Wystąpienie na forum Stałego Komitetu TRA
Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych,
Pekin 1987
Żyjemy w kraju wielu narodów. Obok Chińczyków
mamy tu pięćdziesiąt pięć mniejszości narodowych. Lewackie odchylenia,
tak przed, jak i po rewolucji kulturalnej, zawsze przysparzały im wielu
cierpień. Zupełnie niedawno opublikowano “Historię Pasang i jej krewnych”
po to tylko, by ośmieszyć Tybetańczyków. W zeszłym roku nasi przedstawiciele
z Tybetu protestowali, gdy na podstawie tego tekstu
pisano scenariusz. Zwróciliśmy się nawet do wiceprzewodniczącego Ngabo
Ngałanga Dzigme, by przedstawił nasze obiekcje odpowiednim departamentom.
Mimo to film powstał i dostał nawet nagrodę. Nagrodzono również podobne
“dzieło”, zatytułowane “Współczucie
bez litości”. Takie afronty spotykały również inne mniejszości narodowe.
Tybet: lekceważony, zaniedbywany, spychany na margines
W listopadzie zeszłego roku pojawił się dziesięciopunktowy dokument, dotyczący obowiązującego prawa, który polecono nam studiować. Tyle że nie było w nim mowy o autonomii regionów mniejszościowych. Na dwudziestym posiedzeniu Stałego Komitetu OZPL pytaliśmy departament prawa, jak można było pominąć tak ważną kwestię. Usłyszeliśmy, że studiowanie ustaw dotyczących kierowania regionami autonomicznymi należy zostawić poszczególnym mniejszościom.
Stanowczo się temu sprzeciwiłem. Twierdzę, że przepisy te powinni studiować także Chińczycy, a zwłaszcza urzędnicy, którzy odpowiadają za ich wdrażanie. “Rzecz nie w tym, że nie umiemy sprawować władzy, rzecz w tym, że żadnej władzy nam nie dano. Sługa nie chodzi goły dlatego, że nie chce nosić ubrania, ale dlatego, że pan nie dał mu żadnej szaty”, powiedziałem.
W końcu wprowadzono pewne zmiany, które ogłoszono w Dzienniku Ludowym. Problemy dotyczące mniejszości narodowych ignoruje się jednak znacznie częściej. Dlatego też wyliczyłem uchybienia rządu podczas wspólnego posiedzenia podkomisji Stałego Komitetu OZPL. Nie neguję wagi, jaką przywiązuje się do Hongkongu i Tajwanu. Nie podobało się nam jednak odkładanie na bok i kompletne ignorowanie naszych spraw.
Podczas wyzwalania Mao Zedong i Zhou Enlai
konsultowali swoje posunięcia z poszczególnymi mniejszościami. Nie umiem
zrozumieć tego, co stało się później ze statusem mniejszości. Mam nadzieję,
że wszyscy będą starali się to zrozumieć. Choć mniejszości narodowe stanowią
tylko sześć procent populacji, są właścicielami sześćdziesięciu czterech
procent terytorium Chin. Zachowanie pokoju i stabilności w tych regionach
leży więc w interesie Chin.
Rozwój Tybetu
W raporcie krajowej Komisji Planowania przedstawiono liczne propozycje walki z nędzą w wielu regionach. Nie znajdziecie w nim jednak słowa o regionach mniejszościowych. Poruszając tę kwestię na forum Stałego Komitetu, powiedziałem: “Nie ma nic złego w tym, że wzbogacicie się pierwsi. Będziemy chodzić w wytartych ubraniach i żebrać o jedzenie. Ale czy napawa was to dumą?”. Nie jestem ekspertem od rozwoju gospodarczego. Nie znaczy to jednak, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Jestem przekonany, że nakłady na rozwój transportu, komunikacji i uruchomienie źródeł energii w Tybecie zwrócą się w ciągu dwóch, trzech lat. Zdajemy sobie sprawę z trudności gospodarczych w kraju. Wiemy też, że nie stać go na inwestowanie w wiele ważnych przedsięwzięć. Decyzje tego rodzaju są przecież kwestią polityczną. Jak już mówiłem, ponad dwie dekady stosowania lewackich strategii w regionach mniejszościowych przyniosły ogromne szkody. Tybetańczycy odczuwają ich skutki do dzisiaj. Obecna polityka liberalizacji jest dobra, niemniej Tybetańczycy obawiają się, że może nie trwać długo.
