Propaganda i Zachód:
Chiny walczą o zmianę wizerunku „sprawy Tybetu”
Nie sądzę, by Tybet miał jakieś problemy polityczne. Tak zwane „problemy” są fabrykowane przez inne państwa, np. Stany Zjednoczone.
Wielu cudzoziemców w ogóle nie rozumie Tybetu. W Chinach mamy stare porzekadło: „Lepiej raz zobaczyć, niż sto razy usłyszeć”. Mam więc nadzieję, że będą oni przyjeżdżać do Tybetu, oglądać go i rewidować swoje stronnicze poglądy.
Walka z „międzynarodowymi siłami antychińskimi”
Nigdy wcześniej komunistyczne Chiny nie były tak zaniepokojone swoim
wizerunkiem na arenie międzynarodowej. Widać to było szczególnie wyraźnie
podczas zabiegów o wejście do Światowej Organizacji Handlu (WTO), gorącej
debaty nad kandydaturą Pekinu do organizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008
roku czy przyjęcia (z wielką pompą) Dalajlamy przez prezydenta George’a
Busha 23 maja w Białym Domu. „Sprawa Tybetu”, którą ciągle interesują się
zagraniczne media, jest jedną z głównych przeszkód, utrudniających Chinom
przekonanie światowej opinii publicznej o postępie, którego, jak utrzymują,
dokonały w dziedzinie praw człowieka. Podczas gdy wiele organizacji protybetańskich
krytykuje zachodnie rządy za brak stanowczości w naciskaniu na Pekin w
sprawie Tybetu, dla władz ChRL każda uwaga zagranicznego rządu na temat
Tybetu jest „mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Chin”.
Chiny pragną zmienić wizerunek Tybetu w oczach cudzoziemców z powodów
gospodarczych i politycznych. Pekin zdaje sobie sprawę, że jego „tybetańska”
propaganda okazała się mało skuteczna, od kilku lat stara się więc korygować
ją i ulepszać. Władze wierzą, że „walczą o opinię publiczną” ze „zorganizowanymi
międzynarodowymi siłami antychińskimi”[1]. Oskarżają Stany Zjednoczone
i inne państwa zachodnie o usiłowanie „okcydentalizowania” (czy też „westernizowania”)
i dzielenia Chin, a od czasu konfliktu w Jugosławii mówią o „nowej kulturze
interwencjonizmu”. Jednocześnie czują się zagrożone zagranicznymi wizytami
Dalajlamy i „więzami”, które mają go łączyć z innymi „separatystami etnicznymi”
i siłami „antychińskimi”, takimi jak ruchy niepodległościowe z Tajwanu
i Xinjiangu czy Falun Gong; oraz działaniami organizacji popierających
Tybet – protestami podczas podróży chińskich dygnitarzy i kampaniami wymierzonymi
w projekty gospodarcze (np. przyznanie Chinom stałego normalnego statusu
w wymianie handlowej z USA, kredyt Banku Światowego na przesiedlenia w
tybetańskim regionie prowincji Qinghai czy wejście państwowego koncernu
naftowego Petrochina na nowojorską giełdę)[2].
W czerwcu 2000 Zhao Qizheng, architekt chińskiej propagandy zagranicznej,
przyznał, że jeśli idzie o „propagandę zewnętrzną, wróg jest silny, a my
słabi” i że trend ten „trudno będzie odwrócić”[3]. Kiedy Chiny zdały sobie
sprawę, że ich oficjalne oświadczenia na temat Tybetu są często uznawane
za mało wiarygodne, wezwały tybetologów do „chwycenia za broń” na „polu
bitwy propagandowej”. Polityczne przesłanie ChRL niosą dziś za granicę
„delegacje kulturalne”; władze zapraszają też do Tybetu cudzoziemców –
dyplomatów, polityków, uczonych, turystów i dziennikarzy – by na własne
oczy, choć poddawani ścisłej kontroli, zobaczyli postęp, jakiego dokonał
tu Pekin w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
„Oręż wojenny”: badania tybetologiczne jako narzędzie propagandy
Tak zwaną „sprawę Tybetu” spreparowali imperialiści, knujący, wraz z kliką Dalaja, separatystyczny spisek przeciwko naszemu krajowi. Wywołało to zażartą, skomplikowaną wojnę polityczną między separatystami i antyseparatystami na płaszczyźnie tybetologii.
Chiny zwiększyły nakłady na tybetologię i od kilku lat nagłaśniają „gwałtowny
rozwój” studiów tybetańskich. Z jednej strony wiąże się to z dumą narodową:
na Zachodzie badania tybetologiczne są popularne i dość zaawansowane, a
Chiny uważają się za „naturalną ojczyznę” tej dyscypliny i chcą w niej
dzierżyć palmę pierwszeństwa. Niemniej Pekin kieruje się tu przede wszystkim
interesami politycznymi. Dla Chin rozwój tybetologii na Zachodzie jest
elementem kampanii „międzynarodowych sił antychińskich”, które próbują
„westernizować” i dzielić ChRL. Pekin potrzebuje więc własnych naukowców,
którzy będą obalać „wrogie”, obce prace i kształtować międzynarodową opinię
publiczną. Podstawowym kryterium oceny dokonań naukowych – i dziennikarskich
– jest ich „pro-” lub „antychińskość”. Większość prac naukowych (i mediów)
z Zachodu uchodzi za „antychińskie”, gdyż nie stosują się one ściśle do
zaleceń Komunistycznej Partii Chin. Pekin zrozumiał, że badania naukowe
cieszą się na Zachodzie szacunkiem i podkopują próby legitymizowania chińskich
rządów i polityki w Tybecie oraz chińską wersję historii i rozwoju Tybetu.
