Słowo „Tybet” (tyb.
bod) odnosi się tu do płaskowyżu nazywanego obecnie „Tybetańskim Regionem Autonomicznym” (TRA) oraz do części sąsiadujących z nim prowincji Chin – Qinghai, Sichuanu, Gansu i Yunnanu. Ziemie te są dla zamieszkujących je od wieków Tybetańczyków Czolka-Sum (tyb.
mchol-kha-gsum), „trzema prowincjami” (U-Cang, Kham i Amdo). W ten sposób definiuje się Tybet „etnograficzny”, odpowiadający „Pięciu [tybetańskim] Obszarom i Regionom Autonomicznym” (chiń.
wu shen qu, tyb.
zhin-chen dang rang-skyong-ljongs lnga), które w 1951 roku przyłączono do Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). Władze chińskie określają terminem „Tybet” (chiń.
Xizang, dosł. „Zachodni skarbiec”) wyłącznie TRA, stanowiący trzecią, zachodnią część Tybetu etnograficznego.
Wprowadzenie
Choć status „dawnego” Tybetu bywa przedmiotem (głównie ideologicznych) dysput i polemik, nie ulega wątpliwości, że w latach 1913-50 kraj ten spełniał wszystkie warunki państwowości uznawane przez prawo międzynarodowe: posiadał naród, terytorium oraz niezależny od obcych władz rząd, który sprawował na owym terytorium władzę wewnętrzną, utrzymywał stosunki i zawierał traktaty z innymi państwami, bił własną monetę itd.
Po proklamowaniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku Mao Zedong zapowiedział „wyzwolenie” ziem, które, jak Tybet, Pekin uznawał za strefę swoich wpływów. W październiku 1950 roku oddziały Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (AL-W) szybko rozbiły nieliczne i źle uzbrojone wojska tybetańskie. Siedem miesięcy później Pekin narzucił Tybetańczykom „Ugodę w sprawie pokojowego wyzwolenia Tybetu”, która zmuszała Lhasę do „powrotu do rodziny macierzy” i „udzielania aktywnej pomocy” AL-W, gwarantując Tybetańczykom m.in. „autonomię regionalną”, poszanowanie „wierzeń, tradycji i obyczajów”, „ochronę klasztorów” oraz zachowanie „istniejącego systemu politycznego”, „ustalonego statusu, funkcji i uprawnień” Dalajlamy, Panczenlamy i urzędników „różnych szczebli”. Traktat dotyczył tylko Tybetu centralnego (w latach 1950-54 pozostałe ziemie tybetańskie przyłączono do chińskich prowincji Qinghai, Sichuan, Gansu i Yunnan). Władze chińskie niemal natychmiast zaczęły łamać jego postanowienia.
Mieszkańcy Khamu i Amdo – prowincji, których Ugoda nie dotyczyła – chwycili za broń już na początku lat pięćdziesiątych w odpowiedzi na prześladowania towarzyszące wprowadzaniu komunistycznych reform w północnej i wschodniej części kraju. Krwawe represje zmusiły do ucieczki tysiące osób, potęgując antychińskie nastroje w Tybecie centralnym, gdzie Pekin początkowo prowadził bardziej umiarkowaną politykę. 10 marca 1959 roku mieszkańcy Lhasy, obawiając się, że chińscy żołnierze uprowadzą Dalajlamę – najwyższego politycznego i duchowego przywódcę Tybetu – otoczyli jego rezydencję. Zgromadzenie przerodziło się w falę niepodległościowych demonstracji, te zaś – w powstanie. Kiedy stało się jasne, że nie ma już żadnych szans na rozmowy i negocjacje, Dalajlama zdołał opuścić Lhasę i dotrzeć do Indii. W jego ślady poszło ponad osiemdziesiąt tysięcy Tybetańczyków. Powstanie zostało krwawo stłumione. Rozpoczął się, jak ujmuje to Dalajlama: „Najgorszy okres w naszej ponaddwutysiącletniej historii. Istnieje niebezpieczeństwo, że naród tybetański i jego dziedzictwo kulturowe znikną z powierzchni Ziemi. Sytuacja jest bardzo poważna: to kwestia życia lub śmierci. Jeżeli zatriumfuje śmierć, nie pozostanie nic”.
Po stłumieniu powstania władze chińskie przystąpiły do tworzenia „spółdzielni”, a następnie „komun”, niszcząc pozostałości tradycyjnych struktur politycznych i społecznych. Wtrącano do więzień przedstawicieli „starego” systemu i „kontrrewolucjonistów” – hierarchów i duchownych, arystokratów, przywódców klanów, urzędników państwowych itd. – oraz ich „agentów”. W 1966 roku rozpoczęła się dziesięcioletnia rewolucja kulturalna, podczas której bezlitośnie zwalczano wszelkie przejawy „starego myślenia i obyczajów”, co oznaczało m.in. całkowity zakaz praktykowania i manifestowania wiary religijnej, noszenia tradycyjnych strojów, a w niektórych regionach nawet posługiwania się językiem tybetańskim.
Po odsunięciu „bandy czworga” Pekin zdecydował się na bardziej liberalną politykę. W 1980 roku wizytę w Lhasie złożył pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Chin (KPCh) Hu Yaobang i przeprosił Tybetańczyków za katastrofę, jaką okazały się dla nich trzy dziesięciolecia chińskich rządów. Przerażony nędzą i spustoszeniami, zapowiedział „jak najszybsze przywrócenie warunków bytowych sprzed 1959 roku” oraz wycofanie większości chińskich funkcjonariuszy i urzędników.
Liberalizacja gospodarcza i polityczna oznaczała przede wszystkim elementarne poszanowanie dla religijnej, kulturowej i językowej odrębności Tybetańczyków. Zwolniono większość więźniów politycznych, wydawano zgody na odbudowę zrównanych z ziemią klasztorów i świątyń, promowano język tybetański i zakładano szkoły. Władze ChRL nawiązały kontakt z Dalajlamą; diaspora wysyłała oficjalne delegacje, które miały na własne oczy zobaczyć „postęp”, jakiego dokonano w Tybecie.
Na podstawie zgromadzonych wtedy dokumentów, relacji i statystyk źródła emigracyjne szacują, że chińską okupację przypłaciło życiem ponad milion dwieście tysięcy z sześciu milionów Tybetańczyków – piąta część narodu. W gruzach legły niemal wszystkie z 6259 klasztorów, będących ośrodkami religii, kultury, nauki, medycyny i sztuki tybetańskiej (wbrew twierdzeniom chińskiej propagandy, osiemdziesiąt procent zniszczono jeszcze przed wybuchem rewolucji kulturalnej, czyli „wypaczeniem”, za które obwinia się „bandę czworga”).
Odsunięcie Hu w styczniu 1987 roku oznaczało koniec liberalizacji politycznej. „Miodowy miesiąc” zamknęła fala manifestacji niepodległościowych w Lhasie, które tłumiono, strzelając z broni maszynowej do demonstrujących mnichów, mniszek i świeckich. Po trzech latach niepokojów – na wniosek ówczesnego pierwszego sekretarza partii TRA i obecnego prezydenta ChRL, Hu Jintao – w marcu 1989 roku ogłoszono stan wojenny.
