CHINY
Chińska Republika Ludowa (ChRL) jest państwem autorytarnym, w
którym władzę sprawuje Komunistyczna Partia Chin (KPCh). Członkowie partii
zajmują niemal wszystkie wysokie stanowiska w administracji cywilnej, wojskowej
i policyjnej na szczeblu krajowym i regionalnym. Władza najwyższa należy
do członków Politbiura (...)
TYBET
(Tę część raportu o Chinach opracowano zgodnie z Ustępem 536(b)
Ustawy 103-236. Stany Zjednoczone uznają Tybetański Region Autonomiczny
- dalej: Tybet - za część Chińskiej Republiki Ludowej. Zachowanie i rozwój
unikalnego dziedzictwa religijnego, kulturalnego i językowego oraz ochrona
podstawowych praw tego narodu nadal budzi niepokój.)
Poszanowanie praw indywidualnych
Trudno dokładnie określić stopień pogwałceń praw człowieka w Tybecie,
ponieważ rząd ChRL ściśle kontroluje dostęp tak do samego Tybetu, jak do
informacji o nim. Z wiarygodnych raportów wynika jednak, że władze chińskie
nadal dopuszczały się poważnych naruszeń praw człowieka w Tybecie – w tym
stosowania tortur, arbitralnych aresztowań, uwięzień bez publicznego procesu
oraz długotrwałego więzienia tybetańskich działaczy za pokojowe wyrażanie
poglądów politycznych i religijnych. W dalszym ciągu i w coraz większym
stopniu, zwłaszcza wiosną i latem, ograniczano swobody religijne i inne
podstawowe wolności. Tybetańczycy organizowali liczne protesty polityczne,
również w regionach, które nie należą do TRA.
Rząd w jeszcze większym stopniu ograniczał swobody religijne
Tybetańczyków; wiosną i latem władze TRA wprowadzały w regionach miejskich
nowe, surowe restrykcje, dotyczące wielu tradycyjnych praktyk religijnych
oraz publicznego manifestowania wiary. Jesienią, po mianowaniu nowego sekretarza
partii, pojawiły się pewne oznaki uspokojenia i złagodzenia represji. W
wielu regionach władze lokalne nie narzucały nowych ograniczeń urzędnikom
niższego szczebla, studentom i innym. Niemniej surowe restrykcje nadal
obowiązywały wyższe kadry i urzędników państwowych. Działania uznawane
za medium politycznych protestów nie są tolerowane; tłumi się je natychmiast
przy użyciu siły. Osoby podejrzewane o działalność polityczną przez cały
rok były narażone na bezustanne, brutalne prześladowania. Napływały raporty
o więzieniu, torturowaniu i maltretowaniu mnichów i mniszek, o zgonach
więźniów i zamykaniu klasztorów.
Brak niezależnego dostępu do więźniów i więzień sprawia, że trudno
ocenić zasięg i brutalność pogwałceń praw człowieka [w instytucjach izolacyjnych]
oraz faktyczną liczbę tybetańskich więźniów, niemniej przez cały rok napływały
doniesienia o aresztowaniach i innych karach, wymierzanych [Tybetańczykom].
W aresztach i więzieniach nadal przebywa wielu mnichów i mniszek. Wiele
takich spraw poruszał Specjalny Sprawozdawca ONZ ds. Tortur na forum 56.
sesji Komisji Praw Człowieka ONZ, która obradowała wiosną tego roku.
Z raportów wynika, iż uwięzieni – tak osądzeni, jak nie osądzeni
– są często zmuszani do ciężkiej pracy, która szkodzi zdrowiu i, bywa,
zagraża życiu. Tybetańczyków zmusza się do pracy w więzieniach, aresztach,
obozach reedukacji przez pracę i wszędzie tam, gdzie kieruje się do pracy
uwięzionych. Do pracy (np. przy projektach, realizowanych przez władze
lokalne) zmusza się – w ramach zobowiązań podatkowych – również Tybetańczyków,
którzy nie są osadzeniu w żadnej instytucji izolacyjnej. Z raportów wynika,
że władze dyskryminują Tybetańczyków w przedsiębiorstwach państwowych i
innych firmach. Międzynarodowa Organizacja Pracy uważa swobodę organizowania
się i zrzeszania za podstawowe prawo pracowników. W Tybecie, jak i w całych
Chinach, korzystać z niego nie można. Według Tibet Information Network
(TIN) najbardziej zagrożone są więźniarki polityczne, zwłaszcza z lhaskiego
Drapczi: od 1987 w więzieniu tym lub tuż po opuszczeniu jego murów umierała
jedna na 27 skazanych. Jeśli idzie o więźniów politycznych, po 1987 roku
ginął jeden na 37. Z ogólnych danych TIN wynika, że w więzieniach Tybetu
ginie jeden z 50 więźniów politycznych.
Liczne wiarygodne raporty potwierdzają, że więźniowie są torturowani
i maltretowani. Władze stosują rażenie prądem, krępowanie, zawieszanie
oraz inne techniki torturowania i zadawania bólu. Wiele źródeł informowało
o biciu i znęcaniu się nad uwięzionymi mniszkami – m.in. 24-letnią Ngałang
Sangdrol, którą uwięziono, gdy miała 13 lat, zwolniono po dziewięciu miesiącach
i aresztowano ponownie, kiedy miała lat 15. Pod koniec 1998 roku jej wyrok
podniesiono po raz trzeci, w sumie do 21 lat, za udział w protestach. Ngałang
Sangdrol była wielokrotnie bita za udział w protestach w więzieniu Drapczi;
z wiarygodnych raportów wynika, że choć stan jej zdrowia ciągle się pogarsza,
nie otrzymuje odpowiedniej pomocy medycznej. Wiarygodne raporty mówią,
że po protestach, do których doszło w Drapczi w maju 1998 roku, strażnicy
bili więźniów politycznych, w tym, ze szczególną brutalnością, mnicha Thubtena
Kelsanga i mniszkę Phuncok Njidrol (która miała zasłaniać własnym ciałem
Ngałang Sangdrol). Po incydentach z maja 1998 więźniowie co najmniej jednego
bloku nie opuszczali cel przez 14 miesięcy. Dziesięciu skazanym podniesiono
kary – od półtora roku do sześciu lat.