Cering Szakja, tybetański historyk i badacz z londyńskiej Akademii
Studiów Orientalnych i Afrykańskich uważa, że Chiny „wyolbrzymiają wpływy
zachodniej tybetologii – rozwój tych badań właściwie nie przekłada się
na politykę zagraniczną”. Choć studia tybetologiczne mogą mieć minimalny
wpływ na stosunki międzyrządowe, w których najważniejszy jest handel i
problemy bezpieczeństwa, Chiny są bardzo wrażliwe na krytykę i wszystko,
co podważa ich wiarygodność (narażając na „utratę twarzy”). Władze szczególnie
źle znoszą prace, dotyczące legalności chińskiego panowania nad Tybetem,
a więc podważające partyjne dogmaty.
12 czerwca 2000 zwołano konferencję, która miała „wypracować lepszą
strategię wykorzystywania tybetologii w zagranicznej robocie propagandowej”.
Otworzył ją dyrektor Biura Informacji Rady Państwa Zhao Qizheng, wygłaszając
długie zagajenie, w którym podsumował obecną sytuację „na froncie walki
o międzynarodową opinię publiczną” w sprawie Tybetu, a następnie omówił
rolę, jaką w owej walce powinna odgrywać tybetologia, i przedstawił jej
najważniejsze zadania.
Zhao Qizheng, który piastuje również stanowisko dyrektora Biura Propagandy
Zagranicznej, wezwał tybetologów i intelektualistów do „zorganizowanego”
uczestniczenia w życiu intelektualnym na Zachodzie i promowania poglądów
Chin za granicą, podkreślając wagę wykorzystywania zachodnich intelektualistów
jako „tub propagandowych”. Według Zhao, do realizacji tej strategii potrzebna
jest większa wydajność naukowców, zwiększenie liczby przekładów na obce
języki oraz nowe seminaria, konferencje i programy wymiany, które pozwolą
chińskim tybetologom zaistnieć na Zachodzie i ściągnąć do Chin zagranicznych
badaczy.
Były urzędnik rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, obecnie uchodźca,
uważa czerwcową konferencję za „wielki krok” w dziedzinie propagandy. Udział
uczonych świadczy o tym, że władze widzą w nich ważny element propagandy
zagranicznej. „Uczeni stoją nisko, daleko im do statusu polityków – powiedział
TIN. – W normalnych okolicznościach nikt nie zaprosiłby ich na konferencję,
zorganizowaną przez departament polityczny szczebla Biura Informacji Rady
Państwa”.
O miejscu uczonych w propagandowej machinie państwa mówiono również
na początku tego miesiąca, po IV Forum Roboczym w sprawie Tybetu, które
obradowało w Pekinie między 25 a 27 czerwca. W IV Forum – konferencji na
szczeblu centralnym, która ocenia i wyznacza politykę Chin wobec Tybetu
– wzięli udział wszyscy członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego
Komunistycznej Partii Chin: Jiang Zemin, Li Peng, Zhu Rongji, Hu Jintao,
Li Ruihuan, Wei Jianxing i Li Lanqing. Choć nie ma jeszcze pełnej relacji
z obrad, Dziennik Tybetański cytował dyrektora departamentu propagandy
partii TRA Xiao Huaiyuana, który 6 lipca miał powiedzieć, iż „zgodnie z
życzeniem Jiang Zemina” – sformułowanym zapewne podczas IV Forum – na filozofach,
socjologach i tybetologach z TRA spoczywa „wielkie brzemię odpowiedzialności”
za „wzmocnienie badań teoretycznych, zwłaszcza dotyczących narodowości,
religii, historii, kultury, suwerenności i praw człowieka, które pomogą
w systematycznym odpieraniu reakcyjnych kłamstw kliki Dalaja i międzynarodowych
sił antychińskich, w walce z reakcjonistami wszelkiej maści, w walce z
błędnym, zacofanym myśleniem i ideologią oraz w budowaniu dobrego klimatu
społecznego dla modernizacji” (Dziennik Tybetański, 9 lipca 2001).
„Propaganda apolityczna”
Podczas czerwcowego spotkania tybetologów i propagandzistów Zhao Qizheng
przyznał, że chińska propaganda nie zjedna sobie międzynarodowej opinii
publicznej, o ile nie zmieni tonu. Zhao mówił o apolitycznej „propagandzie
Dalajlamy”, który prezentuje się jako „nauczyciel duchowy (...) i udaje,
że zabiega o dialog i autonomię”, by zdobyć „większą sympatię i poparcie
na arenie międzynarodowej”. Zhao dowodził, że po fiasku „oficjalnej” propagandy,
która nie przekonała cudzoziemców do stanowiska Chin, pałeczkę powinni
przejąć uczeni – gremium „pozarządowe”.
