Od początku lat dziewięćdziesiątych rząd Chin nawiązał dwustronne kontakty w dziedzinie praw człowieka z kilkunastoma państwami. Do tej pory odbył 19 rund takich rozmów z Unią Europejską. Rudna ostatnia, do której doszło przed kilkoma tygodniami, obejmowała trzydniową wizytę przedstawicieli Trojki UE w Tybecie oraz dyskusje na temat ratyfikacji Międzynarodowego paktu praw obywatelskich i politycznych, będące kontynuacją wspólnego seminarium chińsko-europejskiego, zorganizowanego w lipcu w Pekinie. Wielka Brytania przeprowadziła 12 rund rozmów z Chinami (ostatnią w Londynie w maju), a Szwajcaria siedem. Ostatnia runda rozmów chińsko-norweskich na temat praw człowieka i rządów prawa miała miejsce w czerwcu w Pekinie. Szwajcarzy i Norwegowie odwiedzili też centrum szkolenia straży więziennej ministerstwa sprawiedliwości w Baodingu, w prowincji Hebei i rozważają zorganizowanie wspólnych szkoleń owych służb.
Pekin zawiesił dialog ze Stanami Zjednoczonymi 23 marca w odpowiedzi na wniesienie przez USA projektu potępiającej Chiny rezolucji podczas dorocznej sesji Komisji Praw Człowieka ONZ w Genewie. Ostatnia runda rozmów chińsko-amerykańskich na temat praw człowieka odbyła się w Waszyngtonie w listopadzie 2002 roku. Chiński MSZ twierdzi, że było to trzynaste takie spotkanie od chwili nawiązania dialogu na początku lat dziewięćdziesiątych; wydaje się, że w Departamencie Stanu nikt nie prowadzi podobnych statystyk. Eksperci obu rządów rozmawiali na temat losu chińskich „kontrrewolucjonistów” w listopadzie 2003 i marcu 2004 roku, ale od dwóch lat nie odbyła się żadna formalna runda dialogu.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Chiny przeprowadziły w sumie około stu rund rozmów na temat praw człowieka z innymi rządami. Problematyka praw człowieka zajmowała również znaczące miejsce w dwustronnych rozmowach Pekinu z państwami, z którymi nie prowadzi on formalnego dialogu na ten temat – m.in. z Francją, Szwecją i Włochami. Jako jedyne z byłych państw socjalistycznych dialog o prawach człowieka prowadzą z Chinami Węgry. Brazylia – duży kraj rozwijający się z buntowniczymi mniejszościami, przepaścią między bogatymi i biednymi oraz słynącymi z brutalności i arbitralnego używania środków przymusu siłami policyjnymi – rozmawia z Pekinem o tych problemach mniej formalnie. Te dwa państwa rzeczywiście mają sobie wiele do powiedzenia.
Pekin uruchomił program aktywnej współpracy technicznej z biurem Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców i niedawno przyjął po raz trzeci Grupę Roboczą ONZ ds. Arbitralnych Uwięzień. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Grupa Robocza wydała 39 opinii w sprawie 208 osób, które według wnioskodawców były arbitralnie więzione w Chinach. Grupa Robocze podzieliła tę opinię w 180 przypadkach. W sprawie pozostałych 28 osób opinii nie wydano z uwagi na ich zwolnienie przed zakończeniem dochodzenia lub brak informacji. Innymi słowy, Grupa Robocza nigdy nie wydała opinii korzystnej dla rządu Chin. Mimo to w ostatnich latach Pekin współpracuje z nią coraz ściślej.
Wizyty w Chinach składali sprawozdawca ds. nietolerancji religijnej oraz przedstawiciele innych ciał traktatowych i mechanizmów tematycznych – z wyjątkiem Specjalnego Sprawozdawcy ds. Tortur, który domaga się swobodnego dostępu, bez zapowiedzi, do wszystkich bez wyjątku aresztów śledczych. W świetle ostatnich statystyk i relacji, z których wynika, że problem stosowania tortur przez policję jest znacznie poważniejszy niż sądzono, do wizyty takiej – w warunkach pełnej swobody realizowania mandatu Specjalnego Sprawozdawcy – powinno dojść jak najszybciej.