Wiarygodne raporty mówią o biciu więźniów politycznych, którzy
nie poddali się prowadzonej przez władze reedukacji, polegającej przede
wszystkim na wyrzeczeniu się Dalajlamy i uznaniu Gjalcena Norbu, chłopca
mianowanego przez rząd Panczenlamą. Wymierzane więźniom kary doprowadziły
do co najmniej dwóch strajków głodowych w oddziale kobiecym więzienia Drapczi.
Władze wtrącały protestujących do karcerów. Rozbudowano więzienia w Lhasie;
nowe bloki stanęły w Utritru i Drapczi.
W lutym 1999 roku TIN i zagraniczne media informowały o prowadzeniu
musztr i ćwiczeń (z reguły okresie upałów lub mrozów) w więzieniu Drapczi.
Strażnicy zmuszają więźniów do biegania na bosaka, długotrwałego stania
bez ruchu i wielogodzinnych marszów, połączonych ze skandowaniem sloganów
patriotycznych. Ci, którzy padają lub nie potrafią stać bez ruchu, są brutalnie
bici. Podobnie traktuje się skazanych w innych więzieniach.
Informowano o zgonach i samobójstwach tybetańskich więźniów.
Według wiarygodnych źródeł, w lutym odebrał sobie życie Taszi Cering, którego
aresztowano za próbę wciągnięcia na maszt zakazanej flagi tybetańskiej
podczas Igrzysk Mniejszości Narodowych w sierpniu 1999 (miał on przy sobie
materiały wybuchowe). W styczniu umarł w więzieniu Sonam Rinczen. Był chłopem,
aresztowano go za rozwinięcie tybetańskiej flagi podczas demonstracji w
1992 roku i skazano na 15 lat więzienia. TIN informował, że 19 listopada
zmarł w Drapczi 64-letni działacz polityczny Szol Dała. Okoliczności jego
śmierci nie są znane, wiadomo jednak, że chorował na nerki, zapadł na zdrowiu,
a w ostatnich latach był kilkukrotnie bity i maltretowany. Odbywał wyrok
dziewięciu lat więzienia za próbę sporządzenia listy więźniów politycznych,
którą chciał wysłać za granicę. Skazano go za „szpiegostwo”. Szol Dała
trafiał do więzienia kilkakrotnie. Po raz pierwszy skazano go w 1981 roku.
W październiku TIN opublikował szczegółowy raport na temat śmierci dziewięciu
więźniów, którzy zginęli po protestach, do których doszło w więzieniu Drapczi
w maju 1998. W czerwcu tego roku pięć mniszek miało wspólnie popełnić samobójstwo.
Wcześniej znęcano się nad nimi tygodniami (musiały, na przykład, stać bez
ruchu, w pełnym słońcu, z kubkami wody na głowach i zwitkami papieru pod
pachami) za podjęcie protestu. Wszystkie te dwudziestoparoletnie mniszki
skazano za udział w pokojowych demonstracjach. Wszystkim kończyły się już
wyroki. W 1998 roku zginęło w Drapczi jeszcze co najmniej trzech mnichów
i jeden więzień kryminalny.
Z wiarygodnych raportów wynika, że Czadrel Rinpocze, oskarżony
o ujawnienie tajemnicy państwowej i pomaganie Dalajlamie w poszukiwaniu
XI Panczenlamy, przetrzymywany jest w tajnym oddziale więzienia w Sichuanie.
Odseparowany od innych więźniów, całkowicie izolowany, nie opuszcza celi
od chwili skazania go na sześć lat więzienia po niejawnym procesie w 1997
roku. W kwietniu rząd poinformował zagraniczną delegację, że Czadrel Rinpocze
jest „fizycznie zdrowy”, ale nie podał żadnych szczegółów.
Władze poinformowały, że Ngałang Czoephel, tybetański etnomuzykolog,
skazany w 1996 roku na 18 lat więzienia za szpiegostwo, został przeniesiony
z Poło Tramo (więzienia o zaostrzonym rygorze) w TRA do więzienia w okolicach
Czengdu (Sichuan), by poddać się tam leczeniu. W sierpniu zezwolono jego
matce na godzinne widzenie z synem. Sonam Dekji twierdzi, że Ngałang jest
wychudzony i uskarża się na ból w klatce piersiowej. W sierpniu informowano
również, że Ngałang Czoephel cierpi na liczne schorzenia – ma kłopoty z
trawieniem, oddawaniem moczu, nerkami i wątrobą.
W minionym roku właściwie nie dochodziło w Tybecie do aktów przemocy
na tle politycznym, niemniej 26 października w Lhasie wybuchła bomba. Ładunek
podłożono przed budynkiem agendy rządowej, która kontroluje organizacje
lokalne i życie dzielnicy. Choć niektórzy sugerowali, że był to zamach
polityczny, nie udało się tego potwierdzić. Eksplozja mogła być też skutkiem
prac budowlanych.
Środki ochrony prawnej zatrzymanych lub uwięzionych Tybetańczyków są
takie same jak w całych Chinach – niewystarczające i w teorii, i w praktyce.
TIN podaje, że zwiększa się długość wyroków, zapadających w sprawach politycznych.
W tej chwili średni wyrok wynosi osiem lat i osiem miesięcy (a w okresie
od 1987 roku – cztery lata i dziewięć miesięcy).
Większość sędziów jest Tybetańczykami; nie mają oni żadnego lub prawie
żadnego wykształcenia prawniczego. Władze starają się temu zaradzić, organizując
kursy i szkolenia. Procesy są krótkie i niejawne. Rokrocznie rozpatruje
się około 20 spraw dotyczących przestępstw przeciwko bezpieczeństwu państwa.