„Wnikliwa, dobrze napisana książka jest niczym rakieta balistyczna
na polu walki propagandowej – przekonywał Zhao. – Oczywiście musi być naprawdę
skuteczna, ciężka i trafiać prosto w cel szkodliwych obcojęzycznych publikacji
naszych wrogów, musi przedstawiać jasne i spójne argumenty, czerpać z wiarygodnych
źródeł, posiadać przypisy i, na końcu, bibliografię”. Zhao oświadczył,
że „zachodnia publika z definicji nie ufa propagandzie rządowej, (...)
nasi zagraniczni przyjaciele chętnie słuchają jednak specjalistów i uczonych”,
w których widzą niezależne autorytety.
Przykładem pracy tego typu może być opublikowany niedawno raport Chińskiego
Stowarzyszenia Praw Człowieka, organizacji pozarządowej, która oskarżyła
rząd Stanów Zjednoczonych o kierowanie tybetańskim ruchem „separatystycznym”
(China Daily, 25 maja 2001), powołując się na zachodnie prace naukowe i
media. Publikacja ta wpisuje się w ostatnie napięcia między USA a ChRL,
ale i świadczy o wadze, jaką Chiny przywiązują dziś do badań akademickich,
które mają stanowić przeciwwagę dla zachodnich stereotypowych wyobrażeń
na temat historii i obecnej sytuacji Tybetu.
Polityka a wiarygodność naukowca: sprzeczne cele
Bez solidnej podstawy badań teoretycznych nasza propaganda zagraniczna w sprawie Tybetu przypominać będzie jezioro bez źródła. Trudno będzie zapewnić jej głębię i skuteczność.
Żaden tybetolog nie może pozwolić sobie na ignorowanie walki politycznej, prowadzić „czystych badań” jako „czysty uczony”. Środowiska tybetologiczne w naszym kraju muszą pilnie ustanowić gałąź studiów politycznych w łonie studiów tybetańskich. Badania polityczne mają skutecznie strzec suwerenności i honoru państwa, jedności macierzy i solidarności między narodowościami.
Mamy tu do czynienia z wewnętrzną sprzecznością w systemie. Chiny każą
uczonym przedstawiać „fakty” i prace „o wysokim poziomie akademickim”,
zamykając ich jednocześnie w niezwykle wąskich granicach, które ściśle
wyznacza polityka partii.
Zhao Qizheng podkreślał, że „dogłębne badania” mają służyć „wypracowaniu
teorii narodowości, religii, praw człowieka i kultury, które zrozumie i
przyjmie społeczność międzynarodowa”. Owe teorie trzeba wykorzystać do
„uzasadnienia słuszności każdego aspektu naszej polityki w Tybecie (...)
jasnego dowiedzenia, dlaczego Tybet jest integralną częścią Chin, dlaczego
musiał przeprowadzić reformę demokratyczną, dlaczego obecny poziom (...)
autonomii Tybetu jest najkorzystniejszym i najlepszym gwarantem równości
i praw narodowości (...) i dlaczego partia komunistyczna, która jest orędownikiem
ateizmu, umie realizować politykę wolności wierzeń religijnych”.
Były urzędnik rządu TRA powiedział TIN, że z perspektywy chińskiego
komunizmu nie ma żadnej sprzeczności między „stanem faktycznym” i „obiektywizmem”
a podporządkowaniem badań interesom partii. Wedle ideologii marksistowskiej,
słowo pisane jest narzędziem, które ma służyć „masom”. Ideologia ta nie
zostawia miejsca na niezależne głosy, które, z jej perspektywy, są z definicji
subiektywne i nie mogą się równać z „kolektywną mądrością” partii. Sprzeczne
jest więc tylko zachodnie i komunistyczne rozumienie „faktów” i „obiektywizmu”.
Wedle chińskiego komunizmu, właściwe poglądy opierają się na pojęciu walki
klasowej, podczas gdy na Zachodzie o wiarygodności naukowej stanowi po
części niezależność od instytucji politycznych (choć każdy naukowiec ma,
oczywiście, swoją ideologię i poglądy polityczne).
Choć znaczące jest już to, że Chiny zaczynają brać pod uwagę jakość
badań naukowych jako takich, w oderwaniu od walki klasowej i klasowego
pochodzenia uczonego, najwyraźniej nadal nie rozumieją, że dopóki nie pozwolą
na głośne wyrażanie prawdziwie niezależnych myśli, chińskie badania naukowe
nie będą dla Zachodu w pełni wiarygodne. Obecna próba zrozumienia i wykorzystania
zachodnich standardów wiarygodności i obiektywizmu badań naukowych musi
prowadzić do konfliktu z dogmatami marksizmu, a uparte obstawanie przy
czynieniu z pracy uczonych narzędzia partii – odebrać wynikom badań wiarygodność
mierzoną owymi normami. „Chińska tybetologia nie cieszy się dziś opinią
niezależnej. Uczeni są postrzegani jako funkcjonariusze, wspierający politykę
KPCh”, uważa Cering Szakja (którego książka „Dragon in the Land of Snows”
wywarła, zdaniem Zhao Qizhenga, „głęboki wpływ” na opinię publiczną na
Zachodzie).