W tym okresie służby bezpieczeństwa stosowały strategię „obrotowych drzwi”, polegającą na masowych, stosunkowo krótkich, z reguły przypadkowych aresztowaniach połączonych z okrutnym biciem. „Prowodyrów” i „podżegaczy” skazywano na kilkuletnie kary więzienia. Ponieważ świadkami brutalności policji byli zachodni turyści, dla których na początku lat osiemdziesiątych otworzono największe miasta środkowego Tybetu, władze zmieniły taktykę, starając się zapobiegać protestom i wystąpieniom niepodległościowym. Budowano agenturę, zakładano kamery przemysłowe w newralgicznych punktach miasta, zatrzymanych i więźniów poddawano torturom, by wydobyć informacje i zastraszyć całą społeczność tybetańską.
Po masakrze w Pekinie w czerwcu 1989 roku i objęciu władzy przez przewodniczącego Jiang Zemina ogłoszono strategię „chwytania oburącz” – ścisłej kontroli politycznej oraz szybkiego, napędzanego gigantycznymi dotacjami rządowymi rozwoju gospodarczego, który miał rozwiązać problem tybetańskiego „nacjonalizmu” i trwale związać Tybet ze strukturami ChRL. Sprowadzono tysiące chińskich funkcjonariuszy, robotników i osadników, by – wzorem innych „mniejszościowych” prowincji, takich jak Mandżuria czy Mongolia Wewnętrzna – raz na zawsze utopić problem „lokalnego separatyzmu” w morzu Hanów. Polityka przenoszenia ludności szybko zmieniła Tybetańczyków w mniejszość w ich własnym kraju, a zwłaszcza w jego miastach. Jednocześnie, w ramach polityki „jednego dziecka”, która teoretycznie miała nie stosować się do „mniejszości”, tybetańskie kobiety poddawano przymusowym aborcjom (nawet w ósmym miesiącu ciąży) i sterylizacjom.
Ostateczny, instytucjonalny kres polityce liberalizacji położyło tzw. III Forum Robocze w sprawie Tybetu, które zwołano w 1994 roku. Stały Komitet Biura Politycznego KPCh uznał, że prawdziwym problemem jest tożsamość Tybetańczyków – oraz ich lojalność wobec Dalajlamy: „głowy węża”, którą trzeba odrąbać, żeby „zabić gada” – i wydał jej otwartą wojnę.
W ciągu kilku lat kampaniami „edukacji patriotycznej” objęto najpierw urzędników, potem uznawanych za najgroźniejsze źródło „nacjonalizmu” duchownych i wreszcie całe społeczeństwo tybetańskie. Po raz pierwszy od czasów rewolucji kulturalnej machina propagandowa zaatakowała Dalajlamę (wcześniej mówiła o „separatystycznej klice Dalaja”) i zaczęła kwestionować jego autorytet religijny.
Konflikt zaostrzyło uwięzienie sześcioletniego Genduna Czokji Nimy, którego Dalajlama zgodnie z wiekową tradycją uznał w maju 1995 roku za nowe wcielenie Panczenlamy, drugiego hierarchy buddyzmu tybetańskiego. Ateistyczne władze mianowały innego, „autentycznego” Panczenlamę i zaczęły zmuszać tybetański kler do jego zaakceptowania oraz „odrzucenia” dziecka wskazanego przez Dalajlamę. Pekin do tej pory odmawia niezależnym obserwatorom dostępu do uwięzionego chłopca i jego rodziców, choć zabiegały o to liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe.
Protesty duchownych wywołały brutalne represje i kampanie „reedukacji politycznej” w klasztorach. Duchowni musieli zadeklarować lojalność wobec „macierzy” i potępić Dalajlamę, którego zdjęć nie można dziś wystawiać na widok publiczny w całym Tybecie. Opornych aresztowano lub wydalano ze świątyń. Grupy robocze, komitety demokratycznego zarządzania oraz lokalne biura ds. religii, które nadzorują działalność klasztorów, wprowadzały nowe restrykcje, dotyczące np. liczby i wieku duchownych. W 1998 roku władze zaczęły wysyłać na przymusowe emerytury mnichów, którzy ukończyli sześćdziesiąt lat. Stanowi to ogromne zagrożenie dla zasadzającej się w dużej mierze na bezpośrednim, ustnym przekazie tradycji buddyjskiej, w której starzy mnisi zawsze odgrywali kluczową rolę jako wychowawcy, nauczyciele, mistrzowie rytuałów i medytacji. W ramach owych kampanii usunięto ze świątyń ponad dwadzieścia tysięcy duchownych. Po spacyfikowaniu klasztorów ogłoszono „kampanię ateizacji”, która objęła całe społeczeństwo.
W grudniu 1999 roku uciekł do Indii czternastoletni Ugjen Trinlej Dordże, XVII Karmapa, najwyższy hierarcha buddyjski, przebywający na terenie Tybetu. Rząd ChRL zezwolił na intronizowanie tego lamy, wskazanego wcześniej przez Dalajlamę, w 1992 roku – w ostatnich miesiącach dogasającej liberalizacji; propaganda nieodmiennie przedstawiała go jako „patriotycznego duchownego, miłującego politykę partii i jedność macierzy” oraz żywy dowód wolności religii w Tybecie. Władze znów zaostrzyły represje – zakazano obchodzenia świąt buddyjskich, grożono dymisjami urzędnikom, którzy odważą się odwiedzać klasztory, prowadzono rewizje w prywatnych domach, konfiskując i publicznie niszcząc przedmioty kultu religijnego. Nowa strategia Pekinu, który zaczął mówić o „obcości” buddyzmu jako religii przeniesionej przed ponad tysiącem lat z Indii, kojarzyła się Tybetańczykom tylko z represjami z czasów rewolucji kulturalnej.
Za ucieczkę Karmapy zapłacił stanowiskiem Chen Kuiyuan, pierwszy sekretarz KPCh w TRA, odpowiedzialny za prowadzenie brutalnych kampanii politycznych w latach dziewięćdziesiątych. Po mianowaniu nowego sekretarza władze nie zmieniły jednak ani retoryki, ani twardej polityki antyreligijnej.
Tybetańczyków wtrąca się do więzień za każdą próbę sprzeciwu wobec komunistycznej władzy – choćby posiadanie flagi narodowej czy przekładu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Z relacji ofiar wynika, że zastraszanie, bicie i tortury są jedynymi metodami prowadzenia dochodzeń stosowanymi przez chińskich śledczych. Od 1986 roku, kiedy to ChRL podpisała Konwencję przeciwko Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu lub Karaniu, w chińskich więzieniach zginęło ponad 80 tybetańskich więźniów politycznych.
Tybetańczycy są dyskryminowani we wszystkich sferach życia społecznego – poczynając od edukacji, przez opiekę zdrowotną, po pracę i warunki mieszkaniowe. Tybet stał się nuklearnym śmietnikiem chińskiego imperium. Wykarczowano tybetańskie lasy – tak ważne dla równowagi ekologicznej naszej planety, jak amazońska puszcza. W zlewiskach największych rzek Azji, które mają swe źródła w Tybecie, mieszka niemal połowa ludzkości. Gigantyczne, pochłaniające tysiące ofiar powodzie, jakie w ostatnich latach nawiedzały te regiony, przypisuje się zamuleniu rzek, którego przyczyną jest wycinanie tybetańskich lasów.