Najwyższa kara za każde takie przestępstwo wynosi 15 lat więzienia; łączny
wyrok nie może przekroczyć lat 20. Sprawy te dotyczą zwykle działalności
niepodległościowej, która jest nielegalna, nawet jeśli nie wiąże się z
użyciem przemocy. Pod koniec 1999 roku TIN szacował liczbę tybetańskich
więźniów politycznych na 500. Z raportu tego wynikało, że 80 proc. więźniarek
to mniszki, a 66 proc. więźniów – mnisi. Urzędnicy Biura ds. Sprawiedliwości
i Więziennictwa powiedzieli w kwietniu zagranicznym delegatom, że w TRA
odbywa wyroki 2,2 tys. skazanych (76 proc. Tybetańczyków i 20 proc. Hanów).
110 osób (w tym około 30 mniszek i 70 mnichów) skazano za „zagrażanie bezpieczeństwu
państwa”.
Z publikowanych przez organizacje pozarządowe relacji uchodźców wynika,
że władze zmuszają do pracy więźniów i aresztantów. Więźniowie muszą wyrabiać
normy; najczęściej pracują na roli i przy wyrębie lasów. Praca jest ciężka,
często dochodzi do wypadków. Więźniowie z reguły nie otrzymują żadnego
wynagrodzenia. Chińskie prawo stanowi, że od więźnia można wymagać świadczenia
pracy – do dwunastu godzin dziennie, z prawem do jednego dnia wolnego na
dwa tygodnie (art. 53 Regulaminu reformy przez pracę). Uchodźcy utrzymują
jednak, że w praktyce wymagania te bywają jeszcze wyższe. W Drapczi mężczyźni
pracują na polach i w więziennych warsztatach. Kobiety sprzątają ubikacje,
szyją, zmywają, przędą i sortują wełnę, z której robi się dywany i swetry.
Według Human Rights Watch, niektórych Tybetańczyków zmusza się do pracy
również po odbyciu wyroków. Do pracy przymusowej kieruje się także aresztantów.
Promowanie polityki kontroli urodzeń pozostaje ważnym celem władz w
Tybecie, niemniej zezwalają one Tybetańczykom i innym mniejszościom narodowym
na posiadanie większej ilości dzieci niż Hanom, których obowiązują takie
same przepisy na terenie całego kraju: jedno dziecko w rodzinie miejskiej,
dwoje w rodzinie wiejskiej. Tybetańscy mieszkańcy miast mogą mieć dwoje
dzieci, a regionów wiejskich – troje lub więcej. W praktyce Tybetańczycy,
którzy pracują w administracji państwowej, a zwłaszcza członkowie KPCh,
zachęcani są do ograniczenia się do jednego potomka.
Rząd poddaje ścisłej kontroli zagraniczne delegacje; ich członkowie
nie mogą spotykać się z Tybetańczykami, o ile nie otrzymają wcześniej zgody
władz. Cudzoziemców, w tym pracowników międzynarodowych organizacji pozarządowych,
obowiązywały, zwłaszcza latem, restrykcje dotyczące podróżowania. Wielu
turystów informowało o podobnych ograniczeniach w ciągu całego roku. Restrykcje
takie narzucano Tybetańczykom w okresie drażliwych rocznic lub ważnych
wydarzeń. Zwiększono kontrolę granic. W lutym władze chińskie aresztowały
54 Tybetańczyków, którzy próbowali przedostać się do Nepalu bez odpowiednich
dokumentów podróży. Niektórych skazano na dwa-trzy lata więzienia. Wiarygodne
źródła informowały również o więzieniu wielu Tybetańczyków, najczęściej
uczniów i studentów, którzy wracają do Tybetu z Indii.
Zagraniczne organizacje pozarządowe informowały o utrudnianiu im pracy
oraz, w kilku przypadkach, groźbach wydalenia. Jedną z nich istotnie zamknięto,
a personel zagraniczny wydalono.
Wielu pracowników i nauczycieli z Domu Dziecka Gjaco, sierocińca, który
zamknięto we wrześniu 1999 roku, do tej pory nie odzyskało wolności. Władze
oskarżyły personel o nadużycia i powiązania z ludźmi, dopuszczającymi się
„aktów przemocy”. Większość z ponad 60 dzieci wyrzucono na ulicę, odesłano
do rodzinnych prefektur lub skierowano do innych sierocińców, w których
panują bardzo złe warunki.
Wolność religii
Rząd poddaje praktyki religijne i miejsca kultu ścisłej kontroli.
Choć zezwala na wiele obrządków, nie toleruje niczego, co mogłoby się wiązać
z niepodległością Tybetu lub stanowić przejaw „separatyzmu”. Buddyzm tybetański
budzi podejrzliwość władz – która rozciąga się na wszelką działalność religijną
i wiernych, niezbyt gorliwie manifestujących patriotyczne oddanie dla państwa
chińskiego – z powodu więzi z Dalajlamą. W minionym roku, zwłaszcza wiosną
i latem, rząd coraz mocniej ograniczał swobody religijne, wprowadzając
nowe, surowe restrykcje, dotyczące tradycyjnych praktyk religijnych i publicznego
manifestowania wiary w miastach TRA. Jesienią pojawiły się jednak znaki,
świadczące o tym, że władze zrezygnowały z narzucania nowych ograniczeń,
co nieco rozładowało napięcie. Rząd ostro krytykuje polityczną działalność
Dalajlamy i administrację emigracyjną. Oficjalne media nadal piętnują „klikę
Dalaja” i, starając się podkopać jego autorytet duchowy, nazywają Dalajlamę
„separatystą”, który usiłuje podzielić Chiny. Tak rząd centralny, jak władze
lokalne często powtarzają, że dialog z Dalajlamą jest niemożliwy, i twierdzą,
że jego czyny zadają kłam publicznym zapewnieniom, iż nie opowiada się
za niepodległością Tybetu. Niemniej jednak rząd zapewnia, iż gotów jest
rozmawiać z Dalajlamą, o ile zrezygnuje on z działalności separatystycznej
i uzna Tybet za integralną część Chin, a Tajwan za ich prowincję.