„Wpływ wewnętrzny”
Uznanie badań naukowych za kręgosłup propagandy zagranicznej odcisnęło
już swoje piętno na uczonych w Tybecie. Studia tybetologiczne otrzymały
kategorię „priorytetowych” i znacznie zwiększono ich budżet.
Tybetańscy uczeni zawsze byli poddawani kontroli politycznej, a partia
wyznaczała granice tego, co wolno im mówić. Niemniej nowa, skoordynowana
strategia wprzęgania ich w tryby machiny propagandowej oraz wyraźne polecenie
skoncentrowania się na zagadnieniach politycznych muszą oznaczać zwiększenie
kontroli tak nad samymi uczonymi, jak ich badaniami i kontaktami. Przyznanie
większych środków na badania przy jednoczesnej centralizacji zamknie drogę
dla inicjatyw indywidualnych i lokalnych.
Rząd centralny przyznał uniwersytetom regionalnym środki na otwieranie
wydziałów i instytutów tybetologii. W roku 2000 powstał Chiński Instytut
Studiów Tybetańskich w Czengdu (Sichuan), który mają prowadzić wspólnie
uniwersytety Sichuański i Tybetański. Ministerstwo Edukacji przyznało mu
roczną dotację w wysokości 300 tys. yuanów (ponad 36 tys. USD; Xinhua,
10 listopada 2000). Choć poza największymi uczelniami studia tybetologiczne
są jeszcze w powijakach, wszystko wskazuje na to, że podejmie je teraz
wielu Hanów.
Głównymi ośrodkami tybetologii w Chinach są Chińskie Tybetologiczne
Centrum Badawcze w Pekinie, które podlega Departamentowi Frontu Jedności
KPCh, oraz Akademia Nauk Społecznych TRA w Lhasie, będąca oddziałem Chińskiej
Akademii Nauk Społecznych, która jest instytucją Rady Państwa. Tybetologiczne
Centrum Badawcze, nazywane również Ogólnochińskim Centrum Studiów Tybetańskich,
jest organizatorem międzynarodowego seminarium tybetologicznego, które
odbędzie się w Pekinie między 24 a 28 lipca 2001. Centralny Instytut Narodowości
w Pekinie oraz Północno-Zachodni Instytut Mniejszości w Lanzhou (Gansu),
który staje się jednym z najważniejszych ośrodków studiów tybetańskich
w Chinach, podlegają Ministerstwu Edukacji.
Wymiany i wizyty
Głoszenie oficjalnych poglądów za granicą
Kluczowym elementem chińskiej strategii propagandowej jest przeciwdziałanie
„umiędzynaradawianiu” sprawy Tybetu przez Dalajlamę i organizacje protybetańskie
oraz zablokowanie tego „trendu” w krajach rozwijających się. Dalajlama,
uważa Zhao Qizheng, wykorzystuje w tym celu podróże zagraniczne, konferencje
i spotkania, podczas których udziela nauk duchowych: „Konsolidując tradycyjną
bazę w Europie i Stanach Zjednoczonych, jednocześnie wzmaga infiltrację
w rozwijających się państwach Ameryki Południowej, Azji i Afryki, zabiegając
wszelkimi kanałami o zainteresowanie sprawą Tybetu Sekretarza Generalnego
ONZ i ekspertów od praw człowieka”. Chiny próbują zapobiegać owej „infiltracji”,
spotykając się z zagranicznymi uczonymi i politykami i „przekazując swoje
przesłanie” międzynarodowej opinii publicznej. „Bardzo ważnym elementem”
stosunków zagranicznych są dla Zhao organizacje pozarządowe, w których
działa wielu intelektualistów i ekspertów. Większość zajmujących się Tybetem
organizacji pozarządowych, skłania się, zdaniem Chin, ku Dalajlamie. Zhao
proponuje więc częstsze podróże zagraniczne i programy wymiany, by tendencję
tę odwrócić, „roztasować, za pośrednictwem odpowiednich organizacji pozarządowych,
lokalnych tybetologów i skutecznie wejść w organizacje międzynarodowe,
które zajmują się Tybetem”.
W ostatnich latach znacznie wzrosła liczba „delegacji kulturalnych”,
złożonych z chińskich i tybetańskich artystów, tancerzy i uczonych, oraz
wysyłanych za granicę wystaw, przedstawiających „dobre życie” w Tybecie.
Grupy takie odwiedzały Europę, Stany Zjednoczone, Kanadę, Amerykę Południową
i Afrykę, promując lepsze „kontakty kulturalne” ze światem. Przyświecały
im przecież i cele polityczne. Na wszystkich delegatach spoczywała odpowiedzialność
za głoszenie oficjalnej wizji postępu, jaki dokonał się w Tybecie po wyzwoleniu,
swobód religijnych i praw człowieka oraz podkopywanie wpływów i reputacji
Dalajlamy.
