Śmierć maltretowanego w areszcie mnicha
fot. © TIN. Sześcioletni Kelsang Gjaco w klasztorze Labrang. |
Kelsang Gjaco, dwudziestoletni mnich
z klasztoru Labrang w północno-wschodnim Tybecie, zmarł wkrótce po opuszczeniu
aresztu. Zatrzymano go w dużej grupie Tybetańczyków, którzy próbowali uciec
do Nepalu. Następnego dnia miał zawroty głowy, torsje i nie mógł chodzić
o własnych siłach. Nie udzielono mu pomocy medycznej. O zwolnieniu z aresztu
nie powiadomiono krewnych ani przyjaciół. Kiedy rodzina dowiedziała się
o zgonie, musiała zapłacić za przechowywanie
zwłok w kostnicy.
“Był jednym z najlepszych tancerzy czam [rytualne tańce buddyjskie] i najgorliwszych adeptów w Labrangu – powiedział TIN przyjaciel Kelsanga Gjaco, któremu udało się uciec z Tybetu. – Był bardzo silny, lubił grać w koszykówkę. Pięknie pisał. Naprawdę doskonałe artykuły. Robił ogromne wrażenie”. Kelsang Gjaco został zatrzymany w sierpniu wraz z grupą około 20 Tybetańczyków, którzy próbowali przedostać się przez Nepal do Indii. Policja schwytała ich przy moście w Czuszur (chiń. Chushui), pierwszym większym mieście na trasie Lhasa-Szigace. “Do Szigace jechaliśmy normalnym autobusem – powiedział TIN mężczyzna, który uciekł później z Tybetu. – Przed mostem w Czuszur nadjechały z przeciwka trzy policyjne samochody z kogutami i zatrzymały autobus. Pytali wszystkich pasażerów o miejsce pochodzenia. Ci, którzy odpowiedzieli, że są z Amdo [tybetański region przyłączony do chińskich prowincji Qinghai i Gansu], musieli opuścić autobus. Zrewidowano nas i zabrano wszystkie pieniądze. Potem związali nam ręce na plecach i wsadzili do swoich samochodów”. |
Inny mężczyzna z tej grupy twierdzi, że policjanci bili na poboczu wiele osób, tłukąc ich głowami w karoserię samochodów. “Nie widziałem, jak bili Kelsanga, ale stał wśród tych, których pobito. Złamali mi nos i rozcięli głowę, waląc mną w ten wóz”. Zatrzymanych przewieziono do komisariatu Dzebumgang na lhaskim Barkhorze. Przesłuchiwano ich przez pięć dni. Policjanci chcieli wiedzieć, dlaczego próbowali uciekać i kto był przewodnikiem. “Na komisariacie Kelsang nie mógł jeść. Mówił, że źle się czuje. Powtarzał, że boli go głowa, ale mówił bardzo mało. Przez te cztery, pięć dni wszystkich nas wielokrotnie bito”. Inny zatrzymany słyszał rozmowę Kelsanga z wyższym oficerem policji: “Kelsang powiedział mu, że przed zatrzymaniem nic mu nie dolegało. I że głowa zaczęła go boleć w dniu aresztowania. Mówił normalnie, ale oczy uciekały mu do góry i był bardzo słaby. Z tego, co wiem, na komisariacie nie udzielono mu żadnej pomocy”.
Po pięciu dniach całą grupę przeniesiono do głównego aresztu śledczego Lhasy, Guca. Większość zwolniono po 15, 17 dniach. “W areszcie miał już wysoką gorączkę, nie jadł, powtarzał, że jest chory – powiedział TIN trzeci Tybetańczyk, który dzielił z Kelsangiem celę w Guca. – Mówiliśmy strażnikom, że jest z nim źle i że powinni się nim zająć. Dali mu jakieś lekarstwo na zapalenie wątroby, ale nie skierowali do lekarza. Powiedzieli, że ten lek mu pomoże, ale było coraz gorzej. I tak to się ciągnęło, przez osiem dni. Przez ostatnie trzy nie mógł już mówić”. W tym samym czasie wszyscy uciekinierzy byli nadal przesłuchiwani. “Podczas jednego z przesłuchań Kelsang – ledwie stał, opierając się o ścianę; z ust kapała mu ślina, miał strasznie spuchniętą twarz – stracił nagle równowagę i upadł na ten ich stół z papierami. Podniosłem go, słaniał się na nogach. Odprowadzili nas do cel i powiedzieli, że zawiozą go do szpitala”.
Zwalniani z Guca niedoszli uciekinierzy zaczęli szukać Kelsanga i dowiedzieli się, że nie przewieziono go do szpitala – zwrócono mu część pieniędzy i po prostu zostawiono na polu tuż za murem aresztu. Do szpitala, w którym umarł po kilku dniach, zawiózł go ktoś z okolicy. Poinformowano rodzinę, która musiała zapłacić za leczenie i wykupić ciało z kostnicy. Świadkowie, którzy brali udział w przygotowaniach do pogrzebu “przez powietrze” [poćwiartowane zwłoki zjadają drapieżne ptaki – dla buddystów jest to ostatni akt szczodrości] twierdzą, że Kelsang miał “krew w mózgu” (tyb. klad khrag ‘brel), co zdaniem lekarzy praktykujących medycynę tybetańską oznacza wylew krwi do mózgu. Mogły go spowodować silne uderzenia w głowę. Zachodni lekarz, który specjalizuje się w leczeniu obrażeń głowy, powiedział TIN, że w świetle relacji świadków można założyć, iż przyczyną zgonu Kelsanga było bicie w areszcie. Gdyby postawiono właściwą diagnozę i zrobiono operację, prawdopodobnie udałoby się go uratować.
Kelsang Gjaco, najstarszy z trojga dzieci
koczowników z Sangczu (chiń. Xiahe) w prowincji Gansu wstąpił do klasztoru
Labrang Taszikjil (TPA Kanlho, chiń. Gannan) w wieku sześciu lat. “Często
odrabialiśmy razem lekcje – powiedział TIN jego przyjaciel, który niedawno
uciekł z Tybetu. – On uczył się tylko tybetańskiego, a ja chińskiego i
innych przedmiotów. Lubił się uczyć. Wstawał o świcie i siadał do książek.
Lubił też ćwiczyć. Często biegał z wiadrami. Kiedy powiedziałem mu, że
uciekam do Indii, obiecał się za mnie modlić. Potem szepnął, że jeśli mu
się uda, szybko pójdzie w moje ślady”. “Nie wiem, co nim powodowało – mówi
inny przyjaciel Kelsanga – ale często
powtarzał, że podróżowanie jest najlepszym sposobem na zdobycie wiedzy
i doświadczenia. Bardzo chciał zrobić coś dla ludzi”.