Rząd nadal prowadził kampanię „edukacji patriotycznej”, która
ma zmusić duchownych do stosowania się do narzucanych przez władze przepisów
i złamać lub doprowadzić do wydalenia z klasztorów mnichów i mniszek, którzy
sprzeciwiają się polityce partii i pozostają lojalni wobec Dalajlamy. Innym
celem kampanii jest zwiększenie kontroli rządu nad strukturami buddyzmu
tybetańskiego. Do „reedukowania” mnichów i mniszek przystąpiono w 1996
roku. Kampanią objęto najpierw klasztory z Lhasy, a później rozciągnięto
ją na wszystkie regiony tybetańskie (również poza granicami TRA). Trwa
ona nadal, niemniej nie jest już tak intensywna, choć pod koniec 1999 roku
ponownie „reedukowano” mnichów z Lhasy i małych klasztorów w odległych
regionach TRA. Wydaje się jednak, że obecnie zajęcia polityczne są krótsze
i organizuje się je rzadziej, niż w pierwszej fazie kampanii.
Rządowe „grupy robocze” nadal stacjonują w niektórych klasztorach
i co pewien czas odwiedzają inne świątynie. Podczas zajęć porusza się kwestie
takie jak relacje między Tybetańczykami a Hanami, historyczny status Tybetu
jako części Chin oraz rolę, jaką odgrywa Dalajlama w próbach „dzielenia”
państwa. Na bramach wielu świątyń wywieszono przepisy stanowiące, że mnisi
muszą być „patriotyczni” – tzn. podpisać deklarację, w której odrzucają
niepodległość Tybetu i chłopca uznanego przez Dalajlamę za jedenaste wcielenie
Panczenlamy, wyrzekają się Dalajlamy i poddają go krytyce, opowiadają się
za jednością Chin i Tybetu oraz zobowiązują do niesłuchania „Głosu Ameryki”.
Z raportów wynika, że mnisi, którzy odmawiali podpisania takiego dokumentu,
byli wydalani z klasztorów bez prawa powrotu do rodzinnego domu; wielu
aresztowano. Ze świątyń wydalano również duchownych, którzy nie zdali egzaminów
[z zajęć „reedukacyjnych”] lub zostali uznani za „politycznie niepewnych”.
Wielu wolało „dobrowolnie” odejść niż wyrzec się Dalajlamy. Kampania władz
wzbudziła ogromny opór i głęboką niechęć mnichów, mniszek i świeckich buddystów.
Choć edukacja patriotyczna nie jest już tak intensywna, gdyż władze osiągnęły
najważniejsze cele kampanii, zwiększając kontrolę nad klasztorami oraz
zmniejszając liczbę mnichów i mniszek, nadal zakłócano codzienne życie
wielu świątyń, a duchowni wciąż uciekali do Nepalu i Indii. Według Wysokiego
Komisarza ONZ ds. Uchodźców, rokrocznie ucieka z Tybetu około trzech tysięcy
osób; wielu uchodźców twierdzi, że do ucieczki zmusiły ich kampanie „reedukacji
patriotycznej”. Nadal obowiązywał zakaz wystawiania na widok publiczny
zdjęć Dalajlamy (w TRA nielegalne jest również ich sprzedawanie).
Władze chińskie wiążą klasztory buddyjskie z działalnością niepodległościową.
Rząd podejmuje kroki, mające ograniczyć rozwój klasztorów, które oskarża
o zubażanie zasobów lokalnych i poddawanie się politycznej infiltracji
środowisk emigracyjnych. Chińscy urzędnicy utrzymują, że w samym TRA jest
ponad 46.380 buddyjskich mnichów i mniszek oraz około 1.790 klasztorów,
świątyń i miejsc kultu. Wielu mnichów i mniszek żyje również w innych tybetańskich
regionach Chin, między innymi w Sichuanie, Yunnanie, Gansu i Qinghai. Władze
podają te liczby od lat, choć z wiarygodnych raportów wynika, że po rozpoczęciu
kampanii „edukacji patriotycznej” liczba duchownych w wielu świątyniach
TRA gwałtownie spadła. Rząd utrzymuje, że głównym klasztorom nie narzuca
żadnych limitów, a o liczbie mnichów decydują wyłącznie komitety demokratycznego
zarządzania w owych świątyniach. Władze kontrolują jednak owe komitety
i w praktyce narzucają ścisłe limity liczbowe. Z raportów wynika, że wielu
klasztorom kazano zmniejszyć liczbę mnichów. Rząd rezerwuje sobie prawo
do odrzucenia podania o zgodę na podjęcie życia zakonnego, choć nie zawsze
z niego korzysta. Według TIN, latem, gdy władze narzucały nowe restrykcje
na praktyki religijne, liczba duchownych w Lhasie i jej okolicach spadła.
W lipcu wydalono 30 mnichów ze świątyni Dżokhang. Pod koniec roku było
tu, zgodnie z oficjalną normą, 120 duchownych. Choć prawo zakazuje przyjmowania
osób niepełnoletnich, życie klasztorne rozpoczyna wielu młodszych chłopców.
W ostatnich latach wydalono jednak ze świątyń wielu młodocianych nowicjuszy,
którzy, zgodnie z tradycją, pomagali starszym mnichom i, czekając na formalne
przyjęcie święceń, odbierali podstawowe wykształcenie monastyczne. Fakt,
iż formalnie nie byli oni mieszkańcami klasztorów, pomaga władzom utrzymywać,
że liczba duchownych nie uległa zmianie.
Większość Tybetańczyków praktykuje buddyzm. Dotyczy to również
wielu urzędników państwowych i członków partii. Około tysiąca duchownych
piastuje różne funkcje w lokalnych zgromadzeniach ludowych i komitetach
Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej. Władze
wymagają jednak, by członkowie partii i osoby pracujące dla rządu przestrzegały
partyjnej zasady ateizmu. W styczniu 1999 roku władze ogłosiły kampanię
promowania ateizmu i nauki, która początkowo miała dotyczyć tylko urzędników
administracji państwowej. W roku 2000 objęto nią wszystkich urzędników
i uczniów. Kampania ta ma służyć promowaniu rozwoju gospodarczego, wzmocnić
walkę z separatyzmem i położyć kres „reakcyjnej infiltracji kliki Dalaja”.