W zeszłym roku odwiedziłem Kham i widziałem spustoszenie, jakie wywołuje bezmyślne karczowanie lasów na ogromną skalę. Oglądałem wielkie usuwiska. Jednocześnie w regionach mniejszościowych zamyka się przedsiębiorstwa, które mogłyby przynosić duże zyski. Weźcie zakłady przemysłu tytoniowego w Taklo-Tron, w Yunnanie. Miały ogromny potencjał, zamknięto je jednak z uwagi na brak wykwalifikowanej siły roboczej i niską jakość produkowanych przez nie papierosów. A korzystali ze świetnych surowców. Natomiast wytwórnie w Shanghaiu, które mają kiepskie surowce, ale za to wyszkolony personel i najlepsze technologie, produkują dobre papierosy i przynoszą dochody.
Regionom mniejszościowym trzeba poświęcić
szczególną uwagę. Państwo powinno wspierać lokalny przemysł. Dziś rząd
interesuje się nim tylko wtedy, gdy zakłady stoją na progu bankructwa.
Mamy tu do czynienia z beztroską lub premedytacją, której celem jest jeszcze
większe obciążenie lokalnej ludności.
Kiedy towarzysz Hu Yaobang odwiedził Tybet w 1980 roku, postanowił repatriować
stamtąd wszystkich bezużytecznych Chińczyków. Uważamy, że to mądra decyzja.
Z cała pewnością trzeba nam wykwalifikowanych, zdolnych ludzi. Na co nam
jednak ludzie bezużyteczni?! Nie sądzę,
by wszyscy Chińczycy byli kompetentni – są wśród nich i jedni, i drudzy.
Chińscy imigranci w Tybecie
Utrzymanie jednego Chińczyka w Tybecie kosztuje cztery razy więcej niż w Chinach. Dlaczego Tybetańczycy mają wydawać pieniądze na ich wyżywienie? Należałoby raczej dobrze się zastanowić, jak wykorzystać te środki na rozwój Tybetu. Polityka przysyłania tysięcy bezużytecznych ludzi przysporzyła Tybetowi wielu cierpień. Zaczęło się od kilku tysięcy, potem liczba chińskiej ludności w Tybecie zwiększyła się wielokrotnie. Dla wielu Chińczyków, którzy pracowali bardzo ciężko w pierwszym okresie, nie ma więc dziś żadnego zajęcia. Chińscy pracownicy przyjeżdżają teraz do Tybetu z całymi rodzinami. Są chciwi i zachłanni, jak amerykańscy najemnicy. Walczą i giną za pieniądze. Śmiechu warte.
Tybetańczycy są prawowitymi panami Tybetu.
Trzeba szanować życzenia i uczucia narodu tybetańskiego. Powszechnie uważa
się, że Wu Jinhua zostanie odwołany. Poproszono mnie o przedstawienie szczerej
opinii na jego temat. Napisałem, że jest jednym z najlepszych urzędników
w Tybecie. Udał mu się, między innymi, prowadzić słuszną politykę wobec
narodu, religii, frontu jedności. Ponieważ w tej chwili priorytetem jest
rozwój gospodarczy, musimy postępować
dalekowzrocznie. Nie wolno zamykać oczu na problemy mniejszości narodowych.
Rozwój gospodarczy i problemy mniejszości – to sprawy takiej samej wagi.
Nierówności w sferze edukacji
W Tybecie powstało kilka szkół, niemniej są one na bardzo niskim poziomie. W szesnastu prowincjach Chin działają szkoły, w których naucza się po tybetańsku, co oczywiście świadczy o trosce rządu o nasz naród. Niemniej przyniosło to pewne problemy. Przede wszystkim, konkursowe zasady naboru studentów stawiają na przegranej pozycji szkoły w Tybecie. Placówki te są też poważnym obciążeniem dla budżetu regionu.
Po drugie, większość uczniów uczęszcza do szkół podstawowych – w bardzo młodym wieku są więc odcinani od rodzimej kultury i domu. Z czasem staną się obcy swoim rodzicom, rodakom, krajowi. Co gorsza, wykształcenie, jakie otrzymują w Chinach, nie jest dostosowane do ich potrzeb. Choć tybetański jest w programie niektórych szkół w prowincji Yuannan, postępy uczniów są, jak mogłem się osobiście przekonać, bardzo mizerne. Rodzice pragną, by dzieci miały pracę i mieszkały z nimi po ukończeniu szkoły średniej. Nie chcą, by były daleko od domu.