Pekin wysłał na posiedzenie Komisji Praw Człowieka w Genewie zespół 40 dyplomatów, którzy na wszelkie sposoby zabiegali o odrzucenie amerykańskiego projektu rezolucji, podczas gdy lobbing Stanów Zjednoczonych o poparcie dla niej był stosunkowo niemrawy. Pekin jest dumny, że podpisał więcej międzynarodowych traktatów praw człowieka niż USA, i zdarza mu się przedstawiać wymagane sprawozdania bardziej terminowo niż Waszyngtonowi. Rokrocznie zaraz po opublikowaniu przez Departament Stanu raportu o przestrzeganiu praw człowieka w Chinach Pekin przedstawia własny raport poświęcony sytuacji w USA. Chiny najwyraźniej rywalizują z Ameryką i nie jest to rzecz zła.
Rząd Chin ma dobre relacje robocze z Międzynarodowym Komitetem Czerwonego Krzyża w kwestii uchodźców i prawa humanitarnego w warunkach wojennych, niemniej do zawarcia porozumienia w sprawie dostępu przedstawicieli MKCK do chińskich więzień jest najwyraźniej wciąż bardzo daleko. Z tego, co słyszę w Pekinie i gdzie indziej, perspektywa szybkiego utworzenia biura MKCK w Pekinie wydaje się jednak bardzo realna. Chiny zasiadają w Radzie Administracyjnej Międzynarodowej Organizacji Pracy i ratyfikowały jej wiele kluczowych konwencji. Odpowiadały na piśmie na liczne skargi przekazywane Komitetowi Wolności Związkowej przez związki zawodowe. Mniej mówi się o zabiegach UNESCO na rzecz chińskich więźniów, a są one znaczące.
Aby ogarnąć coraz intensywniejszy proces dialogu z różnymi rządami i ONZ, chińskie MSZ powołało Sekcję Praw Człowieka w Departamencie Organizacji i Konferencji Międzynarodowych. Mianowano również Specjalnego Przedstawiciela ds. Praw Człowieka, którego zadaniem jest kierowanie owymi rozmowami. Na czele rozrastającej się sekcji praw człowieka i „departamentu międzynarodowego” stali jedni z najzdolniejszych i najbardziej obiecujących chińskich dyplomatów, w tym Wang Guangya, ambasador ChRL w ONZ, piastujący stanowisko dyrektora generalnego w latach 1993-99, i Li Baodong, który negocjował z Lorne’m Cranerem i ambasadorem Sandy’m Randtem zwolnienie wielu znanych więźniów politycznych między 11 września a tegoroczną sesją Komisji Praw Człowieka. W sekcji praw człowieka zatrudniono zdolnych, doświadczonych, znających świat młodych ludzi, którzy należą do elity korpusu dyplomatycznego. Chiny traktują rozmowy na temat praw człowieka bardzo poważnie.
Poza zadaniem głównym, którym jest kierowanie dialogiem z rządami, MSZ udziela dyrektyw i wskazówek innym ministerstwom, prowadzącym rozmowy na temat praw człowieka z organizacjami pozarządowymi. W Chinach szczególnie aktywne są centralne organizacje praw człowieka państw skandynawskich. Norweski Instytut Praw Człowieka zainicjował na przykład projekt, którego celem było przetłumaczenie, opublikowanie i dystrybucja trzech tysięcy egzemplarzy podręcznika, używanego obecnie przez kilka chińskich uniwersytetów, prowadzących zajęcia z międzynarodowego prawa praw człowieka. Szwedzki Instytut Raoula Wallenberga ma biuro w Pekinie. Duński Instytut Praw Człowieka organizował seminaria o karze śmierci w wielu chińskich miastach. Wywołały one falę artykułów w periodykach prawniczych i ożywiły debatę o ograniczeniu stosowania kary śmierci w Chinach. Niedawno przedstawiciel chińskich władz po raz pierwszy przedstawił przybliżoną liczbę ludzi, których rokrocznie traci się w Chinach: dziesięć tysięcy. Wielu z nich płaci najwyższą cenę za przestępstwa bez użycia przemocy, takie jak oszustwa podatkowe czy korupcja.