Władze groziły zwolnieniem urzędnikom, którzy nie sprowadzą do Tybetu dzieci
wysłanych do szkół w Indiach (gdzie ma siedzibę tybetański rząd emigracyjny);
przeszukiwano też ich domy, by sprawdzić, czy nie mają przedmiotów kultu
religijnego lub zdjęć Dalajlamy.
Wiosną i latem władze w Lhasie i innych regionach wprowadzały
nowe, surowe restrykcje, dotyczące praktyk religijnych. Urzędnikom i członkom
partii zakazano odwiedzania klasztorów i świątyni Dżokhang, posiadania
ołtarzy, uczestniczenia w rytuałach związanych z obchodami Nowego Roku
kalendarza tybetańskiego i zawieszania, jak każe tradycja noworoczna, nowych
flag modlitewnych na dachach domów. Niektórym mówiono, że mają odebrać
dzieci z klasztorów oraz szkół w Indiach. Władze groziły, że wydalą ze
szkół dzieci urzędników, którzy wezmą udział w zakazanych praktykach religijnych.
W wielu regionach zakazano odprawiania tradycyjnych rytuałów noworocznych
(np. zawieszania flag modlitewnych na lhaskim wzgórzu Bumpari, palenia
kadzideł, uczestniczenia w Lingkhor, pielgrzymce wokół sanktuariów Lhasy)
i obchodzenia Sagadała – najważniejszego święta buddyjskiego w Tybecie,
przypadającego w czerwcu – również osobom prywatnym. Z raportów wynika,
że przy trasie Lingkhor stało wielu mężczyzn, w cywilu, filmujących wszystkich
pielgrzymów. Urzędnikom państwowym zapowiedziano, że zostaną zdymisjonowani,
jeśli wezmą udział w tej uroczystości. Studentów Uniwersytetu Tybetańskiego
powiadomiono, że obowiązuje ich zakaz odwiedzania klasztorów i posiadania
przedmiotów kultu religijnego. W Lhasie prowadzono rewizje w mieszkaniach
prywatnych, szukając w nich malowideł religijnych. Wydaje się jednak, że
później odstąpiono od narzucania owych restrykcji. Według TIN, w lipcu
1999 wprowadzono nowe restrykcje, mające zapobiec obchodzeniu urodzin Dalajlamy.
W tym roku wprowadzono je z jeszcze większą surowością. Tybetańczycy z
Lhasy nie mogli palić kadzideł w całym mieście, a w dniu urodzin Dalajlamy
zamknięto niektóre świątynie.
Rząd nadal nadzoruje codzienne życie większych klasztorów. Choć z reguły
ich dotacje stanowią tylko ułamek budżetu świątyń, władze kierują klasztorami
poprzez kontrolowane przez rząd komitety demokratycznego zarządzania oraz
lokalne biura ds. religii. W 1999 roku Biuro ds. Religii TRA potwierdziło,
że jego pracownicy są członkami partii komunistycznej, a więc muszą być
ateistami. Nie wiadomo jednak, czy ateistami są również przedstawiciele
biur lokalnych. Przepisy stanowią, że w komitetach demokratycznego zarządzania
zasiadać mogą tylko „patriotyczni i oddani” duchowni. Każdy kandydat na
członka komitetu musi uzyskać aprobatę rządu. Mimo ścisłej kontroli, w
klasztorach wciąż panują silne nastroje antyrządowe.
W styczniu uciekł do Indii Karmapa, najwyższy hierarcha szkoły karma
kagju buddyzmu tybetańskiego, gdyż nie pozwalano mu na kontakt z nauczycielami
ani nie wydano zgody na uczenie się od nich w Indiach. Wkrótce potem władze
zamknęły dla odwiedzających klasztor Curphu, siedzibę Karmapy. W związku
z ucieczką przesłuchiwano wiele osób, również świeckich. Do Pekinu wezwano
najwyższych dostojników TRA, by wytłumaczyli się z ucieczki Karmapy. Według
TIN, odwołano komitet demokratycznego zarządzania Curphu, a mnichom polecono
„poprawić postawę polityczną”, jeśli nie chcą brać udziału w kolejnych
sesjach „edukacji patriotycznej”. 6 grudnia władze pozwoliły na odwiedzenie
Curphu grupie zagranicznych delegatów, którzy twierdzą, że w klasztorze
przebywa około 325 mnichów. W tym okresie klasztor odwiedzało bardzo niewiele
osób, choć grudzień jest dla Tybetańczyków miesiącem pielgrzymek. Z raportów
wynika, że po ucieczce Karmapy nie wydano żadnej zgody na przyjęcie nowego
mnicha do Curphu, niemniej klasztor nadal funkcjonuje. Według zachodnich
turystów, wciąż stacjonują w nim funkcjonariusze i panuje napięta atmosfera;
mnisi boją się rozmawiać z cudzoziemcami.
Dramatyczna ucieczka Karmapy spotęgowała napięcie, a rząd podjął nowe
kroki, by zwiększyć kontrolę nad działalnością klasztorów TRA. TIN informował,
że w maju zamknięto dla odwiedzających klasztor Reting, w którym aresztowano
ośmiu mnichów, protestujących przeciwko mianowaniu przez władze dwuletniego
Sonama Phuncoga siódmą inkarnacją Retinga Rinpocze (styczeń). Latem wywieziono
do Lhasy i osadzono w areszcie domowym siedmioletniego Pało Rinpocze z
klasztoru Nenang. Miał on wrócić do swojej świątyni jesienią; chłopiec
nadal przebywa w areszcie domowym i jest pilnowany przez funkcjonariuszy
służby bezpieczeństwa. Nie wolno mu kontaktować się z duchowymi nauczycielami.