Podczas zeszłorocznej wizyty w Khamie powiedziałem, że Chińczycy mają bardzo mocne skrzydła i świetnie znają się na technice latania. “Mogą oblecieć Chiny i przelecieć Ocean Indyjski. Umieją nawet latać za granicę, żeby się tam kształcić. Ale tylko trzydzieści procent wraca potem do domu, by pomagać swemu krajowi. My, mniejszości, też moglibyśmy wrócić do domu, gdyby dano nam możliwość podjęcia takich studiów. Tybet i inne regiony kraju przeznaczają ogromne środki na kształcenie tych chińskich studentów. Ale gdzie w tym sens, skoro zdobywszy wiedzę nie wracają oni potem do kraju?”. Podnosiłem tę kwestę nawet na zebraniu Stałego Komitetu. Trzeba wypracować jakiś system: niech studenci, których wysyła się za granicę, podpisują zobowiązanie do służenia krajowi przez określony czas. Jeżeli nie wrócą, będą musieli spłacić całą sumę, jaką państwo zainwestowało w ich edukację. Podobne zasady powinny obowiązywać studentów z Tybetu.
Zastanówmy się teraz nad różnicami w sferze edukacji. Chiński student musi uzyskać 250 punktów, żeby zdać egzamin; Tybetańczyk tylko 190. Niemniej egzaminy zdaje znacznie więcej Chińczyków. Przyczyną jest bariera językowa, która stawia Tybetańczyków na przegranej pozycji. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Znam chiński, często popełniam jednak straszne błędy. Z prostego powodu – chiński nie jest moim językiem ojczystym. W tej sferze nigdy nie mógłbym współzawodniczyć z Chińczykami.
Co gorsza, tybetańscy uczniowie wysyłani do innych prowincji mają problemy z aklimatyzacją. Trudno im przyzwyczaić się do innej pogody, żywności, wody itd. Wielu z zapada na zdrowiu, co musi się odbić na ich postępach w nauce. Jest tylko jeden sposób na spotkanie się z rodzicami – samolot. A więc latają, rodzice albo uczniowie, co stanowi ogromne obciążenie finansowe.
W zeszłym roku niektóre szkoły z Shanghaiu i innych regionów zakupiły – w imieniu szkół tybetańskich – samochody. Okazało się jednak, że korzystają z nich same. Kiedy sprawa wyszła na jaw, władze podjęły odpowiednie kroki, niemniej wszyscy nabrali wody w usta i nigdy nie powiadomiono o tym opinii publicznej. Tak czy owak, dziś sytuacja jest nieco lepsza, trzeba jednak zrobić coś, by takie praktyki nie mogły się powtórzyć.
Rząd ma zorganizować wkrótce spotkanie
poświęcone edukacji w Tybecie. Jego celem będzie poważna dyskusja nad systemem
oświaty w regionie. Uważam, że Tybetańczycy potrzebują zaplecza edukacyjnego
w Tybecie. Trzeba zrobić wszystko, by powołać tu szkoły każdego szczebla.
Młodzi ludzie, którzy kończą naukę w liceum, powinni być – stosownie do
zdolności i potrzeb regionu – kierowani do szkół wyższych. Wcześniej zdążą
w miarę przyzwoicie opanować tybetański i utożsamić
się z regionem. Już to, jak sądzę, będzie wielkim krokiem naprzód. Uważam,
że przedstawiciele każdego narodu powinni uczyć się swego języka i posługiwać
się nim. Rząd centralny wielokrotnie mówił o wadze studiowania i posługiwania
się językiem tybetańskim w Tybecie.
Nic jednak w tej sprawie nie zrobił.
Pielęgnowanie języka i kultury
Rząd ogłosił cztery plany modernizacji. Powinniśmy uczyć się od państw rozwiniętych. Musimy wziąć od nich wiedzę techniczną i naukowe metody zarządzania. Najlepszym systemem dysponuje ten, kto ma najwyższą stopę życiową. Nie poświęcałem tej kwestii zbyt wiele uwagi. Styl życia Japończyków jest dość skomplikowany. Mają oni wysoko rozwinięty system oświaty w dziedzinie kultury, nauki i techniki. Każdą publikowaną na świecie książkę można przeczytać trzydzieści dni później po japońsku.