Od 1990 roku prowadzę z rządem Chin rozmowy o ludziach, których uwięziono za pokojowe wyrażanie przekonań politycznych i religijnych. Odwiedziłem w tej sprawie Chiny jakieś 70 razy. Większość spotkań miała miejsce w Pekinie, ale jeździłem też do Lhasy, żeby spotykać się z więźniami przebywającymi w areszcie domowym. Wpuszczono mnie do więzień w Pekinie, Tianjinie, Szanghaju, Hebei, Guangdongu i Fujianie. W sumie przedstawiłem władzom chińskim listę około 900 więźniów politycznych. Nazwiska wielu z nich znaleźliśmy w bibliotekach i księgarniach na całym świecie. Dui Hua szuka informacji o przestępstwach politycznych przede wszystkim w „źródłach otwartych”, czyli publikacjach oficjalnych.
Co przyniosły wszystkie te analizy i rozmowy na temat praw człowieka? Czy dialog z Chinami jest wart zachodu, a jeśli tak, jak należy go prowadzić? Czy Pekin widzi w nim li tylko parawan, za którym dławi wszelki opór i głosy wzywające do przeprowadzenia reform, czy też owe zabiegi faktycznie dają większą nadzieję – zawartą ostatnio w nowelizacji konstytucji – że rząd Chin będzie przestrzegać i strzec praw człowieka? Czy Stany Zjednoczone powinny starać się o powrót do dialogu, czy też trwać przy obecnym zawieszeniu, jak w latach w 1995-97, kiedy rządy USA i ChRL nie prowadziły niemal żadnych rozmów na temat praw człowieka?
Nie ulega wątpliwości, że rząd Chin wykorzystywał dialog na temat praw człowieka do osiągania – wewnętrznie i na arenie międzynarodowej – swoich celów politycznych. Pozbywał się kłopotliwych dysydentów, zsyłając ich na wygnanie, krzyżował amerykańskie plany potępiania go za naruszanie praw człowieka na forum ONZ, niemal przekonał UE do zniesienia nałożonych po Tiananmen sankcji na handel bronią i uzyskał prawo do zorganizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku, kreując łagodniejszy i lepszy wizerunek kraju. Niemniej fakt, że Pekin wykorzystywał dialog do swoich celów, nie jest sam w sobie argumentem przeciwko jego prowadzeniu. Zrozumienie, w jaki sposób Chiny rozgrywają karty, powinno raczej nauczyć nas lepiej wykorzystywać rozmowy do osiągania własnych celów politycznych, polegających na promowaniu praw człowieka i demokracji, oraz zmusić Pekin do płacenia najwyższej ceny za to, o co zabiega. Dyplomacja to wojna prowadzona innymi środkami.
Wnosząc z waszyngtońskich komentarzy – byłych i obecnych członków Kongresu, urzędników administracji Clintona i Busha, dziennikarzy, analityków i działaczy organizacji praw człowieka – dialog z Chinami ma wartość niewielką. Zwalnianie więźniów, któremu poświęcona jest zasadnicza część rozmów, zbywa się jako cyniczną grę o poprawę wizerunku Chin. Rutynową reakcją na owe zwolnienia są komentarze, że Pekin może sobie złapać kilku nowych dysydentów, żeby zapełnić opustoszałe cele. Choć argumenty takie mogą do kogoś przemawiać, nie odzwierciedlają charakteru działań policji politycznej. Partia komunistyczna i kontrolowany przez nią rząd zamykają ludzi, których – po prostu – uznają za zagrożenie dla swojej władzy. Liczba wolnych cel nie ma tu nic do rzeczy.