W maju, na przykład, jedna z takich delegacji odwiedziła Chile, Argentynę,
Meksyk i Brazylię. Jej członkowie uczestniczyli w seminariach i wystawach,
pokazywali filmy i udzielali wywiadów lokalnym mediom. Według agencji Xinhua,
„delegacja obnażyła knowania Dalajlamy, który usiłuje oderwać Tybet od
Chin” i pomogła mieszkańcom Ameryki Łacińskiej „zobaczyć w nim separatystę”.
W tym samym materiale cytowano przewodniczącego parlamentarnego Zespołu
Przyjaźni Brazylijsko-Chińskiej, Haroldo Limę, który mówił: „Jest tak zwany
Tybetańczyk, który niestrudzenie udziela się na arenie międzynarodowej
i spiskuje, by podzielić Chiny. To Dalajlama. I nie jest on tu mile widziany”
(Xinhua, 6 maja 2001).
Tybetańskim uczonym, którzy brali udział w IX Seminarium Międzynarodowego
Towarzystwa Studiów Tybetańskich (Lejda, 24-30 czerwca 2000), wręczono
przed wyjazdem z kraju tekst czerwcowego wystąpienia Zhao Qizhenga, by
„przypomnieć” im o konieczności zachowania właściwej „postawy politycznej”
za granicą.
Delegacje te zabiegają przede wszystkim o publiczne gesty poparcia
dla polityki chińskich władz ze strony zachodnich uczonych i polityków.
W październiku 2000 grupa tybetologów złożyła oficjalne wizyty w Danii,
Niemczech, Włoszech i Hiszpanii. Według stojącego na czele delegacji Kelsanga
Gjalcena, wiceprzewodniczącego Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych,
celem wyprawy było „poinformowanie gospodarzy o postępach w studiach tybetologicznych
i rozwoju kultury tybetańskiej oraz o osiągnięciach regionu autonomicznego
w dziedzinie stabilizacji społecznej i wzrostu gospodarczego” (Dziennik
Ludowy, 10 października 2000). W tym samym artykule podano, że delegacja
została dobrze przyjęta. „Wszystko, co robi chiński rząd, by pchnąć Tybet
naprzód, zasługuje na pochwałę –miała powiedzieć niemiecka parlamentarzystka
Christa Luft. – Uważam, że nie powinniśmy patrzeć na Tybet przez zachodnie
okulary”, natomiast włoski profesor Silvio Calzolani powitał jakoby delegatów
jako „tych, którzy mają najlepsze kwalifikacje do informowania nas o sprawie
Tybetu”.
„Zobaczyć to uwierzyć”: zagraniczne delegacje w Tybecie
Wszyscy zagraniczni przyjaciele mają dziś własną wizję współczesnego Tybetu i po takiej wizycie nigdy już nie uwierzą w pogłoski, rozgłaszane przez Dalajlamę i jego uczniów. (...) Zobaczyć – to uwierzyć.
W ostatniej dekadzie jednym z najważniejszych elementów chińskiej propagandy
było zapraszanie do Tybetu zagranicznych delegacji i reżyserowanie ich
wizyt. Standardową odpowiedzią na krytykowanie Chin za gwałcenie praw człowieka
jest dziś oficjalne zaproszenie do złożenia wizyty w Tybecie. 25 czerwca
2001 Zhao Qizheng powiedział dziennikarzom, że „cudzoziemcy są mile widziani
w Tybecie; niech na własne oczy zobaczą rozwój i warunki, w jakich żyją
ludzie”. Ta pozorna otwartość, lekarstwo na międzynarodową krytykę, odzwierciedla
przekonanie władz, iż są one w stanie przekonać cudzoziemców do swojej
wizji sytuacji w Tybecie.
Zagraniczne delegacje i dziennikarze podlegają ścisłej kontroli. Każdy
punkt wizyty musi zostać znacznie wcześniej zaakceptowany przez władze,
a goście mają stałe – widoczne i niewidzialne – towarzystwo. Członkowie
oficjalnych delegacji nie mogą swobodnie, bez dozoru kontaktować się Tybetańczykami,
którzy nie zostali im przedstawieni przez gospodarzy.
Wiele zachodnich rządów widzi w owych wizytach dowód skuteczności „dwustronnych
rozmów” na temat praw człowieka. Rząd Wielkiej Brytanii uważa chińską „gotowość”
i „stosunkowo otwarte podejście do dialogu” za krok „w dobrym kierunku”.
Niemniej „dialog” – jako przeciwieństwo „konfrontacji” – w oczywisty sposób
służy celom Chin. „Stanowisko Chin i ich polityka w sprawie praw człowieka
nie zmieniły się na jotę – stwierdza jasno China Daily w październiku 1998.
– Zmienił się, na lepsze, klimat na arenie międzynarodowej, pozwalając
Chinom na pełne wyjaśnienie ich perspektywy”.
Charakter dialogu dwustronnego pozwala Chinom na unikanie poważnej
dyskusji o kluczowych kwestiach praw człowieka, dając im czas na wzmacnianie
pozycji na arenie międzynarodowej. Chiny tworzą strukturę prawną, która
– w każdym razie z pozoru – ma zbliżyć je do międzynarodowych standardów,
zaspokajając w ten sposób oczekiwania przywiązanych do idei rządów prawa
polityków i biznesmenów z państw rozwiniętych. Jednocześnie Pekin coraz
skuteczniej lawiruje – udaje gotowość do poddania się naciskom społeczności
międzynarodowej, która domaga się reform, nie robiąc przy tym nic, by reformy
te faktycznie wprowadzać.