Jeśli idzie o przekłady, zwłaszcza z języków europejskich, sytuacja w Tybecie jest żałosna. Znacznie gorsza niż Turkiestanie Wschodnim czy Mongolii Wewnętrznej. W zeszłym roku byłem za granicą. Nie mogłem znaleźć nikogo, kto mógłby tłumaczyć z tybetańskiego na angielski. Musiałem wziąć ze sobą chińskiego tłumacza i mówić po chińsku. Musiało to zrobić bardzo złe wrażenie na cudzoziemcach. Najlepiej świadczy to o opłakanej sytuacji szkolnictwa w Tybecie.
W całym Tybetańskim Regionie Autonomicznym
nie znalazł się nikt, kto mógłby przełożyć na tybetański podręcznik do
fizyki. Co robią władze TRA? W Qinghai przełożyli wszystko; mniejsza o
jakość. Są gotowi pomagać TRA. Ale władze TRA nie raczyły nawet odpowiedzieć
na ten gest. Urzędnicy ci próbują całkowicie zmarginalizować język tybetański.
To bardzo, bardzo smutne. Wiceprzewodniczący Ngabo Ngałang Dzigme ma w
tym roku złożyć wizytę w Tybecie. Zastanawiam się, czy możecie wprowadzić
przepisy, które pomogą w rozwoju języka
tybetańskiego. Jeżeli to zrobicie, sytuacja poprawi się już wciągu dwóch,
trzech lat. Gwarantuję. Dziewięćdziesiąt pięć procent Tybetańczyków nie
mówi po chińsku i nie rozumie tego języka. Posługiwanie się chińskim w
sprawach administracyjnych służy wyłącznie
wygodnictwu chińskich urzędników. Czy nie rozumiecie, że posługiwanie się
tybetańskim przyniosłoby ogromne korzyści tybetańskim masom? Niektórzy
narzekają, że za dużo mówię. Może. Ale wielu ludzi dawało wyraz podobnemu
niezadowoleniu. Sytuacja, którą opisałem,
tak rozwścieczyła Ngabo Ngałanga Dzigme, że podczas zeszłorocznego zebrania
walił pięścią w stół. Mam nadzieję, że wszyscy podejdą do tej sprawy z
najwyższą powagą. Rozwój języka tybetańskiego to nie błahostka. To kwestia
ściśle związana z polityką.
Instytut tybetologii w Pekinie
Kilka słów do Dordże Cetena i reszty. Jak ludzie, którzy nie mają większego pojęcia o języku i kulturze Tybetu, chcieliby prowadzić studia tybetologiczne? Od wielu ludzi słyszałem poważne zarzuty pod adresem Instytutu Tybetologii. Najcięższe dotyczyły systemu naboru.
Krótko: jest wiele do zrobienia w sprawie Tybetu. Proszę, by komitet partii i rząd ludowy TRA głęboko zastanowiły się nad systemem administracyjnym Tybetu i zrobiły wszystko, by go ulepszyć.
Mam również nadzieję, że rząd centralny poświęci więcej uwagi sytuacji politycznej w Tybecie i wesprze region gospodarczo. Na Tybecie spoczywa ogromne brzemię. My, przedstawiciele TRA w OZPL, przedstawiliśmy pewne propozycje. Starych, niepewnych urzędników średniego szczebla zastępuje się młodym, wykwalifikowanym personelem.
Niemniej wielu winnych zbrodni rewolucji kulturalnej nadal cierpi na lewacką zgagę. Niektórzy, choć ludzie protestowali, poszli nawet w górę.
Rząd centralny zdecydował: nie ma miejsca na powtórkę rewolucji kulturalnej. Awansowanie tych ludzi jest skutkiem kampanii “żalu za popełnione błędy i gotowości do zmian”, którą prowadzono tylko w Tybecie. Za tym ruchem nie stoi rząd centralny. Nie wiadomo też, kto rozpoczął tę kampanię.
Nie mówię tu o oderwanych incydentach.
Tybet powinien być regionem specjalnym. Tybet potrzebuje specjalnej strategii
politycznej i gospodarczej. Należy ją realizować, dopóki nie rozwiążemy
najbardziej palących problemów gospodarczych i nie zadowolimy ludzi.
