TIN News Update
14 czerwca 2004 wersja do druku
Wypadki drogowe w Tybecie; drakońskie kary dla kierowców 15 stycznia 2004 rządowa agencja Xinhua opublikowała typową informację o wypadku w Tybecie. W okręgu Zayu (lub Chayu; tyb. Dzajul) zginęło siedem osób, a jedna została ciężko ranna, gdy ciężarówka spadła ze stumetrowego zbocza. Według agencji przyczynami wypadku były nadmierna prędkość i nieposiadanie prawa jazdy przez kierowcę. Cztery dni wcześniej Xinhua informowała w podobnym tonie o śmierci 14 osób w tybetańskiej prefekturze Aba prowincji Sichuan. 7 stycznia w Szigace przekoziołkowała ciężarówka, raniąc 19 osób, w tym dwie ciężko. Przyczynami i tego wypadku były nadmierna prędkość oraz brak doświadczenia kierowcy. Według raportu Xinhua z 15 stycznia tylko w 2003 roku w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) odnotowano 1.317 wypadków drogowych, w których 621 osób straciło życie, a 1.161 odniosło rany. Liczby te są uderzająco wysokie – w TRA jest wciąż niewiele samochodów w stosunku do liczby mieszkańców, a w wielu regionach nadal nie ma przejezdnych dróg. Wypadki „spowodowane nieostrożnością, przeciążeniem i przekraczaniem dozwolonej prędkości” przyniosły straty w wysokości 12,66 miliona yuanów (1.529.540 USD).
Do wypadku, którego opis otrzymał TIN, doszło 23 kwietnia 2003 między Lhasą a jeziorem Jamdrok-co. W minibusie znajdowało się dziewięć osób – tybetański kierowca, przewodnik i siedmioro turystów. Pięcioro turystów zginęło, obaj Tybetańczycy przeżyli; kierowca odniósł tylko lekkie obrażenia biodra. Cała grupa od kilku dni zwiedzała centralny Tybet. Pierwotnie miała podróżować w dwóch dżipach, ale skończyła w jednym minibusie. Pojazdy te nie sprawdzają się na polnych drogach, jednak rozwiązanie takie było bardziej opłacalne dla biura podróży. Kierowca właśnie otrzymał prawo jazdy; brakowało mu więc doświadczenia, zwłaszcza w trudnych warunkach. Pasażerom nie podobał się sposób prowadzenia samochodu. Wielokrotnie, bezskutecznie prosili przewodnika, by powiedział kierowcy, żeby zwolnił.
Około piętnastej minibus nagle wypadł z szosy i zsunął się po stumetrowym zboczu. Niemiecka turystka i jedna z Chinek przeżyły tylko dlatego, że wypadły przez okna spadającego samochodu. Wkrótce potem nadjechało wojskowe auto i samochód, w którym podróżowali włoscy lekarze. Obie kobiety przeniesiono do samochodu wojskowego. Choć Niemka była w tak ciężkim stanie, że powinna natychmiast trafić na OIOM, przewodnik kazał ją zawieźć z powrotem do Lhasy. Zanim odjechały, powiedział Chince, która nie była ranna, żeby nie rozmawiała z policją. Wedle jednej wersji wypadków przewodnik uciekł i ukrywa się do tej pory; według innej – został umieszczony w areszcie domowym i czeka na wyniki śledztwa.
„Opieka”, jaką otoczono ranną Niemkę w Lhasie, mogła doprowadzić do jej śmierci. Kobieta miała złamaną kość udową i obrzęk mózgu. Lhascy lekarze chcieli ją jak najszybciej operować. Planując operację, nie uwzględniono obrzęku i potencjalnego wpływu narkozy. Biuro podróży, które zorganizowało wycieczkę, przysłało do szpitala tłumacza z niemieckiego po 48 godzinach. Personel nie poinformował pracujących w szpitalu zagranicznych lekarzy, że w placówce przebywa ciężko ranna cudzoziemka. 72 godziny po przyjęciu rannej austriacki lekarz, który spędzał w Tybecie urlop, i niemiecki turysta, który przypadkiem dowiedział się o wypadku, skontaktowali się z ojcem ofiary i ostrzegli go, że córka może nie przeżyć operacji, jeśli zostanie ona przeprowadzona w wyznaczonym terminie. Dzięki pomocy ambasady Niemiec w Pekinie ojciec zdołał przekonać personel szpitala do przełożenia operacji. Kobietę poddano zabiegowi, kiedy nie wiązało się to już z tak dużym ryzykiem. Kilka dni później odleciała do Niemiec, gdzie trzeba ją było poddać kolejnej operacji, ponieważ pierwszą wykonano niefachowo.
Tybetański kierowca, który spędził w szpitalu kilka dni, trafił do więzienia. Przyznał się do zaśnięcia za kierownicą. Uznano go za jedynego winnego wypadku i skazano na śmierć.
Biura podróży w Lhasie zwiększają zyski, zatrudniając niedoświadczonych kierowców i używając nieodpowiednich pojazdów. W tej sytuacji kolejne, podobne wypadki wydają się nieuchronne. Kierowcy z reguły nie mają czasu na odpoczynek. Ponieważ jest ich zbyt mało, obsługują jedną grupę po drugiej. Jeżdżą za szybko, gdyż muszą wrócić na czas i przekazać samochód następnej wycieczce. Władze obarczają ich pełną odpowiedzialnością – z karą śmierci włącznie – za wszelkie wypadki, by przekonać opinię publiczną, i zwierzchników, że z całą surowością egzekwują „prawo i porządek”. Drakońskie, niewspółmierne kary nie rozwiążą jednak istoty problemu, którym są warunki pracy kierowców. Tym bardziej, że nie wymierza się ich tym, którzy są za nie odpowiedzialni – garstce ludzi, odnoszących korzyści z gospodarczego rozwoju Tybetu.
|
|
|
|