W 2001 roku – w ramach zakrojonego na ogromną skalę programu „rozwijania ziem zachodnich” (chiń. xibu da kaifa) – Pekin przystąpił do budowy linii kolejowej, która połączy Tybet centralny z innymi prowincjami ChRL i bez wątpienia przyspieszy proces sinizacji. W 2002 roku władze chińskie, które do tej pory kategorycznie temu zaprzeczały, oficjalnie przyznały, że Tybetańczycy stają się mniejszością we własnym kraju.
W tym samym czasie centrum represji – a co za tym idzie, i politycznych protestów – przesunęło się z Tybetu środkowego do regionów Khamu, które przyłączono do prowincji Sichuan. Władze chińskie rozbiły tam największe obozowiska klasztorne i uwięziły najbardziej wpływowych, lojalnych wobec Dalajlamy duchownych. W grudniu 2002 roku skazano na karę śmierci Tulku Tenzina Delka i byłego mnicha Lobsanga Dhondupa, którego miesiąc później stracono. Była to pierwsza od ponad dwudziestu lat egzekucja tybetańskiego więźnia politycznego.
Mieszkańcy Tybetu mają ogromne trudności z uzyskaniem paszportu i zgody na opuszczenie kraju. Według chińskich mediów w 2003 roku za granicę wyjechało ich „o 200 więcej niż rok wcześniej”, czyli dokładnie 300 (trzystu). Nie wiadomo, czy liczba ta obejmuje członków licznych delegacji rządowych. Każdego roku do Indii przedostaje się ponad trzy tysiące Tybetańczyków. W maju 2003 roku Pekin wymusił na Katmandu pierwszą jawną deportację uciekinierów. Władze Nepalu – wbrew prawu wewnętrznemu i międzynarodowemu, ignorując ostre protesty Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców i zachodnich rządów – przekazały pracownikom ambasady ChRL 18 uchodźców, których pospieszenie wywieziono do Chin. W tym samym czasie chińska straż graniczna kilkakrotnie otwierała ogień do uciekinierów z Tybetu i ścigała ich na terytorium Nepalu. Wśród nowych uchodźców przeważają duchowni oraz młodzież i dzieci, które mogą otrzymać tybetańskie wykształcenie tylko poza granicami własnego kraju.
Według Freedom House Tybet jest ciągle jednym z najgorszych miejsc na naszej planecie pod względem braku poszanowania podstawowych swobód i praw człowieka.
Rok 2004
Chińska Republika Ludowa jest krajem, w którym naruszanie praw człowieka oraz ścisły nadzór i represje wobec obywateli mają charakter instytucjonalny. A także, jak nieodmiennie rozpoczyna swoje raporty Departament Stanu USA, „państwem autorytarnym, w którym władzę sprawuje Komunistyczna Partia Chin. Członkowie partii zajmują niemal wszystkie wysokie stanowiska w administracji cywilnej, wojskowej i policyjnej na szczeblu krajowym i regionalnym. Władza najwyższa należy do członków Politbiura”.
W 2004 roku władze utrwalały restrykcje, dotyczące przede wszystkim działalności religijnej i politycznej. Kontrolowano klasztory, obowiązywał zakaz posiadania zdjęć Dalajlamy, blokowano przepływ informacji, inwigilowano tybetańskie kadry, duchownych i zwykłych obywateli. Jak w poprzednich latach, rutynowo bici i torturowani więźniowie polityczni tracili zdrowie i życie w zakładach karnych i aresztach śledczych.
Jednocześnie Pekin prowadził intensywną kampanię propagandową, próbując poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Rząd wysyłał i przyjmował liczne delegacje oraz organizował wycieczki dla zagranicznych dziennikarzy, by przekonać świat, że ChRL dokonała ogromnych postępów w dziedzinie rozwoju gospodarczego, praw człowieka i ochrony kultury Tybetu. We wrześniu 2002 roku Pekin przyjął pierwszych od niemal dziesięciu lat wysłanników Dalajlamy. Do kolejnych wizyt doszło w maju 2003 i wrześniu 2004 roku, wydaje się jednak, że kontakty te nie przyniosły przełomu ani znaczących rezultatów. W maju 2004 roku Rada Państwa opublikowała białą księgę, w której wykluczyła przyznanie Tybetowi jakiegokolwiek specjalnego statusu na zasadzie „jeden kraj, dwa systemy”. Władze centralne oświadczyły dobitnie, że „o losie i przyszłości Tybetu nie decyduje już Dalajlama i jego klika, lecz wyłącznie cały naród chiński”, i wezwały przywódcę Tybetańczyków do „spojrzenia prawdzie w oczy, dokonania właściwej oceny sytuacji, faktycznego porzucenia stanowiska w sprawie »niepodległości Tybetu« i zrobienia czegoś pożytecznego dla rozwoju Chin i regionu tybetańskiego w latach, jakie mu jeszcze zostały”.
Walka z opozycją polityczną
W 2004 roku udokumentowano wiele zatrzymań związanych z działalnością polityczną, którą władze uznają za „zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” (w znowelizowanym kodeksie postępowania karnego określeniem tym zastąpiono „działalność kontrrewolucyjną”), było ich jednak nieco mniej niż w latach poprzednich. Tortury są nadal codziennością więzień, aresztów i komisariatów Tybetu. Bicie, rażenie i gwałty elektrycznymi pałkami, krępowanie, skuwanie, zawieszanie za wykręcone kończyny, pozbawianie snu, głodzenie, szczucie psami, zamykanie w karcerach, wystawianie na ekstremalne temperatury czy zmuszanie do wycieńczających ćwiczeń powodują poważne urazy fizyczne i psychiczne oraz zgony. Niemal wszyscy zatrzymani są maltretowani czy to przez funkcjonariuszy Biura Bezpieczeństwa Publicznego i Ludowej Policji Zbrojnej, czy to przez strażników – najczęściej przez jednych i drugich.
Środki ochrony prawnej zatrzymanych i uwięzionych Tybetańczyków są takie same jak w całych Chinach – niewystarczające tak w teorii, jak i w praktyce. Większość sędziów orzekających nie ma żadnego lub prawie żadnego wykształcenia prawniczego. Sądy nie są niezawisłe i bezstronne. Krótkie procesy odbywają się niejawnie. Najwyższa kara za przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu państwa wynosi 15 lat więzienia; wyrok łączny nie może przekroczyć lat 20. W Tybecie sprawy takie dotyczą zwykle działalności niepodległościowej, która jest nielegalna, nawet jeśli nie wiąże się z użyciem lub nawoływaniem do stosowania przemocy.
Brak niezależnego dostępu do więzień sprawia, że trudno ocenić zasięg i brutalność naruszeń praw człowieka w instytucjach izolacyjnych oraz faktyczną liczbę tybetańskich więźniów politycznych. Choć problemy z uzyskaniem dokładnych informacji uniemożliwiają pełną analizę, z danych organizacji pozarządowych wynika, że w 2004 roku w Tybecie odbywało kary około 150 znanych więźniów politycznych. Dla porównania, w 1996 roku za przestępstwa polityczne więziono niemal 700, w 1999 – 538, a w 2001 – 226 osób. Trend ten wydaje się skutkiem czynników odstraszających, czyli kampanii brutalnych represji, którą uruchomiono w połowie lat dziewięćdziesiątych, i okrutnego traktowania więźniów politycznych, oraz szybkich, zwłaszcza w największych miastach, zmian gospodarczych.