Przyznać się do błędów
Zgadzam się z tym, co mówił o niepokojach w Tybecie Rigzin Łangjal. W 1959 roku była tu rewolta. Zdławiono ją siłą. Słusznie. Nie należy temu zaprzeczać. Niemniej prześladowano też wielu niewinnych ludzi. Podczas tłumienia powstania popełniono liczne błędy. Władze nie oglądały się na nic: winny, niewinny. Na chybił trafił aresztowano i wtrącano do więzień. Nie prowadzono żadnych dochodzeń. Każdy Tybetańczyk, który się nawinął, był bity i trafiał za kraty. I teraz zdarza się to w Tybecie na co dzień. Musimy podejść do tego z najwyższą powagą. Trzeba prowadzić śledztwa; winni muszą ponieść karę. To jedyny sposób na uśmierzenie goryczy i żalu ludu. Czyż nie mieliśmy tu rozmawiać właśnie o tym?
Przed laty ukarano mnie za przedstawienie
“petycji siedemdziesięciu tysięcy znaków”. Mówiłem w niej właśnie o takich
faktach. W gruncie rzeczy, moje poglądy na temat działalności wyższych
urzędników byłego rządu lokalnego Tybetu pokrywają się z tym, co mówił
Ngabo. Były mocne struktury i system
prawny. Zasiadającego w rządzie arystokratę, który nie wykonywał poleceń,
przebierano w białą czubę, sadzano na czerwonego wołu i wypędzano.
Co byście zrobili, gdyby to spotkało was? Każdemu zależy na karierze.
Aneksja Tybetu
Siedemnastopunktowa Ugoda stanowiła, że rząd lokalny będzie sprawował władzę do czasu wprowadzenia reform demokratycznych. Identyczną obietnicę złożono władzom klasztornym w Taszilhunpo. To, co stało się później, najlepiej oddaje slogan: “Krytykować stary system z perspektywy nowej ideologii”. To niezbyt etyczna praktyka.
Naukowiec wywodzi wnioski z naukowo dowiedzionych faktów. Tybetańscy arystokraci służyli rządowi od pokoleń. Byli głęboko oddani Dalajlamie, w którym widzieli schronienie nie tylko w tym życiu, ale i w następnych żywotach. Dokładnie takie samo oddanie i szacunek żywiły masy. To niezaprzeczalne fakty. Później arystokratów oskarżono o wywołanie rebelii i prześladowano. Uważam, że postąpiono absolutnie niewłaściwie. Oczywiście i mnie poddano takiej krytyce. Zostałem też ukarany. Jednak prawda jest bezczasowa. Zawsze taka sama. Niewątpliwie w mojej petycji były błędy. Jednak nie popełniłem błędu, mówiąc zabierając głos. Nigdy. Pomyłki w treści były i są pomyłkami. Trzeba jednak powiedzieć sobie jasno, gdzie się myliłem, a gdzie miałem rację.
Weźmy Lhokę, pierwszą bazę powstańców z Khamu. Kiedy przez ten region przejeżdżał Dalajlama, ludzie z radością składali dary: masło, mąką i inne artykuły. Nikt ich o to nie prosił. To były spontaniczne gesty, wyraz miłości ludu. Później uznano tych ludzi za członków ruchu oporu. Jak można było to zrobić? Każdy powinien o tym wiedzieć. Dziś, gdziekolwiek jadę, ludzie okazują mi właśnie taką miłość i oddanie. Czy należy patrzeć na to w kategoriach politycznych? Okazują mi szacunek dlatego, że są religijni, i dlatego, że tak każe tybetański obyczaj. Trzeba rozumieć i szanować nasze tybetańskie obyczaje i tradycje.
Stłumienie powstania i wprowadzenie reform było w zasadzie słuszne. Jednak zrobiono to na sposób skrajnie lewacki. Takie rzeczy nie mogą się powtórzyć, a krzywdy trzeba naprawić. W ciągu ostatnich trzydziestu lat rządów komunistycznych zrobiono wiele dobrego, ale i wiele złego. Mówiono o tym na szóstej konferencji jedenastego Zjazdu Komunistycznej Partii Chin. Wiadomo o tym i poza granicami kraju. Przyznając się błędów nie niszczymy wizerunku partii, ale pomagamy go budować. Wielu towarzyszy mówiło mi, że byli towarzysze z Dowództwa Okręgu Tybet i Dowództwa Okręgu Czengdu nie powinni byli robić tego, co robili. To zdrowa postawa. Często mówimy, że wyzwalają i reformując Tybet, osiągnięto, w pocie czoła, bardzo wiele. I że lud Tybetu nigdy o tym nie zapomni. To szczere słowa. Niemniej jednak popełniliście też wiele błędów, również w Tybecie. Tego też nigdy nie zapomnimy. Mówię o tym dlatego, że błędy trzeba naprawiać. Jeśli tego dokonamy, pójdziemy do przodu. Powodują mną najlepsze intencje.