Sytuacja w Tybecie nie uległa żadnej poprawie od czasu rozpoczęcia
dialogu między Chinami a Zachodem na temat praw człowieka. Stawia to pod
znakiem zapytania sensowność tego procesu. Chiny konsekwentnie ignorują
zachodnie rządy. Brak nowych, wiarygodnych informacji o więźniach politycznych,
o warunkach w więzieniach i o innych ważnych problemach wskazuje na fundamentalny
brak gotowości do wymiany informacji. Zagraniczne delegacje, które odwiedzają
Tybet, by „na miejscu badać sytuację w dziedzinie praw człowieka”, rzadko
– o ile w ogóle – przywożą jakiekolwiek wartościowe informacje.
Chiny natomiast – w ramach strategii „konstruktywnego zaangażowania”
i, bardziej bezpośrednio, uzyskując poparcie, czy też pozory poparcia,
zagranicznych polityków – wykorzystują te wizyty do legitymizowania swojej
polityki w Tybecie. Lokalne media często cytują członków zachodnich delegacji,
wygłaszających zdania, które dokładnie pokrywają się ze sloganami partii.
Anglojęzyczna wersja oficjalnej strony WWW China Tibet Information Centre,
tibetinfor.com (założona na początku 2000 roku na wniosek dziewiątej konferencji
poświęconej propagandzie zagranicznej), ma dział „poglądów zagranicznych”,
w którym prominentne miejsce zajmują wypowiedzi członków wspomnianych delegacji.
Brazylijski „sekretarz rady państwa ds. praw człowieka”, który odwiedził
Lhasę w czerwcu 1999, miał na przykład powiedzieć, że zmiany, jakie zaszły
w Tybecie po wprowadzeniu „reformy demokratycznej” w 1959 roku, wywarły
na nim ogromne wrażenie. Chiński rząd, jego zdaniem, zrobił bardzo wiele
dla społecznego i gospodarczego rozwoju Tybetu, a Tybetańczycy cieszą się
pełnią swobód religijnych. Ugoszczony przez „tybetańskich chłopów”, oświadczył:
„Nie są bogaci, ale nie trapią ich żadne troski. To doprawdy wspaniałe!”.
Tibetinfor.com cytuje też włoskiego parlamentarzystę, który powiada: „Tybet
rozwija się szybko, bo ma dobrych przywódców. W Lhasie spotkałem się z
sekretarzem regionalnego komitetu KPCh. To przenikliwy człowiek, naprawdę
oddany swojej pracy” (http://www.tibetinfor.com).
„Nigdy nie jesteśmy sami”
Inni członkowie oficjalnych delegacji i wycieczek dla dziennikarzy zauważali,
że trudno wyrobić sobie zdanie na temat prawdziwej sytuacji w Tybecie,
nie mogąc swobodnie porozmawiać z „szarymi” Tybetańczykami. Minister spraw
zagranicznych Nowej Zelandii Phil Goff stwierdził, że podczas wizyty w
Tybecie nie mógł rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. „Możemy się swobodnie poruszać
– powiedział przez telefon dziennikarzowi agencji Reuters – ale nigdy nie
jesteśmy sami. Żadnych szans na prywatną rozmowę” (Reuters, 31 maja 2001).
Charlie Bird, dziennikarz Radio Telefis Eireann, publicznej telewizji
i radia z Irlandii, opowiadał o dość niecodziennej technice, jaką zastosował
chiński nadzorca, by uniemożliwić sfilmowanie spotkania Wysokiego Komisarza
ONZ ds. Praw Człowieka, pani Mary Robinson z władzami w Lhasie. „Kiedy
pani Komisarz wypowiedziała słowo „Dalajlama”, kazano opuścić salę kamerzyście.
Chiński urzędnik – który zresztą później za to przepraszał – zaczął go
szczypać, bo nie wyłączył kamery”. Później Birdowi przerwano nagranie przed
świątynią Dżokhang, gdyż powiedział do kamery, że Tybet jest „państwem”.
„Jakie państwo! – oburzyła się obstawa. – To region Chińskiej Republiki
Ludowej”.
Nie udała się wycieczka, jaką zorganizowano zachodnim dziennikarzom
w czerwcu 1999 roku w związku z pierwszą po ceremonii intronizacji (1995)
wizytą w Tybecie dziewięcioletniego Gjalcena Norbu, którego Chiny mianowały
XI Panczenlamą. Rząd ChRL chciał pokazać światu „naoczny dowód” wolności
religii w Tybecie, ale dziennikarze pisali tylko o nadzwyczajnych środkach
bezpieczeństwa i cytowali Tybetańczyków, deklarujących oddanie „prawdziwemu
Panczenlamie”, czyli wskazanemu przez Dalajlamę Gendunowi Czokji Nimie,
którego władze chińskie uprowadziły w 1995 roku i nie pokazały dotąd żadnej
delegacji zagranicznej, choć zabiegało o to wiele rządów i Organizacja
Narodów Zjednoczonych.