Z danych TIN wynika, że od 1987 roku na skutek tortur i nieludzkiego traktowania umiera jeden na 46 tybetańskich więźniów politycznych. Największe zagrożenie dla życia skazanych stanowi Więzienie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (wcześniej „Więzienie nr 1 TRA”, potocznie nazywane Drapczi), w którym ginie jeden na 28 więźniów politycznych. Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja więźniarek tego zakładu – jeden zgon na 24 skazane. W styczniu 2004 roku zmarł we własnym domu Jesze Gjaco, członek lhaskiej OLPKK odbywający karę sześciu lat więzienia za prowadzenie „działalności separatystycznej”, którego dwa miesiące wcześniej zwolniono warunkowo z Drapczi ze względów medycznych. We wrześniu w prefekturze Maczen (chiń. Maqin) prowincji Qinghai oficer chińskiej policji zastrzelił lamę Ceringa Pala, który domagał się odszkodowania za koszty leczenia pobitych na komisariacie mnichów. W ostatnich latach ginie mniej tybetańskich więźniów politycznych – najgorszy pod tym względem był rok 1998 z co najmniej dziewięcioma zgonami – lecz odsetek ofiar utrzymuje się na tym samym poziomie, ponieważ spada liczba skazanych. Kiedy zgonów było najwięcej, w więzieniach i aresztach śledczych przetrzymywano trzy, a nawet pięć razy więcej osób.
W Drapczi wprowadzono musztry i obowiązkowe ćwiczenia, które odebrały zdrowie większości osadzonych za przestępstwa polityczne. W 2004 roku przebywało tam około 70 więźniów politycznych. Średnia kara wynosiła 11 lat – i w trzeciej części była rezultatem dodatkowych sankcji za podejmowane w więzieniu protesty polityczne.
Tybetańscy więźniowie są dziś bardziej rozproszeni. W latach 1987-95 mieszkańcy TRA stanowili 91 proc. (ponad 1 300 osób), a mieszkańcy prefektury lhaskiej aż 71 proc. wszystkich znanych więźniów politycznych. Spoza TRA pochodziło zaledwie dziewięć procent skazanych. W latach 1996-2001 proporcje te uległy zmianie. Mieszkańcy TRA stanowili 64 proc., Lhasy – 39 proc., a innych regionów – 36 proc. uwięzionych w tym okresie. Na początku 2003 roku wzrósł statystyczny udział skazanych z TRA, trend ten odwróciły jednak liczne aresztowania w Sichuanie związane ze sprawą Tulku Tenzina Delka.
W ostatnich latach władze rutynowo podwyższają kary więźniów, którzy otwarcie manifestują swoje poglądy polityczne. Żadna sankcja nie budzi w nich takiego lęku. Tybetańczycy doskonale wiedzą, że w placówce, w której zabito i okaleczono wielu skazanych, wyższy wyrok oznacza krótsze życie. W Drapczi ukarano w ten sposób około 27 proc. więźniów.
Dane te z pewnością nie są pełne, gdyż władze chińskie robią wszystko, by informacje dotyczące naruszeń praw człowieka nie wydostały się za granice ChRL. Nawet nazwiska więźniów politycznych uznawane są za „tajemnicę państwową”, a każda próba przekazania ich komukolwiek – za „szpiegostwo”.
Zwolnienie z zakładu karnego nie oznacza końca prześladowań. Bezustanne nękanie przez policję, niemożność powrotu do klasztoru, znalezienia pracy i mieszkania sprawiają, że byli więźniowie z reguły dochodzą do wniosku, iż na normalne życie mogą liczyć tylko poza granicami własnego kraju.
Ograniczanie wolności religii
Rząd ChRL poddaje praktyki religijne i miejsca kultu ścisłej kontroli. Zezwalając na odprawianie pewnych obrzędów i rytuałów, głównie dewocyjnych, nie toleruje niczego, co mogłoby się wiązać z Dalajlamą lub stanowić przejaw „separatyzmu”. Oficjalne media piętnują „klikę Dalaja” i kwestionują autorytet duchowy Dalajlamy, który jest dla nich „separatystą”, usiłującym podzielić Chiny. Rząd centralny i władze lokalne często powtarzają, że dialog z Dalajlamą jest niemożliwy, gdyż jego czyny zadają kłam publicznym zapewnieniom, iż nie opowiada się za niepodległością Tybetu. W 2003 roku zaczęto egzekwować zakaz posiadania zdjęć Dalajlamy w tybetańskich regionach poza granicami TRA. Mieszkańcom prefektury Kardze grożono nawet, że będą karani za to „przestępstwo” konfiskatą ziemi.
Większość Tybetańczyków praktykuje buddyzm. Dotyczy to również urzędników i członków partii. Niemal tysiąc duchownych piastuje różne funkcje w lokalnych zgromadzeniach ludowych i komitetach Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej. Władze wymagają jednak, by członkowie KPCh i osoby pracujące dla rządu przestrzegały partyjnej zasady ateizmu. Przed pięciu laty ogłoszono kampanię promowania ateizmu i nauki, która, jak podano, ma podnieść kwalifikacje urzędników państwowych. Ze szczególną gorliwością wprowadzano ją w szkołach, wpajając dzieciom, że praktykowanie buddyzmu jest „wyrazem zacofania” i „kłodą na drodze postępu”.
Rząd ściśle kontroluje codzienne życie wszystkich klasztorów. Władze narzucają i egzekwują limity, określające liczbę mnichów i mniszek, którzy mogą przebywać w poszczególnych świątyniach. Choć z reguły dotacje państwa stanowią ułamek budżetu klasztorów, rząd kieruje nimi poprzez komitety demokratycznego zarządzania oraz lokalne biura ds. religii. W kwietniu 1996 roku wydano rozporządzenia, na mocy których w komitetach tych zasiadać mogą tylko „patriotyczni kapłani”; każdego kandydata weryfikują władze. Obecnie wszyscy tybetańscy duchowni muszą również „angażować się w przynoszenie dochodów”, czyli sprzedawać bilety i pamiątki, pobierać opłaty za fotografowanie itd., co pozostawia coraz mniej czasu na studia i praktykę. Mimo ścisłej kontroli w klasztorach panują silne nastroje antychińskie.
W 2001 roku, po spacyfikowaniu wszystkich klasztorów kampaniami „reedukacji politycznej”, władze przystąpiły do rozbijania tradycyjnych „obozowisk monastycznych” w Sichuanie: Instytutu Studiów Buddyjskich Serthar – jednego z najważniejszych ośrodków buddyjskich w Tybecie, w którym studiowało niemal dziesięć tysięcy mnichów, mniszek i świeckich z różnych regionów Tybetu, Chin, Tajwanu i Hongkongu – oraz Jaczen Gar. Instytutowi narzucono limit 1 400 duchownych; resztę zmuszono do opuszczenia obozowiska, równając z ziemią tysiące domów, by nie mieli dokąd wracać.
Mnisi i mniszki stanowią niemal 70 procent skazanych za przestępstwa polityczne.