Opowiem wam teraz bardziej osobistą historię. Za wybuchem powstania stał rząd, kaszag. Labrangi [administracyjne “zaplecze” wysokiego lamy] nie brały udziału w żadnej agitacji. Z początku opowiadano nam wzniosłe komunały o pokojowych reformach i polityce braterskich relacji. Kiedy jednak zaczęto wprowadzać reformy, otaczający nas ludzie doznali niewyobrażalnych cierpień. Ludzie byli nieufni, czuli wstręt. Większość członków lokalnego rządu Tybetu uciekła do Indii. Garstkę, która została, wychwalano jako elementy postępowe i awansowano. Natomiast naszym ludziom, którzy zostali, gdyż czuli się związani z Chinami, zadawano straszliwe cierpienia. Byłem wówczas w Lhasie, więc oszczędzono mi takiego losu, niemniej wszyscy członkowie mojej rodziny przeszli thamzingi [wiece walki klasowej].
Aresztowano też żonę jednego z moich ludzi. Kiedy pewnego dnia prowadzono ją na przesłuchanie, wymamrotała: “Ten człowiek, Panczen, przysporzył mi tylu cierpień, że chyba umrę z bólu”. Władze uznały, że powie wreszcie coś, co mnie obciąży – a długo czekały na taką okazję. Natychmiast wezwana protokolanta, żeby spisać zeznanie. I zaczęło się: “Popełniliśmy ogromny błąd, słuchając tego Panczena i nie uczestnicząc w walkach z Chińczykami. Gdyby poprowadził nas do powstania, żyłoby się nam teraz znacznie lepiej. Zabilibyśmy tylu Chińczyków, ilu by się dało, a potem uciekli do Indii. Bez żadnych problemów, bo nasza wioska leży w pobliżu granicy. Ale ten człowiek kazał nam zachowywać się postępowo i patriotycznie. I tyle mamy z tych jego rad. Teraz nie da się już uciec do Indii. Prześladują tu wszystkich, mężczyzn i kobiety. Żyjemy w piekle na ziemi”.
Gdyby powstał film o zbrodniach w prowincji Qinghai, zaszokowałby każdego widza. W Goloku ciała zabitych spychano ze wzgórza do głębokiego rowu. Żołnierze mówili krewnym zabitych, że powinni się cieszyć ze zdławienia rebelii. Zmuszano ich do tańczenia na ciałach pomordowanych, a potem wystrzelano z karabinów maszynowych. Wszystkich pogrzebano w tym samym miejscu.
W rzeczy samej, walki nie toczyły się wszędzie. Oczywiście w Khamie było ich najwięcej. Ale w Dziarung Parpo i w Mili – w Amdo – koczownicy zebrali broń i przekazali ją władzom chińskim. Zwołano wiec, na którym wychwalano ich pod niebiosa i obwieszano girlandami. Potem zapakowano ich do samochodów i odwieziono do wiosek, gdzie zostali natychmiast aresztowani. Siedzieli w więzieniach przez całe lata. Byli wśród nich starcy.
W Amdo i Khamie dopuszczano się niesłychanych okrucieństw. Ludzi dzielono na dziesięcio, dwudziestoosobowe grupy i zabijano. Wiem, że nie należy o tym mówić, ale zbrodnie te zostawiły głębokie urazy. Są przywódcy, którzy zawsze pozostawiają za sobą cień złego dziedzictwa. Czemu to służy? Winnych trzeba, oczywiście, ukarać. Ale po co złe dziedzictwo? Ludzie, którzy uparcie przy nim trwają, są naprawdę głupi. Cóż, znajdą się jednak i tacy, którzy będą sławić ich mądrość i zdolności. Towarzysz Wu Jinhua chce zbadać błędy, jakie popełnili niektórzy urzędnicy podczas tłumienia powstania w Tybecie. Uważam, że dochodzenie takie powinno być bardzo skrupulatne.