Wizyty w więzieniach
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Tybet odwiedziło jakieś pięćdziesiąt
oficjalnych delegacji. Wiele z nich zaproszono do więzienia nr 1 Tybetańskiego
Regionu Autonomicznego, znanego lepiej jako Drapczi. Wszyscy goście mieli
dostęp tylko do jednej, „modelowej” części tej placówki. Delegacja Unii
Europejskiej, która była w Drapczi 4 maja 1998 roku, opisała tę wizytę
w swoim raporcie. Delegaci wysłuchali najpierw pogadanki przed bramą więzienia,
a następnie zwiedzili „stosunkowo wygodny” blok mieszkalny. W celach nie
było żadnych więźniów, delegaci widzieli jednak kilku skazanych na bloku
edukacyjnym i w produkującym dywany warsztacie. „Wszyscy więźniowie, z
którymi zetknęli się delegaci, sprawiali wrażenie stosunkowo zdrowych”,
konkludowali autorzy.
W dniu wizyty delegatów UE, podczas „ceremonii wciągania flagi”, doszło
w Drapczi do protestu, będącego powtórką podobnych wydarzeń, które miały
miejsce trzy dni wcześniej, 1 maja 1998. Protesty te kosztowały życie co
najmniej dziewięciu więźniów – w tym pięciu mniszek. Delegaci Unii nie
mieli pojęcia o tych zajściach. W swoim raporcie napisali, że „nie zauważyli
wzmocnionych straży ani nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa”.
Rzadko zdarza się, by delegaci oparli się pokusie odwiedzenia Drapczi,
choć mają niezbite dowody na to, że nie mogą zapewnić bezpieczeństwa więźniom,
którzy z nimi rozmawiają lub protestują, by zwrócić ich uwagę na gwałcenie
praw człowieka w więzieniu. W kwietniu 1991 roku brutalnie pobito i przeniesiono
do innego zakładu penitencjarnego więźniów, którzy próbowali przekazać
list wizytującemu Drapczi ambasadorowi USA w Chinach, Jamesowi Lilleyowi.
W grudniu 1991 strażnicy pobili sędziwego Dzigme Sangpo, który „wznosił
okrzyki” podczas odwiedzin ambasadora Szwajcarii. Za to wykroczenie podniesiono
mu wyrok o osiem lat – w sumie, do dwudziestu ośmiu. Dzigme Sangpo powinien
wyjść na wolność w 2011 roku. Będzie miał wtedy 85 lat. Z napływających
z Tybetu raportów wynika, że po latach bicia w więzieniu jest bardzo słaby
i chory.
W październiku 1997 złożyła wizytę w Drapczi Grupa Robocza ONZ ds.
Arbitralnych Uwięzień. Na oczach delegatów jeden z więźniów – Sonam Cełang
– wstał i powiedział: „Niech żyje Dalajlama”. Po wyjściu delegatów protestowali
jeszcze dwaj inni więźniowie: Trinkar i Łangdu. Władze zapewniały przedstawicieli
ONZ, że skazanym nic nie grozi, niemniej z zebranych przez TIN relacji
wynika, że co najmniej dwóch z protestujących brutalnie pobito, a wszystkich
ukarano podniesieniem wyroków. Od trzech do dziesięciu lat.
Władze starają się przedstawiać więzienia jako instytucje resocjalizacyjne,
a nie represyjne, w których skazani mogą się uczyć lub zdobyć nowe, pożyteczne
umiejętności. Głoszą, iż więźniom przysługują wszelkie prawa i że nie wolno
się nad nimi znęcać. „Kiedy goście z trudem chwytali powietrze w położonym
na wysokości 3.672 m n.p.m. więzieniu [Drapczi], odziani w niebieskie uniformy
skazani grali w koszykówkę, pokrzykiwali i sypali żartami – donosiła 21
maja agencja Xinhua. – Menu na tablicy w stołówce: herbata z masłem i prażona
jęczmienna mąka na śniadanie; ryż, gotowane mięso, surówka z rzodkiewki
na obiad; na kolację chleb i zupa jarzynowa. (...) Na dziedzińcu kwitną
zasadzone przez więźniów róże. Ośmiu skazanych przygotowuje się do występu.
Rozśpiewują się, stroją gitary, brzdąkają na elektrycznych organach”. Trzeba
powiedzieć, że takie doniesienia najczęściej nie są uznawane na Zachodzie
za wiarygodne.
Polityka propagandowa w latach dziewięćdziesiątych
Chiny zaczęły się interesować swoim wizerunkiem i kształtować międzynarodową
opinię publiczną w latach dziewięćdziesiątych. Podczas Konferencji roboczej
w sprawie propagandy zagranicznej, która obradowała w Pekinie od 19 października
do 7 listopada 1991, powołano Biuro Propagandy Zagranicznej przy Radzie
Państwa, mające poprawić wizerunek ChRL na arenie międzynarodowej. Zadanie
Biura polegało na promowaniu wizerunku stabilizacji i reform, odpieraniu
zarzutów o naruszanie praw człowieka i krytyki politycznej oraz promowaniu
handlu i inwestycji. Wtedy też oficjalnie uznano, że cudzoziemcy i Chińczycy
zza granicy są „inni” i że „propagandę zagraniczną należy prowadzić inaczej
niż wewnętrzną” (Xinhua, 2 listopada 1991).