Sinizacja, dyskryminacja i marginalizacja Tybetańczyków
Podobnie jak 54 innym „mniejszościom etnicznym”, Tybetańczykom nominalnie przysługują preferencje w dziedzinie zawierania małżeństw, planowania rodziny oraz, w mniejszym stopniu, dostępie do uniwersytetów i stanowisk rządowych. Według nie zmieniających się od lat oficjalnych statystyk osoby pochodzenia tybetańskiego stanowią 74 proc. kadr rządowych w Tybecie, niemniej większość stanowisk związanych z prawdziwą władzą piastują Hanowie i to oni podejmują kluczowe decyzje. Teoretycznie dokumenty rządowe i akty prawne powinny być sporządzane w języku tybetańskim, niemniej w praktyce większość oficjalnych pism istnieje tylko w wersji chińskojęzycznej.
Choć kilku Tybetańczyków zajmuje wysokie stanowiska, w gruncie rzeczy pełnią rolę dekoracji, nie mając większego wpływu na proces podejmowania decyzji. Ich obecność ma legitymizować politykę partii i sprawiać wrażenie, iż Tybetańczycy współrządzą własnym krajem. Najdobitniej świadczy o tym fakt, że do tej pory nie powierzono stanowiska pierwszego sekretarza lokalnej struktury KPCh Tybetańczykowi.
Tybetańczycy są dyskryminowani w sferze reprezentacji publicznej, gospodarki, zatrudnienia, edukacji, mieszkalnictwa i opieki zdrowotnej. Problem pogłębia konsekwentnie realizowana polityka przenoszenia ludności chińskiej na teren Tybetu.
Gospodarka, zatrudnienie, mieszkalnictwo
Rząd centralny i inne prowincje Chin w dużym stopniu subsydiują gospodarkę Tybetu, która w ostatniej dekadzie – jak chcą oficjalne statystyki – rosła o ponad dziesięć procent rocznie. W ramach dziesiątego planu pięcioletniego (2001-2005), w którym szczególny nacisk położono na rozwijanie „ziem zachodnich”, Pekin ma zainwestować w TRA około 90 miliardów yuanów (10,8 miliarda USD). Niemal 95 proc. budżetu regionu pochodzi ze źródeł zewnętrznych. Tybet korzysta również z wielu przywilejów gospodarczych i podatkowych, przyciągają one jednak rzesze imigrantów narodowości Han i Hui (chińskich muzułmanów), którzy wypierają z rynku tybetańskich przedsiębiorców i siłę roboczą. Rządowe programy rozwoju gospodarczego przyczyniły się do podniesienia stopy życiowej Tybetańczyków w miastach, jednak zasadnicze korzyści odnoszą przede wszystkim Chińczycy. Szybki wzrost gospodarczy, rozwój turystyki i współczesne wpływy kulturowe zakłócają tradycyjny styl życia i zagrażają środowisku naturalnemu oraz kulturze tybetańskiej.
Rosnąca liczba chińskich imigrantów, kluczowych dla pełnego zintegrowania lokalnej gospodarki ze strukturami ChRL, stanowi ogromne zagrożenie dla tożsamości Tybetu. Chińczycy, którzy dzięki rządowym dotacjom zarabiają tu średnio o 46,9 proc. więcej niż w innych prowincjach ChRL (w armii, według danych rządowych, o 300 proc.), zdominowali życie gospodarcze w całym regionie. Hanowie wypierają już Tybetańczyków nawet z rynku produktów tradycyjnych, takich jak tybetańskie meble, malowidła czy rzemiosło. W Lhasie, na przykład, należy do nich 340 zarejestrowanych warsztatów „rękodzielniczych”, a do Tybetańczyków – ledwie 28. W tej sytuacji kwestia „rozwoju” (w tym inwestycji zagranicznych, a zwłaszcza projektów Banku Światowego czy międzynarodowych korporacji) budzi poważne wątpliwości i kontrowersje.
Miasta Tybetu tracą swój charakter i coraz bardziej upodabniają się do chińskich metropolii. W 2002 roku, mimo licznych protestów, władze wyburzały zabytkowe domy i wznosiły nowe budynki w starej, objętej ochroną Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO) części miasta, która nie stanowi już nawet dwóch procent powierzchni stolicy Tybetu.
Z relacji uchodźców wyłania się obraz uprzedzeń rasowych chińskich pracodawców, którzy automatycznie uznają Tybetańczyków za „niekompetentnych” i „zacofanych”. We wszystkich instytucjach Tybetańczycy zajmują niższe, a Chińczycy wyższe stanowiska. Wielu utrzymuje, że jedynym sposobem na zdobycie pracy jest łapówka i guanxi („plecy”). Podobnie wygląda struktura płac; Tybetańczycy z reguły nie zarabiają połowy tego, co za tę samą pracę dostają Chińczycy.
Z raportów instytucji międzynarodowych wynika, że ponad 70 proc. Tybetańczyków z TRA żyje poniżej progu ubóstwa. Wielu głoduje, nie ma pracy, mieszkań, dostępu do szkół i opieki zdrowotnej. Niedożywienie jest przyczyną chorób i zaburzeń rozwojowych tysięcy tybetańskich dzieci.
Rozwój miast gwałtownie powiększa rozziew między dochodami społeczności miejskich i wiejskich – oraz, tym samym, Chińczyków i Tybetańczyków, którzy zdani są na stosunkowo mało wydajne uprawy i hodowlę. Dochody w miastach rosną pięć razy szybciej niż na wsi. Choć Pekin zapewnia, że tybetańscy rolnicy i koczownicy nie płacą podatków, niemal każdy uchodźca – zwłaszcza chłopi i nomadzi – informuje Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji (TCHRD) w Dharamsali o drakońskich obciążeniach podatkowych. Władze lokalne potrafią opodatkować dosłownie wszystko: życie, zwierzęta, plony, trawę, wodę, skóry, szkoły itd. Nie istnieją żadne mechanizmy, które pozwalałyby na rozliczanie urzędników i odwołanie się od nakładanych arbitralnie, zawyżanych i dyskryminujących podatków. Według oficjalnych statystyk dochody mieszkańców wiejskich regionów Tybetu, czyli większości Tybetańczyków, zaczęły spadać w latach dziewięćdziesiątych. Władze chińskie zdają się dostrzegać ten problem i uważają, że rozwiążą go, zachęcając mieszkańców wsi do migrowania do miast, co nieuchronnie wywoła dalszą erozję społeczności tybetańskich.
Poważnym problemem pozostaje bezrobocie, również to ukryte. Wielu tybetańskich chłopów i pasterzy uważa się za „zatrudnionych”, gdy krzątają się po rodzinnym obejściu lub podejmują dorywczą, nisko opłacaną pracę fizyczną. Brak wykształcenia oraz dyskryminacja skutecznie uniemożliwiają im znalezienie innego zatrudnienia.
Tybetańczycy są również dyskryminowani w sferze mieszkalnictwa. Wprowadzono procedury, które gwarantują mieszkania – lub najwyższe miejsca na listach oczekujących – przybywającym do Tybetu Chińczykom. Aby zapewnić im „przestrzeń życiową”, eksmituje się Tybetańczyków z ich starych domów, które są następnie wyburzane. Wysiedlani nie dostają z reguły żadnych rekompensat i doczekawszy się wreszcie nowej kwatery, muszą płacić wygórowane czynsze.