Przed każdą, coroczną sesją Komisji Praw Człowieka ONZ w Genewie Izba Reprezentantów jednogłośnie przyjmuje uchwałę, wzywającą Stany Zjednoczone do wniesienia „chińskiej rezolucji”, choć skazana jest ona na porażkę i daje Pekinowi pretekst to zawieszenia dialogu. Postawę pod tytułem „i co z tego?” najlepiej ilustruje odpowiedź rzecznika Departamentu Stanu na pytania dziennikarzy o reakcję USA: „To, że Chiny nie chcą kolejnej rundy rozmów, nie ma dla nas znaczenia (...) ostatnie trzy czy cztery nie przyniosły żadnych rezultatów”.
Dla chińskich urzędników, którzy pracowali nad zwolnieniem kilkudziesięciu więźniów – jak im mówiono, tak ważnych dla Stanów Zjednoczonych – dostarczali informacje o ponad 200 skazanych z listy Departamentu Stanu i organizowali pierwsze, historyczne rozmowy o uwięzionych za „kontrrewolucję”, uwagi takie dodają zniewagę do urazy. Dialog chińsko-amerykański o prawach człowieka utknął w martwym punkcie z wielu powodów – katastrofy Abu Gharib i jej konsekwencji dla amerykańskiej dyplomacji praw człowieka, odejścia głównych dyplomatów, którzy zajmowali się tą problematyką w obu stolicach, rozbieżności w sprawie losu ujgurskich więźniów z Guantanamo, niepewnego wyniku wyborów prezydenckich w USA i konsolidowania władzy przez Hu Jintao – niemniej główną przyczyną pozostaje powszechne przekonanie, że rozmowy z Pekinem są bezwartościowe. Założenie to nie tylko stawia pod znakiem zapytania kolejne rundy, ale i utrudnia przygotowanie do nich.
Kiedy dialog zostanie przywrócony (choćby po spotkaniu prezydentów Busha i Hu na listopadowym szczycie APEC w Chile), może – w każdym razie, przez pewien czas – nie przynieść rezultatów, jakie osiągano przez dwa i pół roku po atakach z 11 września. Chiny zapewne nagrodzą Unię Europejską pewnymi gestami w sferze praw człowieka i reform systemowych – prawdopodobnie w ramach umowy, tyczącej zniesienia embarga na dostawy broni. Los wielu ważnych więźniów politycznych – ludzi, na których koncentrowały się zerwane po Genewie rozmowy między USA a Chinami – pozostaje jednak niepewny.
Prowadząc od ponad 15 lat rozmowy z rządem Chin na temat więźniów politycznych, znam lepiej od wielu innych smak rozczarowania i rozgoryczenia, jakie towarzyszy próbom wciągnięcia Pekinu w dialog na temat praw człowieka. Nie można przecież twierdzić, że ów dialog nie przyniósł nic wartościowego; rząd Stanów Zjednoczonych powinien ogłosić to publicznie, zabiegając jednocześnie o namacalne i szybsze rezultaty. Jest ogromna różnica między oświadczeniem, iż nie osiągnięto nic, a stwierdzeniem, że uzyskano zbyt mało. Dialog mógł przynieść bardzo niewiele, niemniej to „niewiele” ma wciąż wielką wartość.
Rozmowy, które toczą się wokół dobrze udokumentowanych naruszeń praw człowieka, sprawiają, że problematyka ta nie znika z horyzontu chińskich przywódców. Muszą oni wiedzieć, że aresztowanie internetowych dysydentów czy dziennikarzy, takich jak współpracujący z Zhao Yan, rozbijanie domowych kościołów oraz prześladowanie ludzi, domagających się większej autonomii dla Tybetu i Xinjiangu, źle służy wizerunkowi Pekinu na arenie międzynarodowej i przeszkadza Chinom w zajęciu należnego im miejsca światowego mocarstwa.