Mao Zedong powiedział wyraźnie, że zabiłby nie tylko Jiang Jieshi seniora, ale i juniorów. Choć ja, Panczen senior, zdołałem przeżyć, wielu młodych Panczenów zabito i zamęczono na śmierć w więzieniach.
W Qinghai, na przykład, mamy jakieś trzy, cztery tysiące wiosek i miast. W każdym żyją trzy, cztery tysiące rodzin. W każdej wiosce i w każdym mieście uwięziono od ośmiuset do tysiąca osób. Z tego co najmniej trzysta, czterysta zginęło w więzieniach. Zgładzono połowę więźniów. W zeszłym roku odkryliśmy, że w powstaniu brała udział garstka. Większość [zabitych] to zupełnie niewinni ludzie.
W mojej petycji pisałem, że do więzień
trafiło pięć procent ludności. Z informacji, które wtedy miałem, wynikało,
że wskaźnik ten wynosi faktycznie dziesięć-piętnaście procent. Zabrakło
mi odwagi i nie podałem prawdziwej liczby. Gdybym to zrobił, zginąłbym
na thamzingu. W przypadku Tybetu
to bardzo poważne kwestie. Jeżeli poprzestaniemy na czczych frazesach i
nie zrobimy nic, by rzeczywiście naprawić krzywdy, czekają nas bardzo poważne
konsekwencje. To, co mówię, może się nie podobać. Niemniej powoduje mną
miłość do ojczyzny.
Lojalność i przyszłe zagrożenia
Kiedy byłem w Turkiestanie Wschodnim, powiedziałem tamtejszym towarzyszom: “Wasza praca zostanie wystawiona na próbę, jeśli dojdzie do inwazji na Turkiestan. Na wiecach słyszycie tylko kłamstwa. Nie powinniśmy w nie wierzyć. Będziecie mogli powiedzieć, że zrobiliście tu kawał dobrej roboty, jeśli lud stanie ramię w ramię z [chińską] Armią Ludowo-Wyzwoleńczą w chwili sowieckiej inwazji na tę prowincję”.
Dwa przykłady historyczne. Lenin powiedział, iż zwycięstwo Rewolucji Październikowej świadczy o tym, że właściwie pracowano z masami. Stalin nie zrobił dla mas nic dobrego. Dlatego też mieszkańcy republik mniejszościowych nie wsparli armii sowieckiej w czasie hitlerowskiej inwazji. Widzieliśmy filmy z wojny wietnamskiej. Mniejszości narodowe witały AL-W z otwartymi ramionami, wskazywały żołnierzom drogę, przynosiły wodę, tylko dlatego, że miały dość reżimu faworyzującego większość narodowości Jing. Jingowie byli bardzo okrutni. Jeżeli ktoś nie chciał się im podporządkować, po prostu strzelali. Nawet do sześćdziesięciolatków. Powinniśmy wyciągać wnioski z historycznych lekcji.
W 1964 roku wezwano mnie do Pekinu, gdzie niektórzy przywódcy mówili mi: “Odwracacie się od macierzy. Chcecie wzniecić separatystyczną rebelię? Nawet jeśli uzbroicie całą populację Tybetu, wystawcie ledwie trzy miliony żołnierzy. Nie boimy się tego”. Napawało mnie to ogromnym smutkiem; zrozumiałem wtedy, co to znaczy nie być wolnym. Po pierwsze, nie było we mnie takich myśli. Po drugie, nawet gdybym chciał wywołać powstanie, jak miałbym zapewnić sobie poparcie całej ludności Tybetu? Kto ważyłby się na coś takiego przy takich dysproporcjach? Nawet gdyby ktoś taki się znalazł, zostałby natychmiast zlikwidowany.
Powstanie w Tybecie wywołali ludzie, którzy nie mieli wyczucia czasu ani żadnego pojęcia o polityce i strategii. Jeżeli rzeczywiście chce się wojny, trzeba to robić w odpowiedniej chwili. Trzeba być wystarczająco silnym. Trzeba znać siły swoje i przeciwnika. Bez tego nie ma nadziei na zwycięstwo. Nie da się wygrać wojny kilkoma przestarzałymi karabinami. Powstańcy byli żałośnie naiwni. Gdyby jednak chwycili za broń w czasie obcej interwencji, kraj znalazłby się w bardzo trudniej sytuacji.