W czerwcu 2001 roku – w ramach zakrojonego na wielką skalę planu „rozwijania ziem zachodnich” – Chiny przystąpiły do budowy linii kolejowej, która połączy Lhasę z innymi prowincjami ChRL. Nowe inwestycje gospodarcze przyciągające rzesze chińskich robotników i imigrantów, potęgują lęk Tybetańczyków przed całkowitą sinizacją ich kraju. Z wypowiedzi chińskich przywódców wynika jasno, że kolej służyć ma przede wszystkim celom politycznym i militarnym oraz eksploatacji – czy, jak widzą to Tybetańczycy, rabunkowi – bogactw naturalnych. Co więcej, w sierpniu 2003 roku przedstawiciel chińskich władz poinformował zagranicznych dziennikarzy, że wśród 27 tys. robotników wykwalifikowanych, którzy pracują przy budowie linii kolejowej, nie ma ani jednego Tybetańczyka.
Według Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) Tybet jest najbiedniejszym regionem ChRL. Z wynikiem niemal dwa razy niższym niż wskaźnik całych Chin zajmuje jedno z ostatnich miejsc w globalnym rankingu określającym stopień rozwoju społecznego.
Edukacja
Z analizy oficjalnych statystyk wynika, że ponad 50 proc. Tybetańczyków, którzy ukończyli piętnasty rok życia, jest analfabetami (przy krajowej średniej 11,6 proc.). W niektórych regionach odsetek ten jest jeszcze wyższy. Władze ograniczają rolę języka tybetańskiego w systemie edukacyjnym; w 1997 roku ogłoszono, że tybetańskie dzieci będą się uczyć chińskiego już od pierwszej klasy. Rząd wyjaśnia, iż chce w ten sposób ułatwić Tybetańczykom rywalizację z chińskimi rówieśnikami, co na dłuższą metę umożliwi im zdobycie lepszego wykształcenia i pracy. Tybetański pozostaje językiem wykładowym w wiejskich szkołach podstawowych, ale edukacja trwa w nich z reguły tylko dwa, trzy lata. Dostęp do nielicznych szkół utrudniają wysokie ceny i duże odległości. Narzucając klasztorom „limity wiekowe”, władze odbierają dzieciom szansę na zdobycie wykształcenia w instytucjach monastycznych.
Struktura i finansowanie systemu edukacyjnego (podobnie jak służby zdrowia) ma również charakter dyskryminacyjny; rząd łoży niemal wyłącznie na placówki, które znajdują się w zdominowanych przez chińskich osadników miastach. W niektórych okręgach wiejskich Tybetańczycy są zmuszani do budowania i utrzymywania szkół z własnej kieszeni. Choć władze twierdzą, że edukacja na poziomie podstawowym jest bezpłatna, tybetańscy rodzice i uczniowie wnoszą bardzo wysokie opłaty, które nie obowiązują Chińczyków. W grudniu 2003 roku rządowe media opublikowały wyniki kontroli w ponad 60 tys. szkół z 20 prowincji ChRL, z których wynika, że podbierano w nich nielegalne opłaty w wysokości 21,4 miliarda yuanów (2,6 miliarda USD).
W Tybecie, oficjalnie, uczy się 81 proc. dzieci w wieku szkolnym, większość kończy jednak tylko wiejskie szkoły podstawowe. Według urzędników lokalnych tybetański jest głównym językiem wykładowym w 60 proc. szkół średnich, zwłaszcza w regionach wiejskich, choć prowadzi się w nich również zajęcia po chińsku. Organizacje pozarządowe utrzymują, że odsetek ten jest zawyżony. Większość uczniów tych placówek, choć nie wszyscy, to Hanowie. Uczniowie regionalnych szkół średnich uczęszczają na zajęcia prowadzone po tybetańsku, niemniej muszą znać chiński, gdyż w tym języku wykłada się większość przedmiotów. W kilku regionach nie należących do TRA działają szkoły średnie, w których wykłada się po tybetańsku. Od połowy lat osiemdziesiątych fundusze, które miały pomóc Tybetańczykom w uzyskaniu wyższego wykształcenia, przeznaczane są na kierowanie ich do szkół w innych prowincjach. Źródła rządowe podają, że na stu uniwersytetach w różnych regionach ChRL kształci się obecnie 13 tys. tybetańskich studentów. Do zdobycia wykształcenia wyższego niezbędna jest znajomość języka chińskiego.
Uniwersytet Tybetański (UT) miał kształcić około 1 300 tybetańskich studentów – przyszłych nauczycieli dla regionalnego systemu oświaty. Tybetańczycy patrzą z niechęcią na rosnącą liczbę chińskich studentów i wykładowców. Według oficjalnych statystyk Tybetańczycy – teoretycznie 95 proc. mieszkańców – stanowią 80 proc. studentów i zaledwie 30 proc. wszystkich wykładowców akademickich w TRA. Choć mają uprzywilejowaną pozycję przy zapisach, na egzaminach często wyprzedzają ich – i zostają przyjęci – Chińczycy, którzy lepiej znają język i kończą lepsze szkoły średnie. Władze zmuszają profesorów, zwłaszcza z wydziału filologii tybetańskiej UT, który uchodzi za potencjalną wylęgarnię poglądów dysydenckich, do udziału w sesjach edukacji politycznej oraz do usuwania z programu i podręczników wszystkiego, co mogłoby rozbudzić „separatystyczne” i religijne zainteresowania studentów. Ze względów politycznych na indeksie znalazło się wiele starożytnych ksiąg.
Pod koniec 2001 roku w lhaskich szkołach – już nie tylko średnich, ale i podstawowych – zaczęto nauczać wszystkich przedmiotów, poza językiem tybetańskim, po chińsku. (W 1987 roku X Panczenlama wymógł na Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych TRA przyjęcie Ustawy w sprawie studiowania, używania i rozwijania języka tybetańskiego, zakładającej, że w 1993 roku w języku tym będzie się prowadzić wszystkie zajęcia w gimnazjach, a w 1997 – w liceach i technikach Tybetu. Prawa tego nigdy nie wprowadzono w życie, a potem oficjalnie uznano je za „niepraktyczne” i „nieprzystające do rzeczywistości regionu”.) Takie zmiany wprowadza się obecnie w całym TRA. Tybetańscy nauczyciele obawiają się o swoje posady, gdyż realizacja planu władz musi pociągnąć za sobą – przewidziane w dziesiątym planie pięcioletnim – zatrudnienie w szkołach wielu Chińczyków. Narasta lęk o przyszłość języka tybetańskiego, podstawowego medium tożsamości i kultury Tybetu.
Niemal 55 proc. obywateli ChRL odebrało wykształcenie ponadpodstawowe; według rządowych statystyk w TRA wskaźnik ten wynosi zaledwie 15,4 proc. (obejmując również zameldowanych tam Hanów). Z oficjalnych danych wynika, że wieśniaczka z Sichuanu – skąd pochodzi większość chińskich imigrantów – ma większe szanse na uzyskanie wykształcenia średniego od mężczyzny z wielkiego miasta TRA. Sytuacja mieszkańców sichuańskich miast jest pod tym względem dziesięć razy lepsza niż rezydentów Lhasy. Innymi słowy, na rynku pracy nawet uprzywilejowani Tybetańczycy nie mogą się równać ze znacznie lepiej wykształconymi i wykwalifikowanymi imigrantami z innych prowincji ChRL.