Do rządu Chin dociera dziś to, czego Stany Zjednoczone nauczyły się w latach czterdziestych i pięćdziesiątych – odbiór sposobu traktowania własnych obywateli na arenie międzynarodowej odbija się na zdolności realizowania celów polityki zagranicznej państwa. Znakomite analizy wpływu międzynarodowej opinii publicznej na prawa obywatelskie w powojennej Ameryce przedstawili m.in. Azza Salama Layton (International Politics and Civil Rights Policies in the United States, 1941-1960, Cambridge University Press 2000) i Mary Dudziak (Cold War Civil Rights, Princeton University Press 2000). Polecam te prace chińskim urzędnikom, którzy narzekają, że amerykańska krytyka przestrzegania praw człowieka w Chinach stanowi „mieszanie się w sprawy wewnętrzne” tego kraju. Mówię im, że jako Amerykanin jestem wdzięczny cudzoziemcom, którzy przed pięćdziesięciu laty krytykowali amerykańską politykę rasistowską w czasach, gdy większość Amerykanów, w tym ich demokratycznie wybrani przedstawiciele, miała światu za złe wtrącanie się w nasze sprawy wewnętrzne. To, co Chiny uważają za mieszanie się w kwestię praw człowieka, powinno budzić nie strach, lecz radość.
Nie ulega wątpliwości, że trzykrotne zaproszenie przedstawicieli Jego Świątobliwości Dalajlamy do złożenia wizyt w Pekinie i Lhasie wyrastało, przynajmniej po części, z pragnienia przekonania świata o otwartości i gotowości Chin do rozmawiania o jak najlepszym rozwiązaniu problemu Tybetu. Hu Jintao był sekretarzem partii w Tybecie. Doskonale zdaje sobie sprawę, co w kwestii autonomii Tybetu i powrotu Dalajlamy do Lhasy jest politycznie realne i możliwe do przyjęcia dla różnych stron.
Zaniepokojenie Pekinu reputacją Chin jako stolicy świata w dziedzinie egzekucji – kraju, w którym rokrocznie traci się więcej osób niż we wszystkich innych państwach razem wziętych – jest elementem debaty nie o tym, czy, ale jak ograniczyć stosowanie kary śmierci. Decyzja o ratyfikowaniu Międzynarodowego paktu praw obywatelskich i politycznych – czyli celu amerykańskiej i europejskiej dyplomacji praw człowieka – stała się impulsem niezliczonych apeli o zniesienie różnych form arbitralnych uwięzień, takich jak „reedukacja przez pracę”, „izolacja i edukacja” oraz „edukacja prawna”. Jedną z nich, „izolację i repatriację”, zdelegalizowano w zeszłym roku. Chiny przygotowują się do Igrzysk w 2008 roku. Nie zmienią stanowiska w sprawie Tajwanu i, moim zdaniem, organizacja Olimpiady nie wykluczy sięgnięcia po rozwiązanie siłowe. Jestem jednak przekonany, że Pekin jest gotowy do większej elastyczności w wielu kwestiach w sferze praw człowieka. Przed społecznością międzynarodową stoją otworem różne możliwości wywierania nacisku na wprowadzanie reform.
Dialog z różnymi państwami na temat praw człowieka doprowadził do większej transparencji chińskiego systemu prawnego i karnego. Tak w starożytnych, jak i współczesnych Chinach uznawano ją za pierwszy krok i niezbędny składnik reform politycznych. To, co przed dwoma tysiącami lat miał na ten temat do powiedzenia Konfucjusz, mówi dziś, niemal dosłownie Hu Jintao.
Mistrz pytany w Analektach, co uczyniłby, aby zostać najwyższym urzędnikiem w Królestwie Wei, powiada: „Najpierw trzeba przywrócić znaczenie słowom. Jeżeli nazwy nie są właściwe, a język nie oddaje prawdy, trudno liczyć na sukces przedsięwzięcia. Kiedy nie można osiągnąć celu, nie kwitnie muzyka i rytuał, a kary wymierzane są niewłaściwie. Ludzie nie wiedzą, jak poruszać rękoma i nogami. (...) Człowiek wielki przywiązuje więc wagę do właściwej wymowy nazw i precyzyjnego formułowania poleceń. W jego słowach nie może być żadnej niedokładności”.