Pało Rinpocze został rozpoznany przez Karmapę; jest jednym z najwyższych
hierarchów szkoły karma kagju, jaki pozostaje w Tybecie. W grudniu zagraniczni
delegaci chcieli złożyć wizytę w klasztorze Nenang, ale nie uzyskali na
to zgody.
TIN informował, że władze Lhasy groziły zamknięciem klasztoru Taglung
Drag i wydaleniem mnichów, jeśli nie wyrzekną się oni Dalajlamy. W marcu
i sierpniu 1999 w świątyni tej doszło do incydentów, podczas których mnisi
wznosili niepodległościowe okrzyki. Po rozpoczęciu programu „edukacji patriotycznej”
we wrześniu 1999, klasztor opuściło 16 z 24 mnichów, którzy nie chcieli
krytykować Dalajlamy.
16 stycznia rząd ogłosił mianowanie dwuletniego Sonama Phuncoga siódmą
inkarnacją Retinga Rinpocze. Tybetański dygnitarz oświadczył, że odpowiedzialni
za religię urzędnicy zadbają, by chłopiec „kochał Komunistyczną Partię
Chin, socjalistyczną ojczyznę i buddyzm tybetański” oraz pomagał w „cementowaniu
jedności narodu chińskiego”. Dalajlama, który zgodnie z tradycją aprobuje
wybór wysokich hierarchów takich jak Reting Rinpocze, nie uznał tej decyzji;
z raportów wynika, że wielu mnichów klasztoru Reting nie traktuje mianowanego
przez władze chłopca jako inkarnacji Retinga Rinpocze.
Panczenlama jest drugim po Dalajlamie hierarchą buddyzmu tybetańskiego.
Rząd nadal utrzymuje, że wybrany i intronizowany przez władze w 1995 roku
Gjalcen Norbu jest jedenastym wcieleniem Panczenlamy. Władze uniemożliwiają
dostęp i ściśle kontrolują każdy aspekt życia chłopca, który bardzo rzadko
pojawia się publicznie w Pekinie i w TRA. Zawsze towarzyszą mu wówczas
liczni funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. Rząd odrzuca wszystkie prośby
o kontakt z Gendunem Czokji Nimą, którego uznał za Panczenlamę Dalajlama,
choć zabiegały o to, na najwyższych szczeblach, zagraniczne rządy i inni
delegaci, między innymi Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka, by ustalić
miejsce pobytu i warunki życia chłopca. W październiku przedstawiciele
chińskich władz pokazali zagranicznym politykom dwa zdjęcia, mające jakoby
przedstawiać Genduna Czokji Nimę. Władze utrzymują, że chłopiec jest chroniony
przez rząd dla własnego bezpieczeństwa, że mieszka w Tybecie i uczęszcza
do szkoły, jak każdy „normalny uczeń”. Władze twierdzą również, że obaj
chłopcy mają dobrą opiekę i otrzymują odpowiednie wykształcenie. Większość
tybetańskich buddystów opowiada się za Panczenlamą wskazanym przez Dalajlamę.
Tybetańscy mnisi informują, że zmuszano ich do podpisywania aktów lojalności
wobec dziecka mianowanego przez władze. Partia wezwała swych członków do
popierania „oficjalnego” Panczenlamy, a regionalne i miejskie Departamenty
Propagandy komitetów KPCh zleciły drukowanie jego zdjęć „na użytek publiczny
i prywatny, religijny”.
Nadal obowiązuje zakaz wystawiania na widok publiczny zdjęć Dalajlamy,
które można nabyć tylko nielegalnie. Widuje się je jednak w niektórych
klasztorach i domach prywatnych. Wiosną lhaskie komitety dzielnicowe zaczęły
prowadzić rewizje w prywatnych domach, by konfiskować publikacje i zdjęcia
Dalajlamy. Podobne restrykcje obowiązują w tybetańskich regionach, które
nie należą do TRA. Choć w niektórych sklepach można nadal, „po cichu”,
kupić zdjęcia Dalajlamy, znikły one z większości świątyń. Rząd umieścił
na indeksie zdjęcia Genduna Czokji Nimy, chłopca w którym Dalajlama rozpoznał
jedenastą inkarnację Panczenlamy. W niektórych klasztorach wystawia się
portrety mianowanego przez władze Gjalcena Norbu, zawieszane obok rządowych
przepisów, dotyczących działalności religijnej.
Rząd twierdzi, że po zakończeniu rewolucji kulturalnej przeznaczył
ponad 40 milionów USD (300-400 milionów RMB) na odbudowę tysięcy buddyjskich
świątyń zniszczonych w tym okresie lub jeszcze wcześniej. (Po części, w
ramach promowania turystyki w Tybecie.) Większość świątyń odbudowuje się
jednak ze środków prywatnych.
Z niektórych raportów wynika, że w Tybecie jest grupka Hanów,
praktykujących Falun Gong. Oficjalne media doniosły ponadto o zaniepokojeniu
władz wojskowych praktykowaniem przez żołnierzy Zhong Gong – ruchu duchowego,
związanego z tradycją qigong – wywołując przeciw niemu propagandową ofensywę.
W czerwcu 1998 Unia Europejska opublikowała raport z majowej wizyty
[trzech] ambasadorów w Tybecie. W dokumencie tym ostro krytykowano ograniczenia
wolności religijnej, stwierdzając, iż „delegaci odnieśli przejmujące wrażenie,
że władze poddają niebywale ścisłej kontroli najważniejsze aspekty tybetańskiej
religii i kultury”.
Rozwój gospodarczy i ochrona dziedzictwa kulturowego
Tybet dorównuje wielkością Europie Zachodniej. 1,2 miliona kilometrów
kwadratowych zamieszkuje około 2,4 miliona ludzi. Pod względem populacji
jest najmniejszym regionem administracyjnym w Chinach.
Podobnie jak 54 innym mniejszościom etnicznym, Tybetańczykom nominalnie
przysługują preferencje w dziedzinie zawierania małżeństw, planowania rodziny
oraz, w mniejszym stopniu, dostępie do uniwersytetów i stanowisk rządowych.
