Świadectwa TIN
24 listopada 2004

Mniszki z Drapczi

Relacja Njidrol, znanej również jako Lobsang Lhamo, mniszki z klasztoru Phodo w lhaskim Lhundrub Dzongu.

Demonstracja z 1 maja 1998 roku.

„Tydzień wcześniej (...) Chińczycy powiadomili nas, że odbędzie się ceremonia wciągnięcia flagi, w której mamy uczestniczyć. (...) Przed majem 1998 roku w więzieniu nie było żadnej chińskiej flagi. Najwyraźniej był to dla nich szczególny dzień. Powiedziałyśmy sobie, że musimy coś zrobić. (...) Postanowiłyśmy wykrzyczeć [nasze hasła] podczas wciągania chińskiej flagi, ponieważ mieli być tam wszyscy więźniowie, kryminalni i polityczni. Wszystkie byłyśmy na to gotowe. Tego dnia kazano nam umyć włosy i nałożyć ładne, czyste ubrania – więzienne drelichy, które miały być doskonale czyste. Rozdano nam czerwone flagi. (...)

Wszystkie nałożyłyśmy na siebie po kilka swetrów i dodatkowe skarpety, bo wiedziałyśmy, że czeka nas bicie. Ustawili nas w szeregu i zaczęli grać chiński hymn. Nie było żadnych cudzoziemców, ale za to mnóstwo chińskich dziennikarzy, również telewizja. Obok nas stali więźniowie z oddziału 4, kryminalni. Jeden z nich był Khampą [Tybetańczykiem ze wschodniego Tybetu]. (...) Kiedy miałyśmy zacząć skandować nasze hasła, wyskoczył z krzykiem z szeregu. Biegł do flagi, żeby ją ściągnąć, ale mu się nie udało. Złapali go i powlekli. (...) Wtedy zaczęłyśmy my, a stało nas tam koło 60. Dołączyli do nas inni, również wielu zwykłych więźniów. Skandowali też mnisi z rukhagu [oddziału] 5. Choć krzyczało wielu kryminalnych, w tym zgiełku strażnicy nie zwrócili na to uwagi. Odprowadzili ich do cel, a potem przyszli po nas, ale nie ruszyłyśmy się z miejsca i dalej wykrzykiwałyśmy nasze hasła. Wtedy na scenie pojawiła się Ludowa Policja Zbrojna. Próbowali, bez skutku, przywrócić porządek i w końcu wezwali posiłki z koszar, które leżą poza terenem więzienia. Przyszło ich tylu, że na każdą z nas przypadało sześciu żołnierzy. Bijąc, zagonili nas między klomby i w końcu na nie wkopali. Okładali nas, gdzie popadło, karabinami. Nie chciałyśmy iść i nadal wznosiłyśmy nasze okrzyki. Powlekli nas w kierunku cel, przed oddział. Czekało tam na nas wielu żołnierzy z karabinami i tarczami. Zostałyśmy otoczone. Wyciągali po jednej i strasznie bili. Potem zagonili nas na dziedziniec oddziału, kazali uklęknąć i położyć dłonie na ziemi. Pobili też [sześć więźniarek, które nie brały udziału w uroczystości na placu apelowym]. Usłyszały, że krzyczymy, i też zaczęły krzyczeć. Wyłamały drzwi i wybiegły na dziedziniec. Bardzo ucierpiały, były całe poranione. Wyglądały jak trupy. Zostawili nas na dziedzińcu do późnego wieczora. W nocy zamknęli w karcerach te, które nie były na placu, i chyba 16 z naszej grupy”.

Njidrol i pozostałe więźniarki, które nie trafiły do izolatek, odmówiły jedzenia, ponieważ zamkniętym w karcerach nie zanoszono posiłków. Kilka dni po tym, jak zaczęły znów jeść, strażnicy kazali im odśpiewać chiński hymn. Odmówiły – za karę kazano im stać.