Przed pięciu laty rząd Chin odmawiał przyjmowania list więźniów, które przekazywano mu przed i w trakcie rozmów na temat praw człowieka, ani nie udzielał informacji o ich losie. Dziś regularnie odpowiada na pytania, często na piśmie. Dui Hua otrzymała informacje o 150 więźniach, o których pytała samodzielnie lub za pośrednictwem innych partnerów. Dzięki badaniom chińskich „źródeł otwartych” – policyjnych rejestrów, roczników wyroków, prasy lokalnej itp. – podwoiliśmy listę znanych więźniów politycznych i osób więzionych za przekonania religijne, nadal jednak nie znamy danych ponad dziewięćdziesięciu procent uwięzionych. Naszym celem jest kolejne podwojenie tej liczby, a potem zrobimy to ponownie. Jak powiedział Milan Kundera, walka człowieka z władzą jest walką pamięci z zapomnieniem.
Dzięki dialogowi i pracy nad konkretnymi sprawami, którą umożliwiły oficjalne rozmowy, dotarliśmy do przepisów, zezwalających na przedterminowe zwolnienie ze względów zdrowotnych po odbyciu trzeciej części kary (przypadek Ngałanga Czephela), na przedterminowe zwolnienie osób skazanych jako małoletnie (Ngałang Sangdrol), na zaliczenie okresu dozoru policyjnego w poczet kary (Fong Fumin) oraz zakazujące osadzania obywateli Hongkongu w obozach reedukacji przez pracę (Alex Ho Waito). Na stronach internetowych chińskich sądów znaleźliśmy nazwiska osób skazanych za „podżeganie do działalności wywrotowej” i uzyskaliśmy odpowiedzi na pytania o ich los.
Postępy są powolne mimo apeli przywódców o większą przejrzystość i odpowiedzialność. Niemniej w chińskich mediach zachodzą interesujące zmiany. W lipcu na stronie internetowej chińskiego Dziennika Prawniczego pojawiła się informacja o śmiertelnym pobiciu w areszcie człowieka, który rozprowadzał Biblie. Z tego, co wiem, jest to pierwsza autoryzowana przez władze relacja o torturowaniu osoby wierzącej – i to w czasie, gdy rząd oficjalnie zapewnia, że w Chinach istnieje pełna wolność religii.
W maju rząd centralny ogłosił szeroką kampanię badania „naruszeń praw człowieka, do których doszło na skutek zaniedbania obowiązków służbowych”. Jej przedmiotem są przestępstwa, takie jak stosowanie tortur, wymuszanie zeznań, nielegalne zatrzymania oraz maltretowanie osadzonych przez straż więzienną. Niedawno jedna z gazet opublikowała wyniki śledztwa w Sichuanie. W pierwszym półroczu do prokuratury skierowano 510 spraw dotyczących naruszeń praw człowieka. W 255 toczyły śledztwa przeciwko 286 osobom – w tym wielu policjantom oskarżanym o stosowanie tortur. Na skutek popełnionych przez nich przestępstw straciło życie 118 osób. Jeżeli dane z Sichuanu są reprezentatywne, faktyczna liczba naruszeń praw człowieka w całym kraju jest znacznie wyższa od tej, którą podała w marcu Najwyższa Prokuratura Ludowa.
Wiemy, że ludzie, których nazwiska pojawiają się na listach przekazywanych w trakcie oficjalnych rozmów, mają większe szanse na przedterminowe zwolnienie i lepsze traktowane. W październiku 2001 roku, podczas dwunastej rundy rozmów chińsko-amerykańskich chińscy dyplomaci przekazali informacje o 50 więźniach politycznych. Od tego czasu większość z nich zwolniono – wielu przedterminowo. Są wśród nich dzielne kobiety i mężczyźni: „śpiewające mniszki” z Drapczi – Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidron, więzień polityczny z najdłuższym „stażem” – Dzigme Sangpo, przewodniczący Demokratycznej Partii Chin Xu Wenli i jego zastępca Wang Youcai, działacz związkowy Kang Yuchun i reformator polityczny Fang Jue.