Według oficjalnych statystyk, osoby pochodzenia tybetańskiego stanowią
74 proc. kadr rządowych w Tybecie. Niemniej większość stanowisk związanych
z prawdziwą władzą piastują Hanowie, a kluczowe decyzje podejmują Chińczycy.
Choć przepisy stanowią, że dokumenty rządowe i prawne powinny być sporządzane
w języku tybetańskim, w praktyce większość oficjalnych oświadczeń i dokumentów
istnieje tylko w wersjach chińskojęzycznych. W gospodarce prywatnej dyskryminacja
Tybetańczyków ma charakter powszechny.
Rząd centralny i inne prowincje Chin w dużym stopniu subsydiują
gospodarkę Tybetu, która w ostatniej dekadzie rosła o ponad dziesięć procent
rocznie. Ponad 90 proc. dochodów budżetowych Tybetu pochodzi ze źródeł
zewnętrznych. Tybet korzysta również z wielu przywilejów gospodarczych
i podatkowych, niemniej przyciągają one rzesze imigrantów narodowości Han
i Hui [chińskich muzułmanów], którzy konkurują i często wypierają z rynku
tybetańskie przedsiębiorstwa i siłę roboczą. Rządowe programy rozwoju gospodarczego
przyczyniły się do podniesienia stopy życiowej Tybetańczyków – zwłaszcza
w dziedzinie transportu – jednak korzyści odnoszą przede wszystkim Hanowie.
W wielu regionach Lhasy, na przykład, niemal wszystkie drobne przedsiębiorstwa
[gospodarcze] prowadzone są przez Hanów. Szybki wzrost gospodarczy, rozwój
turystyki i współczesne wpływy kulturowe, zakłócają tradycyjny styl życia
i stanowią zagrożenie dla środowiska naturalnego oraz tradycyjnej kultury
tybetańskiej.
Dalajlama i tybetańscy eksperci wielokrotnie ostrzegali, że nowe projekty
gospodarcze i polityka, jaką rząd centralny zaaprobował na konferencji
roboczej, zwołanej w 1994 roku, zachęcają Hanów do przenoszenia się do
Tybetu, co stanowi zagrożenie dla tradycyjnej kultury i prowadzi do marginalizacji
Tybetańczyków. W ostatnich latach, za sprawą swobodniejszego przemieszczania
się ludności w Chinach, inwestycji rządowych oraz nowych możliwości gospodarczych,
w Lhasie i w innych miastach gwałtownie rośnie liczba Hanów i chińskich
muzułmanów. Coraz więcej chińskich imigrantów stara się korzystać z nowych
możliwości, jakie otwierają się przed nimi w Tybecie. Większość imigrantów
deklaruje pobyt czasowy, jednak we wszystkich niemal miastach i miasteczkach
Tybetu stale rośnie liczba drobnych przedsiębiorstw (przede wszystkim restauracji
i sklepów), prowadzonych przez nie-Tybetańczyków. W sferze zatrudnienia
panuje skrajna dyskryminacja; Hanom znacznie łatwiej znaleźć pracę i są
za nią lepiej wynagradzani. Tybetańczycy bywają zwalniani z pracy ze względów
etnicznych. Pracodawcy często wymagają biegłej znajomości chińskiego, co
stawia Hanów w uprzywilejowanej pozycji. Mają oni również lepsze „koneksje”,
gdyż większość wysokich stanowisk zajmują ich rodacy. Tybetańczycy mają
też znacznie więcej problemów z uzyskaniem niezbędnych zezwoleń i kredytów.
W Lhasie na każdym kroku wyraźnie widać chińskie wpływy kulturowe.
Wznosi się budynki w stylu chińskim, wszędzie słyszy się chiński i widzi
chińskie napisy (czy to w sklepach, czy w urzędach). W 1998 roku w Lhasie
mieszkały 139.683 osoby. Niektórzy obserwatorzy uważają, że Chińczycy stanowią
już 50 proc. mieszkańców stolicy. W innych regionach jest ich znacznie
mniej, a w wioskach – niemal wcale. Chińscy urzędnicy twierdzą, że Tybetańczycy
stanowią 95 proc. zarejestrowanych mieszkańców TRA, a Hanowie i inne grupy
etniczne – pozostałe 5 proc. Statystyki te nie obejmują jednak ogromnej
liczby „czasowych” rezydentów narodowości Han – w tym żołnierzy, funkcjonariuszy
organizacji paramilitarnych i ich krewnych, którzy często spędzają w Tybecie
całe lata.
Z raportów wynika, że w wielu regionach TRA tybetańskie dzieci
są niedożywione. Dotyczy to zwłaszcza regionów wiejskich, gdzie odnotowuje
się typowe dla niedożywienia wady rozwojowe u bardzo wielu dzieci – np.
wole (spowodowane brakiem jodu), kurzą ślepotę (brak witaminy A) i krzywicę.
Poważny problem stanowi analfabetyzm i półanalfabetyzm. Według
oficjalnych statystyk 42 proc. Tybetańczyków, którzy ukończyli piętnasty
rok życia, jest analfabetami. W niektórych regionach odsetek ten sięga
90 procent. Od kilku lat chińscy urzędnicy ograniczali rolę języka tybetańskiego
w systemie edukacyjnym, a w 1997 roku ogłosili, że tybetańskie dzieci będą
uczyć się chińskiego już od pierwszej klasy. Rząd wyjaśnia, iż chce w ten
sposób ułatwić Tybetańczykom rywalizację z chińskimi rówieśnikami, co na
dłuższą metę umożliwi im zdobycie lepszego wykształcenia i pracy. Tybetański
pozostaje językiem wykładowym w wiejskich szkołach podstawowych, ale edukacja
w nich trwa z reguły tylko dwa-trzy lata.
Do szkół uczęszcza 83 proc. dzieci w wieku szkolnym, większość
kończy jednak tylko wiejskie szkoły podstawowe. Według urzędników lokalnych,
tybetański jest głównym językiem wykładowym w 60 proc. szkół średnich,
zwłaszcza w regionach wiejskich, choć prowadzi się w nich również zajęcia
po chińsku. Organizacje pozarządowe utrzymują, że odsetek ten jest zawyżony.