W marcu 2004 roku Chiny oskarżyły Specjalnego Sprawozdawcę ONZ ds. Dostępu do Edukacji o „stronniczość i nieodpowiedzialność”. K. Tomasevski przedstawiła Komisji Praw Człowieka niezwykle krytyczny raport, w którym wyraziła „przerażenie” liczbą analfabetów w Tybecie i oskarżyła ChRL o naruszanie zobowiązań międzynarodowych, uniemożliwianie edukacji religijnej oraz narzucanie wygórowanych, arbitralnych opłat. Według Tomasevski polityka oświatowa w Tybecie ma charakter „asymilacyjny” i nie uwzględnia „wartości języka oraz religii mniejszości”.
Kobiety
Z relacji – i badań medycznych – uchodźców wynika, że wiele tybetańskich kobiet traci zdrowie lub życie na skutek polityki kontroli urodzeń, przymusowych aborcji i sterylizacji. Prymitywny sprzęt, niska jakość leków i niewiedza personelu przekładają się na skandaliczne warunki i brak higieny w placówkach opieki zdrowotnej. „Pozalimitowe” ciąże karane są wysokimi grzywnami, a „pozalimitowe” dzieci pozbawiane prawa do hukou, czyli „meldunku”, a co za tym idzie – opieki zdrowotnej i edukacji. W sferze zatrudnienia kobiety narażone są na dyskryminację podwójną. Wiele kończy na ulicach.
Zdaniem pracujących w Tybecie zagranicznych ekspertów, coraz poważniejszym problemem staje się tu, podobnie jak w innych regionach kraju, prostytucja. W Lhasie otwarcie działają domy publiczne; teoretycznie nielegalne usługi tego rodzaju świadczy w tym mieście niemal dziesięć tysięcy osób. Większość takich przybytków działa w budynkach należących do partii lub rządu; chroni je armia. Najczęściej mieszczą się w pobliżu koszar i miejsc kultu religijnego. Większość prostytutek to Chinki z Sichuanu, niemniej jest wśród nich coraz więcej Tybetanek. Nie wiadomo, ile z nich jest nosicielkami wirusa HIV, zważywszy jednak na katastrofalną pod tym względem sytuację w całej ChRL, należy zakładać, że wiele.
Podsumowanie
Z perspektywy poszanowania podstawowych praw człowieka miniony rok, podobnie jak poprzednie, był w całych Chinach zły, choć w marcu Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych wpisało do konstytucji „poszanowanie i gwarantowanie” owych praw przez państwo. Szafowano karą śmierci, brutalnie tłumiono coraz gwałtowniejsze protesty robotnicze, aresztowano „separatystów”, członków ruchu Falun Gong, wyznawców „podziemnych” kościołów i dysydentów. Organizacje pozarządowe, agendy różnych rządów i światowe media informowały o licznych przypadkach stosowania tortur przez funkcjonariuszy policji i straży więziennej oraz o ich ofiarach śmiertelnych. Według Zong Hariena (pseudonim wysoko postawionego członka KPCh, mającego dostęp do wewnętrznych raportów i tajnych dokumentów), chińska policja i sądy zabijają każdego roku około 15 tysięcy osób. Podczas dorocznej sesji OZPL, Chen Zhonglin, deputowany z Chongqingu, oświadczył natomiast, że w Chinach skazuje się na śmierć i „bezzwłocznie” traci 10 tysięcy osób rocznie – „pięć razy więcej niż we wszystkich innych państwach razem wziętych” – oskarżając przy tym rząd o nagminne łamanie przepisów kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego.
Władze robiły wszystko, by uniemożliwić przepływ niezależnych informacji z i do Chin; szczególną uwagę poświęcano internetowi, aresztując „cyberdysydentów”, blokując dostępu do „drażliwych” portali, autoryzując hakerskie ataki, rozsyłając wirusy na listy dyskusyjne, przejmując domeny itd. Systematycznie zagłuszano zagraniczne rozgłośnie radiowe nadające w języku tybetańskim i chińskim.
Po ataku na WTC rząd Chin zaczął wykorzystywać globalną „wojnę z terroryzmem” do walki z ruchami „separatystycznymi”, ogłaszając kampanię „mocnego uderzenia i potężnej presji”, która wymierzona jest w „separatystów, terrorystów i ekstremistów religijnych”. Choć aktów terroru w Tybecie dopuszczają się tylko funkcjonariusze chińskiego państwa, od września 2001 roku w wewnętrznych dokumentach partyjnych mianem „terrorystów” określa się Ujgurów, Tybetańczyków i członków ruchu Falun Gong. W listopadzie 2003 roku Armia Ludowo-Wyzwoleńcza odbyła w Lhasie ćwiczenia – w „tłumieniu rozruchów, odbijaniu zakładników oraz odpieraniu ataków bombowych i biochemicznych” – których celem było przygotowanie wojska do zwalczania „związanych z Dalajlamą terrorystów”.
Polska
24 sierpnia 2001 roku Sejm przyjął Deklarację w sprawie solidarności Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z narodem tybetańskim. Było to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie na płaszczyźnie oficjalnych stosunków polsko-tybetańskich. W grudniu 2001 roku z inicjatywy Wiesława Walendziaka w Sejmie IV Kadencji zaczął konstytuować się Parlamentarny Zespół na rzecz Tybetu, mający „dawać wyraz solidarności z żyjącym w warunkach okrutnej okupacji narodem tybetańskim, jak również wspierać działania organizacji pozarządowych zajmujących się akcją na rzecz Tybetu” na forum parlamentu. Jego założyciele przekazali Marszałkowi Sejmu apele w sprawie Panczenlamy oraz Tulku Tenzina Delka i Lobsanga Dhondupa, które podpisało kilkudziesięciu posłów ze wszystkich ugrupowań.
Zaskakujące problemy z rejestracją Zespołu – który działał bez przeszkód w poprzednich kadencjach – oraz bierność organów Sejmu w sprawie obiecanych polskim parlamentarzystom zdjęć Panczenlamy sprawiły, że w kwietniu 2002 roku „Gazeta Wyborcza” poprosiła swoich czytelników o wysyłanie urodzinowych życzeń – za pośrednictwem ambasady ChRL w Warszawie i marszałka Sejmu – dla Genduna Czokji Nimy. Na apel odpowiedziały dziesiątki tysięcy Polaków (w tym wszyscy Nobliści, wybitni artyści, politycy i naukowcy) oraz internautów z całego świata.
Choć o informacje o losie i miejscu pobytu uprowadzonego w 1995 roku Panczenlamy zabiegały również liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe (m.in. administracja i Kongres USA, Parlament Europejski i Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka), Pekin nie udzielił ich do tej pory i stanowczo odmawiał dostępu do chłopca i jego rodziny niezależnym obserwatorom.
Stracenie Lobsanga Dhondupa i utrzymanie wyroku Tulku Tenzina Delka wywołały ostre protesty państw demokratycznych. Po apelu Komitetu Helsińskiego w Polsce 30 stycznia 2003 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych ogłosiło, iż „RP potępia razem ze społecznością międzynarodową wykonanie wyroku śmierci” na Lobsangu Dhondupie. Następnego dnia Marszałek Sejmu Marek Borowski wystosował w tej sprawie list do Przewodniczącego Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, Li Penga, potępiając Chiny za „pozbawienie [skazanych] prawa do jawnego, sprawiedliwego i bezstronnego postępowania przed niezawisłym sądem”.