Rok wcześniej, 9 listopada 1990, Komitet Propagandy TRA miał już swoje
priorytety: „zapewniać stabilizację i walczyć z separatyzmem” oraz „kontynuować
przedstawianie Tybetu zewnętrznemu światu” (Telewizja Tybetańska, 12 listopada
1990). Miesiąc później, 10 grudnia, zwołano w Lhasie „Regionalne forum
w sprawie zewnętrznej roboty propagandowej”, by opracować strategię odpierania
oskarżeń o deptanie praw człowieka i prowadzenie represji politycznych.
Zastępca sekretarza partii TRA Ragdi powiedział wówczas, że „trzeba stworzyć
obraz socjalistycznego, nowego Tybetu i zacząć go propagować” (Telewizja
Tybetańska, 12 grudnia 1990). Propaganda miała skupić się na postępie,
jakiego dokonano w Tybecie, perspektywach dla turystyki i inwestycji, łagodności
i pomocy komitetu centralnego KPCh oraz państwa, „heroicznych dokonaniach
Tybetańczyków i Hanów w budowaniu nowego Tybetu” i „przymiotach Hanów”
(jw.). Cele te nie uległy zmianie do dziś, choć w ostatnich latach propaganda
poświęca coraz więcej uwagi „renesansowi” tybetańskiej kultury i religii.
III Forum robocze, które obradowało w Pekinie w lipcu 1994 roku, postanowiło
wycofać się z obowiązującej wówczas polityki promowania języka i kultury
Tybetańczyków[4]. Chen Kuiyuan, sekretarz partii TRA od 1992 do października
2000, dał się poznać jako radykalny wróg tybetańskiej religii i kultury,
które atakował otwarcie od 1997 roku. W latach dziewięćdziesiątych zachodnie
media szczegółowo informowały o represjach wobec religii i kultury Tybetańczyków
– pod koniec dekady stało się oczywiste, iż wizerunek ten zaczyna przeszkadzać
władzom ChRL. Pekin próbował odpierać zarzuty, szeroko informując o swoich
dokonaniach na niwie ochrony i rozwoju kultury tybetańskiej, np. o nakładach
rządu centralnego na ochronę zabytków, renowację klasztorów czy rozwój
studiów tybetańskich. 22 czerwca 2000 – w dziesięć dni po wystąpieniu dyrektora
Zhao Qizhenga na konferencji propagandowo-tybetologicznej – Biuro Informacji
Rady Państwa opublikowało białą księgę poświęconą rozwojowi kultury tybetańskiej.
Strategia zaczepna
Od dziesięciu lat Chiny publikują liczne obcojęzyczne materiały propagandowe
o Tybecie. Jak grzyby po deszczu pojawiają się filmy, lśniące periodyki
i strony WWW, dostarczające gotowe artykuły o rozwoju gospodarczym i kulturalnym,
które coraz częściej trafiają na łamy zagranicznej prasy. Państwowe media
poświęcają Tybetowi znacznie więcej uwagi niż innym regionom ChRL. „Walcząc
o międzynarodową opinię publiczną”, Chiny postawiły jednak nie tylko na
ilość, ale i jakość produktów swej propagandy, by zagraniczny odbiorca
mógł traktować je poważnie.
Wizerunek na arenie międzynarodowej ma przede wszystkim legitymizować
rządy i politykę KPCh w Tybecie, ale i służyć dumie narodowej i rozwojowi
gospodarczemu. Jeśli Chiny mają uzyskać zagraniczne technologie i inwestycje,
bez których nie zrealizują swoich programów „rozwoju gospodarczego”, muszą
uchodzić za państwo stabilne i, gospodarczo, obiecujące. Aby przekonać
świat do takiego wizerunku, wypracowały strategię, mającą przeciwdziałać
licznym informacjom zagranicznych mediów, które z owym obrazem się kłócą.
„Tybetańska” propaganda ChRL koncentruje się dziś na gospodarczych
zdobyczach ostatniego pięćdziesięciolecia oraz zasługach partii i państwa.
Coraz chętniej głosi renesans kultury i religii Tybetańczyków. Jej strategia
polega na regularnych atakach na „antychińskie” poczynania obcych rządów,
mediów i uczonych, połączonych z próbami przekonania tych samych polityków,
badaczy i dziennikarzy – poprzez zapraszanie ich do Tybetu – o otwartości
i wiarygodności władz ChRL. O tym, czy zabiegi te okażą się skuteczne,
zdecyduje odbiorca, czyli Zachód, kupując bądź odrzucając wizerunek, jaki
próbują sprzedać mu Chiny.
1. Por. Zhao Qizheng, Tybet a propaganda zagraniczna i zadania tybetologii
w nowej epoce; Wystąpienie z 12 czerwca 2000, dokument poufny. (Tu cytaty
za przekładem TIN.)
2. Por. raporty TIN o projekcie Banku Światowego, kolei i Petrochina.
3. Por. 1.
4. Por. „Odcinanie głowy węża”, TIN i Human Rights Watch/Asia, 1996.