Dlatego właśnie trzeba myśleć o dobrobycie mniejszości w czasie pokoju. Musimy mieć pewność, że przedstawiciele mniejszości są szczęśliwi w granicach macierzy. Jeżeli będą, z radością wesprą Chińczyków w rozwijaniu kraju. Uparcie sądząc, że zawsze będziecie rządzić i uciskać mniejszości, narazicie się na poważne problemy w przyszłości.
Warto pamiętać o przykładach, które dałem przed chwilą. Trzeba myśleć o wojnie zwłaszcza teraz, gdy wydaje się ona coraz bardziej prawdopodobna. Oczywiście możemy jej zapobiec. Ale co zrobimy, jeśli rzeczywiście wybuchnie? W 1962 roku AL-W wygrała konflikt graniczny z Indiami dzięki logistycznej pomocy Tybetańczyków, którzy na własnych plecach i grzbietach swoich zwierząt [nosili jej sprzęt]. Choć niektórzy mówią dziś o nowej wojnie z Indiami, wydaje się ona mało prawdopodobna. Gdyby jednak do niej doszło, wątpię, by Tybetańczycy udzielili takiej pomocy, jak w 1962 roku.
Niektórym towarzyszom nie spieszno do realizowania nowej polityki. Ludzie ci nie mają wyczucia strategii. Nic też nie wiedzą o polityce. Jeśli w Tybecie dojdzie do zamieszek, władze zwołają nadzwyczajne zebranie i polecą Ngabo i mnie uspokoić sytuację. Ma się rozumieć, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Jeśli jednak nigdy nie robi się nic dla ludu, to jak mamy pomagać rządowi, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli?
Zawsze mówię rzeczy grubiańskie. Ale i kieruję się tylko dobrem państwa. Nic nie mogę na tym zyskać. W gruncie rzeczy, jestem człowiekiem zadowolonym. Mam wrażenie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem w Chinach. Myślcie zatem szerzej.
Co zyskujemy na prowadzeniu lewackiej polityki w Tybecie? Lewacy wszystko tłamszą. Kiedy odsunięto towarzysza Hu Yaobanga, uczcili to odpalaniem petard i pijaństwem. Ogłosili klęskę wiernego sojusznika narodu tybetańskiego. Powiadają też, że Wu Jinhua, Panczen i Ngabo nie będą mogli wrócić do Tybetu. Dlaczego mielibyśmy nie otrzymać pozwolenia na powrót do naszej ojczyzny? Okazało się, że świętowali trochę przedwcześnie. Ci ludzie próbują wbić klin między Chińczyków i Tybetańczyków. Należymy do jednej rodziny. Jak ośmielają się mówić o klęsce przyjaciela Tybetu?
Proszę wszystkich o namysł i pracę na rzecz narodu tybetańskiego. Rząd przyjął duży budżet dla Tybetu. Co się stało z tymi pieniędzmi? Czyż większość nie została sprzeniewierzona przez urzędników? To właśnie uniemożliwia realizację wielu projektów. Musimy zrobić coś dla ludu Tybetu, którego jedynym źródłem utrzymania jest praca fizyczna.
Wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie zrobić. Brakuje możliwości. Zbyt mało uwagi poświęca się językowi tybetańskiemu. Tak na poziomie oświaty, jak posługiwania się nim [w codziennym życiu]. Tybet jest najbardziej religijnym regionem, należy więc promować nauczanie i posługiwanie się tybetańskim. Rozumie się to samo przez się.
Dopuszczono się wielu nieprawości. W 1958 roku, w Qinghai, mówiono mi o dokumencie, który stanowił: “Najpierw należy stłumić rebelię. Przystępując do kampanii, która zapobiegnie następnym rebeliom, trzeba wypracować jasną strategię wobec narodowości i religii”.
Nadal musimy zastanawiać się nad polityką
przyszłości. Choć dziś może panować pokój i stabilizacja, będzie dochodzić
do wielu niepokojów. Trzeba jednak myśleć o całym problemie. W tej chwili
mamy harmonię między narodami, pokój i stabilizację. Nie wolno jednak
spocząć na laurach. Co zrobimy, jeśli w przyszłości dojdzie do rozruchów?
Za Departamentem Informacji
i Stosunków Zagranicznych Tybetańskiego Rządu Emigracyjnego