Zatrzymanie doktora Jiang Yanyonga, który ośmielił się wezwać władze do zmiany werdyktu w sprawie masakry 4 czerwca 1989 roku, wywołało międzynarodowe naciski na Chiny. Zwolniono go po kilku tygodniach, aczkolwiek nadal nie może swobodnie podróżować ani rozmawiać z mediami. Najważniejszym rzecznikiem praw pracowniczych jest dziś Han Dongfang, który za pośrednictwem Radia Wolna Azja przemawia z Hongkongu do mieszkańców całego kraju. Żyje dlatego, że w 1992 roku międzynarodowa presja zmusiła Chiny do wypuszczenia go na wolność. Nie można więc twierdzić, że zwalniani i wysłani za granicę działacze stają się bezużyteczni.
W styczniu 2003 roku kończy się okres dwuletniego zawieszenia wykonania kary śmierci na buddyjskim nauczycielu Tenzinie Delku Rinpocze. Teraz, gdy ważą się jego losy, imię Rinpocze jest na ustach ludzi na całym świecie. Chiński rząd ma okazję do wykazania się wyrozumiałością – i modlę się, by to zrobił.
Przed kilkoma dniami oglądałem świeżo zmontowany dokument Ngałanga Czephela o tradycyjnej muzyce tybetańskiej. Pracował nad nim, gdy zatrzymano go w Tybecie w 1995 roku. To niezwykły, przejmująco piękny film. Niektóre sceny – na przykład ze szkoły tradycyjnej opery ludowej, której grozi całkowite zapomnienie – są unikatowe. Ngałang Czephel został skazany na 18 lat więzienia; prawdopodobnie nie przeżyłby tego wyroku. Zwolniono go między innymi dzięki wysiłkom ludzi zaangażowanych w proces dialogu z władzami chińskimi. Każdy, kto chciałby oceniać wady i zalety rozmów z Chinami, kładąc na drugiej szali np. ratowanie kultury Tybetu, powinien obejrzeć film Ngałanga Czephela. Kiedy ratuje się życie, ratuje się bardzo wiele.
W Chinach nadal dochodzi do drastycznych naruszeń podstawowych praw człowieka. Teraz, gdy w szybko rozwijającym się kraju rośnie napięcie, a Hu Jintao idzie na ustępstwa, których wymaga konsolidowanie władzy, będziemy świadkami jeszcze brutalniejszych reakcji na polityczne sprzeciwy i protesty. Widzimy i zobaczymy jeszcze wyraźniej najbardziej odrażające oblicze państwa policyjnego – ale będziemy też oglądać wiele aktów odwagi ludzi, którzy stawiają mu czoło tak w strukturach władzy, jak poza nimi.
Po zakończeniu plenum, na którym Jiang Zemin ustąpił z funkcji przewodniczącego Centralnej Komisji Wojskowej, dowiedzieliśmy się o zatrzymaniu dziennikarza Zhao Yana przez służby bezpieczeństwa. Najprawdopodobniej podejrzewa się go o uprzedzenie New York Timesa o rezygnacji Jianga (sama redakcja stanowczo temu zaprzecza). Docierają też do nas informacje o wysokich wyrokach członka Demokratycznej Partii Chin Kong Youpina (15 lat za działalność wywrotową) oraz internetowego eseisty i założyciela partii politycznej Huanga Jinqiu (12 lat za to samo przestępstwo). Coraz więcej osób protestujących przeciwko utracie domów czy emerytur wtrąca się do więzień za „wywoływanie poważnych niepokojów”.
Nie wiemy niemal nic o tragediach, takich jak zakatowanie Jianga Zongxiu, o którym mówiłem przed chwilą. Najczęściej dowiadujemy się od nich od organizacji pozarządowych, zajmujących się swobodami religijnymi. Niemniej cierpienia chrześcijan w Chinach bledną, gdy porównamy je z cierpieniami chrześcijan z Korei Północnej, którzy rozstają się z najbliższymi i ryzykują życiem, szukając wolności w Chinach. Nie zapominajmy, że poza ważnymi i okrutnymi wyjątkami Pekin toleruje na swoim terytorium setki tysięcy uchodźców, a 500 z nich, którym udało się dotrzeć do zagranicznych ambasad, umożliwił wyjazd do Korei Południowej. Chylę głowę przed chińskimi dyplomatami, którzy wyjednali zgodę na te humanitarne gesty.