„Wszystkie byłyśmy bardzo słabe, ponieważ niedawno nas zbili, a potem w ogóle nie jadłyśmy. [Stojąca obok mnie mniszka, Khedron Jonten] była tak osłabiona, że osunęła się na ziemię. Powiedzieli, że się modli i bije pokłony przed Jego Świątobliwością Dalajlamą, a przecież ona po prostu nie mogła ustać. Podnieśli ją [dwaj strażnicy]. Powiedziałam im, że ona się nie modli i nie składa pokłonów. Spytali mnie, skąd to wiem. Odparłam, że powinni być poważni – upadła, bo nie mogła ustać. Wtedy mnie skopali i powiedzieli, że mam się nie wtrącać. Powiedzieli Khedron Jonten, że ma złożyć przed nimi sto pokłonów. Nie mogła, bo była za słaba, więc zaczęli ją bić. Potem zabrali ją do swojego biura i pobili jeszcze bardziej. Nie widziałyśmy tego, ale wszystko było słychać. Jak skończyli, wyprowadzili ją na plac, postawili na głowie miskę z wodą i kazali tak stać dzień i noc. Kiedy wróciła do celi następnego dnia, nie mogłyśmy na nią patrzeć. Razili ją pałkami elektrycznymi – twarz, usta, całe ciało. Nic nie widziała. Wracała do celi po omacku, potykając się o barierki klombów, skrzynie na śmieci i beczki. Podbiegłyśmy do niej i ułożyłyśmy ją na pryczy. Nie mogła mówić. Prosiłyśmy, żeby napiła się herbaty, ale nie była w stanie, wlałyśmy jej więc do ust kilka kropli. (...)

Trzy dni później wyprowadzili z cel pięć mniszek, które później zginęły [jedną z nich była Khedron Jonten], i mnie. Pognali nas na plac za to, że nie chciałyśmy śpiewać hymnu. Powiedzieli, że naplułyśmy na flagę i dlatego teraz mamy przed nią klęczeć. Odparłyśmy, że nie będziemy tu klęczeć. Wtedy wyprowadzili z samochodu dwóch mężczyzn ze skutymi na plecach rękami. To mogli być więźniowie kryminalni. [Urzędnicy] powiedzieli nam, że żołnierze zabierają ich na egzekucję i że my też zostaniemy stracone za nieposłuszeństwo w więzieniu. „Jeśli was zabijemy i ukryjemy ciała, nikt się nawet nie dowie, bo nikt o was nie dba – powiedzieli. – Jesteście kurzem społeczeństwa, rzeczami bez żadnej wartości. Nic nie kosztujecie”. Kazali nam wrócić do cel i napisać oświadczenie, jak zmienimy zdanie i będziemy gotowe odśpiewać hymn. Dali nam dwie kartki papieru. Napisałyśmy: „Jesteśmy niewinne i nie popełniłyśmy żadnego przestępstwa. Ciężko pracujemy, dajemy z siebie wszystko, a skoro nie dopuściłyśmy się żadnej zbrodni, nie ma w nas nic, co wymagałoby zmiany”. Następnego dnia wezwali nas znowu i kazali śpiewać hymn. Nie zrobiłyśmy tego i po prostu stałyśmy w milczeniu w sali, do której nas zaprowadzono. Przyszli sprawdzić, co robimy, i zobaczyli, że nie śpiewamy. Wywlekli nas stamtąd za włosy. Wpychali w usta kije, mówiąc, że coś musi być z nimi nie tak. Powiedziałyśmy, że nie obiecywałyśmy śpiewania i że nie będziemy tego robić. Tej nocy bili nas bardzo długo. (...)