W czerwcu 2004 roku złożył pierwszą, historyczną wizytę w Polsce prezydent ChRL i przewodniczący KPCh, Hu Jintao. W nocy przed jego przylotem „nieznani sprawcy” zamalowali wszystkie billboardy Fundacji Helsińskiej i Stowarzyszenia Studenci dla Wolnego Tybetu – ze zdjęciem Dalajlamy i tybetańską flagą – na trasie przejazdu chińskiej delegacji. Sprawy nie wyjaśniono, choć zapowiadał to publicznie szef MSWiA. Podczas ceremonii powitalnej przed Pałacem Prezydenckim chińscy funkcjonariusze atakowali sympatyków Falun Gong i Tybetu, wyrywając im transparenty i flagi. Policja nie interweniowała. W trakcie trzydniowej wizyty polscy politycy nie poruszyli kwestii naruszania praw człowieka w ChRL. „Nie doszliśmy do takich tematów – wyjaśnił marszałek Józef Oleksy – bośmy się rozpędzili w kwestiach globalnych”.
Rekomendacje
Kwestie dotyczące praw człowieka, rządów prawa, Tybetu i Xinjiangu powinny być poruszane przy okazji wszelkich kontaktów z chińskimi przywódcami i dyplomatami. Choć po niefortunnych decyzjach państw zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, Francji i Niemiec, które konkurują o dostęp do chińskiego rynku, nie ma właściwie żadnej szansy na powrót do instytucjonalnego mechanizmu, przypominającego „trzeci koszyk” KBWE i łączącego przestrzeganie praw człowieka z innymi płaszczyznami stosunków dwustronnych, a zwłaszcza wymianą gospodarczą, władze ChRL powinny mieć poczucie, że poszanowanie praw człowieka jest dla społeczności międzynarodowej kwestią pierwszoplanową, a nie daniną, jaką zachodni politycy niechętnie składają opinii publicznej i mediom. Całkowite przemilczenie problemu naruszeń praw człowieka podczas wizyty prezydenta Hu Jintao w Polsce było najgorszym sygnałem, jaki można dać tak władzom, jak prześladowanym w Chinach.
Od połowy lat dziewięćdziesiątych Pekin skutecznie zabiega o odejście od „postawy konfrontacyjnej”, czyli publicznego krytykowania go na arenie międzynarodowej, na rzecz pozwalającego na zachowanie twarzy, prowadzonego w zaciszu gabinetów „dialogu dwustronnego” na temat praw człowieka. Pogorszenie sytuacji w dziedzinie przestrzegania owych praw w Chinach i Tybecie stawia pod znakiem zapytania skuteczność takich rozmów. Parlament brytyjski uznał je za jałowe i wezwał rząd do przyjęcia bardziej stanowczej postawy. Podobne stanowisko zajął Parlament Europejski, który w lipcu 2000 roku zaapelował do państw członkowskich o uznania tybetańskiego rządu emigracyjnego, jeśli w ciągu trzech lat Chiny nie podpiszą porozumienia z Dharamsalą „w sprawie nowego statusu Tybetu”.
Chińscy dygnitarze wydają się wierzyć, że poszanowanie praw człowieka – zwłaszcza praw politycznych, religijnych i praw mniejszości – musi osłabiać i destabilizować państwo. Polska i państwa Europy Środkowej dysponują ogromnym atutem 15 lat przemian, pozwalającym dowieść, że jest dokładnie odwrotnie. To właśnie powinno być przesłaniem polskich dyplomatów i polityków dla ich chińskich partnerów.
Kwestie praw człowieka, swobód religijnych i Tybetu są na Zachodzie „modne”. Angażując się na tych właśnie płaszczyznach, jednoznacznie przywodzących na myśl naszą historię, Polska mogłaby nie tylko spłacić dług, jaki zaciągnęła u tych, którzy udzielali jej pomocy i wsparcia od rozbiorów po stan wojenny, ale i zyskać sympatię międzynarodowej opinii publicznej.
Państwa zachodnie stosują dwie metody: poruszają problem Tybetu podczas wszelkich kontaktów dwustronnych – zwłaszcza na najwyższych szczeblach – oraz prowadzą „wyspecjalizowany” dialog z ChRL na temat praw człowieka. Obie te płaszczyzny są przed Polską otwarte i należy z nich konsekwentnie korzystać. Płaszczyzna trzecia – to instytucje międzynarodowe, np. Komisja Praw Człowieka ONZ, gdzie stanowisko RP powinno być niezwykle pryncypialne i stanowcze, tak ze względów historycznych, jak czysto pragmatycznych. Wymiana handlowa z ChRL przynosi nam przede wszystkim szybko rosnący deficyt (przekraczający już dwa miliardy dolarów) i niszczy miejsca pracy, podczas gdy sympatia zachodnich mediów, wyjątkowo stanowczych wobec gwałcenia praw człowieka w Chinach i Tybecie, jest dla nas nie do przecenienia. Warto przy tym zauważyć, że według sondażu opublikowanego przez Rzeczpospolitą 75 procent Polaków nie chce „utrzymywania korzystnych umów gospodarczych z państwami nie przestrzegającymi praw człowieka”.
Co więcej, krytykowanie Pekinu na arenie międzynarodowej nie pociąga za sobą żadnych mitycznych „sankcji”. Po wniesieniu przez Danię projektu „chińskiej” rezolucji w Genewie stosunki tego kraju z ChRL zyskały nową dynamikę. W 2002 roku poseł koalicji rządzącej stwierdził na forum Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, że zaangażowanie Polski w „prawa człowieka” w Chinach zaszkodziło naszym kontaktom handlowym z Pekinem. Wynegocjowane przez Polaków kontrakty mieli „za karę” dostać Czesi. Wydaje się to bardzo ciekawe, zważywszy, że prezydent Vaclav Havel był jednym z najbardziej zaangażowanych w sprawę Tybetu światowych przywódców.
Tybetańczycy i liczne organizacje pozarządowe od kilku lat zabiegają o wyznaczenie Specjalnego Przedstawiciela Unii Europejskiej, który zajmowałby się sprawami Tybetu i pełnił podobną rolę jak Specjalny Sprawozdawca, powołany w tym celu przez administrację amerykańską w 1997 roku. Rząd RP powinien poprzeć tę inicjatywę, by zjednoczona Europa mogła skuteczniej promować dialog między Pekinem a Dharamsalą.
Jeśli idzie o rozmaite seminaria i wymiany, należy wykazywać szczególną ostrożność i wstrzemięźliwość w sprawie wizytowania chińskich zakładów karnych, zwłaszcza w Tybecie. Nie ulega wątpliwości, że takie wizyty nie tylko nie przynoszą żadnych korzyści, ale bywają bardzo niebezpieczne dla więźniów, którym, jak uczy doświadczenie, zagraniczni dyplomaci, ich rządy i organizacje międzynarodowe nie są w stanie zapewnić choćby symbolicznej ochrony.
Trzeba też stanowczo podkreślić, że dialog i konferencje są tylko narzędziami i w żadnym razie nie mogą oznaczać konieczności rezygnowania z innych instrumentów i mechanizmów – takich jak Komisja Praw Człowieka ONZ w Genewie. Egzekucja Lobsanga Dhondupa i sprawa aktualnych zdjęć Panczenlamy, które w sierpniu 2001 roku obiecał delegacji polskiego parlamentu jeden z najwyższych dygnitarzy tybetańskich i których do tej pory nie przekazano Sejmowi RP, najlepiej pokazują, jak Chiny traktują zobowiązania międzynarodowe i kontakty „dwustronne”.