W chińskich więzieniach siedzi dziś tylu katolickich kapłanów, co w ostatnich latach. Dla ludzi wierzących jest to czas Krzyża. Ale i na tym morzu łez są wysepki nadziei. Przed czterema laty moja przyjaciółka z Kongresu Nancy Pelosi poprosiła mnie o poruszenie nieba i ziemi w sprawie księdza Jiang Suranga z prowincji Zhejiang, którego wtrącono do więzienia za drukowanie Biblii. Jestem szczęśliwy, mogąc powiadomić was dziś, że właśnie udało się wynegocjować jego zwolnienie na półtora roku przed zakończeniem kary.
Do pierwszego ważnego testu, który pozwoli się nam przekonać, czy Hu Jintao rzeczywiście myśli o realizacji obietnicy, jaką było wpisanie ochrony praw człowieka do konstytucji, dojdzie w przyszłym miesiącu na posiedzeniu Stałego Komitetu Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Na początku roku chińscy dyplomaci mówili nam o planowanej „gruntownej reformie” systemu arbitralnych uwięzień, który nazywa się „reedukacją przez pracę”. Niestety, planom reformatorów, którzy chcieli się go pozbyć jak zniesionej przed rokiem – po zakatowaniu imigranta w areszcie w Guangzhou – „izolacji i repatriacji”, zadało cios skazanie przez policję z Guangdongu, bez procesu, demokratycznego kandydata w wyborach parlamentarnych w Hongkongu na sześć miesięcy „izolacji i edukacji”.
Stały Komitet OZPL miał również dyskutować o ograniczeniu stosowania kary śmierci, przywracając Najwyższemu Sądowi Ludowemu w Pekinie prerogatywę aprobowania egzekucji. Przekonamy się, czy tak będzie. Na szali leżą tysiące istnień. Konsekwencja, z jaką kraje europejskie nadają priorytetowy charakter kwestii kary śmierci w rozmowach z Pekinem, może zaowocować znacznym spadkiem liczby egzekucji. Trudno wyobrazić sobie bardziej pozytywny skutek jakichkolwiek kontaktów dwustronnych w kwestiach globalnych. Stanom Zjednoczonym trudno z kimkolwiek dyskutować o karze śmierci, gdyż jako jedno z kilku państw na świecie wykonują wyroki za przestępstwa, które popełniono przed osiągnięciem pełnoletności.
Uważam, że Stany Zjednoczone zawsze powinny występować w obronie ludzi prześladowanych za przekonania religijne i wiarę w demokrację oraz w świat rządów prawa, w którym naprawdę szanuje się prawa człowieka. Musimy wspierać rzeczników takich przemian w Chinach i wymawiać, wymawiać, wymawiać ich nazwiska, ponieważ wiemy, że w ten sposób ratujemy im życie i przybliżamy dzień, gdy sprawiedliwość i praworządność będzie w tym kraju tak pewna i niewzruszona jak nurt Jangcy.
Rozmawianie z Chinami o prawach człowieka w każdy możliwy sposób – w tym także szczegółowo, z myślą o natychmiastowych rezultatach, jak staram się to robić ja i fundacja Dui Hua – może przyczynić się do większej transparencji i świadomości owych praw tak wśród urzędników, jak zwykłych ludzi. I pomaga ratować życie wielu ludziom.
Rozmawianie z Chinami o prawach człowieka – mimo wszelkich porażek i rozczarowań – jest katalizatorem przemian. I dobra. Musimy wrócić do dialogu i wytrwale, bezustannie szukać metod poprawienia naszej pracy. W ten sposób możemy pomóc wypełnić proroctwo Izajasza, otwierając oczy niewidomym, uwalniając z więzień i wyprowadzając z cienia ich murów. Dziękuję.
The Brookings Institution, 14 października 2004