Następnego dnia znów nas wezwali. Kazali się przyznać, ale odmówiłyśmy, wyjaśniając, że nie popełniłyśmy żadnego przestępstwa i że w naszych umysłach nie ma nic, co należałoby zmieniać. Powiedzieli, że nie będą o nic wypytywać, bo mają do nas tylko jedno pytanie: będziemy śpiewać hymn czy nie? Odparłyśmy, że nie. „Próbowaliśmy z wami łagodnie i twardo, ale wy się nie zmieniacie”, powiedzieli i wyszli, a do sali wkroczyło sześciu żołnierzy. Zapytali, czy chcemy się z nimi bić. Jak miałybyśmy z nimi walczyć? Z sześcioma wyszkolonymi mężczyznami, chińskimi żołnierzami z Drapczi? (...) To musiało być dziesięć, może jedenaście dni po 1 maja. Powiedzieli, że partia komunistyczna nas karmi. Odparłyśmy, że komuniści nas nie karmią, że komunistyczny rząd nas grabi i każe nam płacić wysokie podatki. W tej samej chwili dostała w twarz metalowymi obcęgami. Połamali mi zęby. Plunęłam mu w twarz krwią. (...) Zaczęło się straszne bicie. Walili naszymi głowami w ściany. Tłukli pałkami elektrycznymi, a to jest najgorszy rodzaj bicia. W jednej chwili traci się władzę w całym ciele i pada na ziemię. Wszystkie byłyśmy grubo ubrane, więc wszystko z nas zdarli. Ściągnęli nam buty i razili pałkami stopy. Nie chciałam krzyczeć, gdy mnie bili i razili prądem, ale nie byłam w stanie tego powstrzymać, dlatego wszyscy usłyszeli, co się dzieje. Przez te połamane zęby miałam pokrwawioną twarz i całe ciało. Kazali nam wstać, ale po rażeniu prądem było to bardzo trudne. Kiedy w końcu odzyskałam przytomność i spojrzałam na pozostałe, były tak zmasakrowane, że musiałam odwrócić wzrok. Oblali nas wodą, mówiąc, że tylko udajemy, że nie możemy stać. Chwycili mnie za włosy i tłukli mną o ścianę. Myślałyśmy, że nie przeżyjemy, bo nigdy przedtem tak nas nie bili. Strażnicy nie dbali o to, poza tym w ogóle ich tam nie było. Otaczali nas sami żołnierze, wyszkoleni i silni. Znowu plunęłam na nich krwią. Wtedy chwycili mnie za głowę i uderzyli nią o ścianę. Straciłam przytomność. Ocknęłam się [po siedmiu dniach] w więziennej sali chorych. Nie wiem, czy inne przewieziono do szpitala bezpośrednio z sali, w której nas bili, czy też odesłano je wcześniej na oddział, czy może w ogóle nie zabrano do kliniki.

W więziennym szpitalu Njidrol odwiedzili urzędnicy z Lhasy. Nie wie, z jakiego byli departamentu. Pytali, co się jej stało, a po ich wizycie warunki w więzieniu zmieniły się na lepsze. Najprawdopodobniej prowadzili dochodzenie w sprawie protestów, do których doszło w Drapczi w maju 1998 roku.

„Spytali, z którego jestem oddziału. Powiedziałam, że z trzeciego. Zapytali, dlaczego jestem w szpitalu i na co choruję. Odparłam, że trafiłam to z powodu pobicia. Lekarka spojrzała na mnie przeciągle i zrozumiałam, że powiedziałam coś, czego nie powinnam była mówić. Powtórzyłam więc to jeszcze raz, a oni zapytali, dlaczego mnie bito. Powiedziałam im, że pobili mnie żołnierze, których przyprowadzili funkcjonariusze straży więziennej. Wtedy powiedzieli, że nie wolno mi rozmawiać o biciu. (...) Po dwóch tygodniach w szpitalu zamknięto mnie w karcerze, w którym spędziłam 11 miesięcy. Zakończyłam wyrok w izolatce. Przed zwolnieniem zrobili mi mnóstwo zdjęć. (...) Powiedzieli, że nie wolno mi o niczym mówić i że jeśli będę opowiadać o biciu, zostanę natychmiast ponownie aresztowana. Powiedzieli, że wszędzie roześlą moje zdjęcia i że będą wiedzieć, gdzie jestem i co robię. Mówili, że mimo zwolnienia nadal jestem w ich rękach i że jeśli będę gadać, aresztują mnie i już nigdy nie wyjdę na wolność. Na koniec kazali podpisać dokument, który zobowiązywał mnie do milczenia”.

Raporty HFPC TCHRD TIN Inne Teksty Strona główna