusznym, przygnębiającym i toksycznym miejscu książki i słowa kreślone w ojczystym języku są taką rzadkością, jak kwiaty na niebie.
nasza odwaga ledwie dycha przysypana stertą ksiąg religijnych
pewność siebie blednie pod obcym jarzmem
tybetańscy rodacy, krew z krwi
tonący we łzach rozpaczy
Wypatroszone góry, śmierdzące rzeki,
Wystrzelane zwierzęta.
Ci ludzie rzucają się na naszą ziemię
Z kłami i pazurami.
Wiatr ślizga się nad chmurami
Wąchając górskie szczyty,
Ślady stóp odciskają się na brzegu rzeki,
Kwiaty kłaniają się w tańcu
stukocące szarpnięcie pociągu
nagle, znienacka rzuca komputerem
palce gubią klawisze liter
niezdolne zapisać myśli
Czwartek, praży słońce.
Podpalił się człowiek
z sercem przebitym stalowym kołkiem
i wprawił całą śnieżną górę w gorączkowe drżenie.