Większość uczniów tych klas, choć nie wszyscy, to Hanowie. Uczniowie regionalnych
szkół średnich uczęszczają na zajęcia prowadzone w języku tybetańskim,
niemniej muszą znać chiński, gdyż w tym języku wykłada się większość przedmiotów.
W kilku regionach nie należących do TRA działają szkoły średnie, w których
wykłada się po tybetańsku. Od połowy lat osiemdziesiątych fundusze, które
miały pomóc Tybetańczykom w uzyskaniu wyższego wykształcenia, przeznaczane
są na kierowanie ich do szkół w innych regionach Chin. Według statystyk
rządowych, 13 tys. tybetańskich studentów kształci się obecnie w stu szkołach
w różnych prowincjach Chin. Znajomość chińskiego jest niezbędna do uzyskania
wykształcenia wyższego, choć kilka uniwersytetów dla mniejszości narodowych
umożliwia studiowanie w języku tybetańskim.
Uniwersytet Tybetański miał kształcić około 1,3 tys. tybetańskich
studentów – przyszłych nauczycieli dla regionalnego systemu edukacyjnego.
Tybetańczycy patrzą z niechęcią na rosnącą liczbę chińskich studentów i
wykładowców. Według oficjalnych statystyk, Tybetańczycy – teoretycznie
95 proc. mieszkańców regionu – stanowią 67 proc. liczby studentów i zaledwie
50 proc. wszystkich wykładowców akademickich w Tybetańskim Regionie Autonomicznym.
Choć mają uprzywilejowaną pozycję przy zapisach, na egzaminach często wyprzedzają
ich – i zostają przyjęci – Chińczycy, którzy znacznie lepiej znają język
i kończą lepsze szkoły średnie. Władze zmuszają profesorów – zwłaszcza
z wydziału filologii tybetańskiej UT, który uważany jest za potencjalne
źródło poglądów dysydenckich – do udziału w sesjach edukacji politycznej
i usuwania z programu i podręczników wszystkiego, co mogłoby rozbudzić
„separatystyczne” i religijne zainteresowania studentów. Ze względów politycznych
na indeksie znalazło się wiele starożytnych ksiąg. Wydział filologii tybetańskiej,
który jesienią 1977 roku przestał przyjmować nowych studentów, został ponownie
otwarty w roku 1998, po usunięciu z programu wszelkich elementów religijnych
i „separatystycznych”. TIN informował, że wydział filologii przyjął 70
chińskich studentów, by przygotować ich do pracy w administracji TRA i
innych tybetańskich regionów. To pierwsza grupa tego typu; wiele raportów
mówi o napięciach między chińskimi i tybetańskimi studentami.
Zdaniem pracujących w Tybecie zagranicznych ekspertów, coraz
poważniejszym problemem staje się tu, podobnie jak w innych regionach kraju,
prostytucja. W Lhasie otwarcie działają setki domów publicznych; usługi
tego rodzaju świadczy w tym mieście niemal 10 tys. osób. Większość tych
przybytków działa w budynkach należących do partii lub rządu; chroni je
armia. Najczęściej mieszczą się w pobliżu koszar i miejsc kultu religijnego.
Większość prostytutek to Chinki z Sichuanu, niemniej jest wśród nich coraz
więcej Tybetanek, głównie z regionów wiejskich i pasterskich. Nie wiadomo,
ile z nich jest nosicielkami wirusa HIV lub choruje na AIDS, ale zakłada
się, że wiele.
W minionym roku informowano, że władze TRA naciskały na pracodawców
– zwłaszcza na biura turystyczne – by zwalniali Tybetańczyków, którzy wychowywali
się lub kształcili w Indiach. Biura turystyczne w Lhasie zmuszono do zwolnienia
takich osób. Przewodnicy muszą uzyskać zezwolenie na pracę w Tybetańskim
Biurze Turystycznym, a wcześniej zdać egzamin z „przepisów i polityki”.
Nie udaje się to większości, jeśli nie wszystkim Tybetańczykom, którzy
uczyli się za granicą. Do dokonania podobnych zwolnień „zachęcano” również
właścicieli hoteli i restauracji.
Rządowa agencja Xinhua podała, że 1 października TV TRA zaczęła
nadawać program satelitarny w języku tybetańskim – 10 godzin dziennie –
docierający również do prowincji Sichuan, Qinghai, Gansu i Yunnan. Oprócz
tego działają dwa kanały dwujęzyczne – z około 15 proc. audycji w języku
tybetańskim. Organizacje pozarządowe informują, że w styczniu rozpoczęto
zagłuszanie nadającego z Oslo Głosu Tybetu. W podobny sposób zagłuszano
również chińskimi serwisami informacyjnymi tybetańskojęzyczne programy
Głosu Ameryki i Radia Wolna Azja, niemniej Tybetańczykom udawało się czasami
„łapać” i te stacje.
Od kwietnia 1999 można korzystać z internetu. W minionym roku
w Lhasie działało już kilkanaście kawiarni internetowych; liczbę użytkowników
szacuje się na kilka tysięcy.
Choć dziesiątki budowli lhaskiej starówki uznano za zabytki, z wiarygodnych
raportów wynika, że w minionym roku niektóre z nich zostały wyburzone.
Większość chroniono jednak nadal.
Chińskie programy rozwoju gospodarczego, zasilane subsydiami
rządu centralnego, modernizują pewne aspekty Tybetu i zmieniają tradycyjny
styl życia. Choć w ostatnich latach rząd podjął pewne kroki, by odbudować
obiekty sakralne oraz inne zabytki kultury tybetańskiej, które zniszczono
podczas rewolucji kulturalnej, represyjne środki kontroli społecznej i
politycznej nadal ograniczają podstawowe swobody Tybetańczyków i zagrażają
unikalnemu kulturowemu, religijnemu i językowemu dziedzictwu Tybetu.
[pieczęć]