Chińscy przewodnicy będą walczyć z “separatyzmem”
Co rok – przez dziesięć lat – do Tybetu kierowanych będzie stu przewodników turystycznych z innych prowincji ChRL. To kolejne zagrożenie dla miejsc pracy przewodników tybetańskich, na których od kilku lat wywiera się coraz większą presję polityczną. W ostatnich miesiącach “prześwietlono” i zwolniono ponad 150 przewodników o “niepewnej przeszłości” lub “postawach politycznych”. Władze poddają ścisłej kontroli Tybetańczyków, którzy byli kiedykolwiek w Indiach – siedzibie Dalajlamy – automatycznie podejrzewając ich o “separatyzm.
Jak podaje agencja Xinhua (8 kwietnia 2003), inicjatorem wysłania do Tybetu chińskich przewodników był sam Hu Jintao, najwyższych przywódca ChRL i były sekretarz Komunistycznej Partii Chin w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA), który “przywiązuje do tych kwestii wielką wagę” i “dwukrotnie udzielał ważnych instrukcji w sprawie rozbudowy kontyngentu pracowników sektora turystycznego w Tybecie”. Według regionalnego urzędu turystyki w 2002 roku Tybet odwiedziło 850 tys. turystów – niemal 25 proc. więcej niż w roku poprzednim. 720 tys. pochodziło z Chin (wzrost o 29 proc. w stosunku do 2001).
Pierwsza grupa nowych przewodników, którzy są już w Tybecie, pracowała wcześniej w 85 biurach podróży w 23 prowincjach, regionach lub miastach ChRL. Dziennik Ludowy poinformował wczoraj, że mają spędzić w TRA sześć miesięcy. Przydział ten wiąże się ze zwiększeniem liczby chińskich turystów, ale i odzwierciedla nastawienie władz, które chcą kontrolować wszystko, co mówi się o Tybecie zagranicznym turystom. W ostatnich latach wykształceni w Indiach przewodnicy mieli ogromne trudności z zachowaniem pracy, gdyż władze podejrzewają ich o “skłonności separatystyczne”. W lipcu i sierpniu zeszłego roku urzędowi turystyki polecono “prześwietlić” wszystkich przewodników z okolic Lhasy. Każdy z nich miał przedstawić zaświadczenie z rodzinnego okręgu, iż “nigdy nie był w Indiach ani nie wyjeżdżał nielegalnie za granicę”. W związku z tą procedurą w styczniu 2003 roku zwolniono ponad 160 tybetańskich przewodników. Jednocześnie pracy w Lhasie zaczęło szukać coraz więcej chińskich przewodników z Sichuanu i innych prowincji ChRL.
Władze tłumaczą, że zwiększenie liczby chińskich pracowników wiąże się z tym, iż “znają oni obce języki, a w regionie brakuje władających nimi przewodników”. Według Dziennika Ludowego dziewięciu z nowych przewodników zna japoński, a 18 niemiecki, francuski, włoski, koreański i rosyjski. Większość włada jednak tylko chińskim i angielskim. Zachodni i chińscy turyści wolą jednak, by po Tybecie oprowadzali ich Tybetańczycy. “Chińczycy często mówili, że gdyby chcieli mieć chińskiego przewodnika, to przywieźliby go z sobą z Pekinu albo z rodzinnych stron – twierdzi tybetański uchodźca, który pracował w lhaskim biurze podróży. – Nieliczni Tybetańczycy, którzy obsługiwali grupy chińskie, studiowali w Chinach i świetnie znają język. Urząd turystyki chce, żeby Chińczyków oprowadzali Chińczycy. Agencjami żywo interesuje się Biuro Bezpieczeństwa Publicznego i inne struktury rządowe. Często mówiono nam otwarcie, że turystyka w Tybecie ma przede wszystkim znaczenie polityczne, a zyski są kwestią drugorzędną. Doskonale widać to na przykładzie przewodników. Można świetnie znać język, być lubianym i odpowiedzialnym, ale jeśli nie śpiewa się na melodię partii, za nic nie dostanie się zgody na prowadzenie grupy”.
Wu Yi, członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPCh i wicepremier w Radzie Państwa, wezwał nowych przewodników do “propagowania pięknych gór i rzek macierzy”, ale i “zaszczepiania turystom krajowym i zagranicznym bardziej złożonej, obiektywnej wizji przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Tybetu oraz stanowczej walki ze słowami i czynami, które zniekształcają fakty w celu podzielenia macierzy” (Xinhua, 8 kwietnia).
W ostatnich latach najbardziej wykształceni przewodnicy tybetańscy zaczęli pracować jako kierowcy lub w ogóle wycofali się turystyki, by uniknąć podejrzeń i inwigilacji, jakie ściągali na siebie, prowadząc grupy. W zeszłym roku jeden incydent – skarga chińskiego turysty z Zachodu – kosztował pracę kilkunastu tybetańskich przewodników, którzy mieli pozwalać sobie na “niestosowne komentarze polityczne”. Ponieważ nikt nie definiuje tego, co jest “politycznie stosowne” w zwykłej rozmowie, pracujący z turystami Tybetańczycy nie mogą czuć się pewnie i bezpiecznie. Z podobną podejrzliwością władze patrzą na ludzi, którzy kształcili się w Indiach, a obecnie pracują restauracjach, hotelach i zagranicznych organizacjach pozarządowych.
Władze nie posunęły się jednak dalej i nie zaczęły piętrzyć innych trudności, zezwalając przewodnikom na odbywanie obowiązkowych szkoleń i zdawanie egzaminów w języku tybetańskim. W zeszłym roku ogłoszono, że egzaminy będzie można składać wyłącznie po chińskie, później decyzję tę jednak zmieniono, wprowadzając nawet elementy angielskiego. Mniej uwagi poświęcano też innym “kontrowersyjnym” zagadnieniom, takim jak Dalajlama czy Siedemnastopunktowa Ugoda.
W 2001 roku Inernational Campaign for Tibet
zdobyła egzemplarz testu dla przewodników. “Jakich informacji nie mogą
udzielać turystom biura podróży?”, brzmi jedno z pytań. “Odpowiedź: 1.
Żadnych informacji, które mogłyby zaszkodzić relacjom ludu i krajowi. 2.
Żadnych informacji, które kreowałyby negatywny wizerunek kraju pod względem
rasy, religii, hierarchii społecznej i stosunków między mężczyznami i kobietami.
3. Żadnych informacji na temat prostytucji, ślepej wiary i hazardu.
4. Żadnych informacji, których przekazywania zabrania prawo”. W następnej
części testu omawia się pięć zasad obowiązujących przewodników: “szanować
czas, stosować się do zasad, przestrzegać prawa i strzec tajemnic państwowych”.