TIN News Update
26 sierpnia 2004 wersja do druku
Klepsydra: Dondrub Gjal Dondrub Gjal urodził się w ubogiej rodzinie w okręgu Tongde prefektury Czabcza, w której pracował niemal całe życie. Nie należał do byłych arystokratów i lamów, którym chiński reżim podarował lukratywne stanowiska. Niewiele wiadomo o jego losach w dwóch pierwszych, burzliwych dekadach chińskich rządów. Ze zgromadzonych przez TIN informacji wynika, że karierę zaczął robić pod koniec rewolucji kulturalnej.
Zanim powierzono mu stanowisko w Czabczy w 1983 roku, kierował komuną Sumdo, był wiceprzewodniczącym rewolucyjnego komitetu okręgu Mangra (chiń. Guinan) (1975), dyrektorem lokalnego departamentu edukacji (1978-79) i zastępcą przewodniczącego tego okręgu. „W tym czasie był niezwykle wpływową osobą w naszym okręgu – wspomina człowiek, który pracował w lokalnym departamencie edukacji. – Choć był tylko wiceprzewodniczącym, robił, co chciał. Był urodzonym przywódcą. Pamiętam, że ostro beształ młodych, którzy nosili rozszerzane spodnie i rozczochrane włosy”.
Jednym z osiągnięć Dondruba Gjala było utworzenie Tybetańskiej Szkoły średniej w Czabczy, którą przemianowano później na „Szkołę Średnią Mniejszości”. Zrobił to w typowy dla siebie sposób. Zdobywszy dotację władz prowincji na prace budowlane, nie zatrudnił robotników, ale przekonał nauczycieli i uczniów do pracy po lekcjach, pomagając im w ten sposób finansowo. Jego koledzy wspominają, że codziennie rano przychodził na budowę i osobiście nadzorował prace.
W latach 1986-92 Dondrub Gjal był zastępcą sekretarza partii, a następnie przewodniczącym prefektury Colho. Dla pracowników administracji lokalnej był to okres renesansu języka i kultury tybetańskiej. „Zrobił z tybetańskiego główny język prefektury. (...) Ludzie myśleli, że jako członek partii nie wierzy w buddyzm, ale pomógł odnowić lub sfinansować odbudowę wielu lokalnych klasztorów. Nie składał przecież pokłonów przed pierwszym lepszym lamą, a jak było trzeba, gonił ich jak całą resztę”.
Dondrub Gjal budził pewne kontrowersje, powszechnie szanowano go jednak za ciężką pracę i zdecydowanie. Podczas zebrań ostro krytykował spory między różnymi przywódcami, które, jak sądził, uniemożliwiały im podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Potrafił też znaleźć środki na swoje projekty dzięki znajomościom z wysoko postawionymi dygnitarzami ze stolicy prowincji i kraju. Mówi się, że Panczenlama poprosił go kiedyś, żeby nie przywoził mu więcej koziego mięsa, ponieważ dostaje go tyle, że nigdy nie zdołałby go zjeść. „Daj je lepiej Taszi Łangczukowi, bo on ze wszystkich sił promuje używanie języka tybetańskiego w administracji autonomicznych regionów Qinghai”. „Proszę, wdrażaj to, nad czym tak ciężko pracowaliśmy z Ngabo Ngałangiem Dzigme – miał go prosić Panczenlama. – Promuj używanie języka tybetańskiego w regionach tybetańskich”. Opowieści te, nawet jeśli nie do końca odpowiadają prawdzie, pokazują, jak wielką wagę przywiązuje się „w terenie” do przywódców pokroju Panczenlamy. Osobista znajomość z taką osobą zapewnia niemal mityczny status – zwłaszcza po śmierci.
W 1988 roku Panczenlama złożył wizytę w Czabczy. Dzięki jego poparciu Dondrub Gjal założył czasopismo Riło Njida („Góra Słońca i Księżyca”), dzięki czemu mógł wysłać trzech Tybetańczyków ze swojej prefektury na szkolenie do Pekinu. „Ten periodyk był poświęcony problemom językowym w Qinghai – wspomina człowiek, który redagował go w 1992 roku. – Omawiał potencjał mówionego i pisanego języka tybetańskiego oraz metody promowania go wśród ludzi. Nie udało się nam osiągnąć naszych celów. Większość osób nie ma pojęcia o takich sprawach. Napisałem kiedyś naprawdę dobry artykuł, który mówił o potrzebie podniesienia roli tybetańskiego w programach nauczania. Nie zgodzono się na jego opublikowanie. I z czasem przeobraziliśmy się w czasopismo poetyckie”.
Redaktor pojechał do Wydawnictwa Qinghai, gdzie pokazano mu, co się nadaje do druku. „Powiedzieli mi wyraźnie – wiecie, co się stanie, jeśli nie będziecie przestrzegać tych zasad. Mamy do was zaufanie. Jesteście członkiem partii. (...) Trzeba było chwalić partię. O sprawach istotnych dla Tybetu pisać nie mogliśmy. Każdy artykuł musiał zgadzać się z obowiązującą linią partii. Mieliśmy być najlepszą tubą najlepszych dokonań partii. (...) I musieliśmy zwalczać klikę Dalaja”.
Dondrub Gjal gorliwie realizował politykę Panczenlamy. Zwiększył liczbę Tybetańczyków pracujących w administracji; dla absolwentów wyższych uczelni stworzył pierwsze tybetańskojęzyczne etaty w sekretariatach. Kiedy zasiadł na fotelu sekretarza partii, kazał wstawić tybetańskie napisy na tablice informacyjne i papiery firmowe. Urzędnicy, którzy z nim pracowali, wspominają, że w tym czasie wszystkie pisma pisało się po tybetańsku i chińsku. Dondrub Gjal miał nawet wpływ na wygląd prefektury – wymagał, by nowe budynki wznoszono w tybetańskim stylu. Założył też Towarzystwo Literackie Czabczy.
Lokalni przywódcy krytykowali zarówno jego politykę, jak styl pracy. Kiedy starał się tworzyć zespoły zdolnych ludzi do realizacji poszczególnych projektów lub zatrudniać osoby starsze, między innymi byłych mnichów z różnych regionów, w szkołach Czabczy, oskarżano go o nepotyzm. Wielu lokalnym przywódcom, którzy słabo znali język pisany, szczególnie nie podobało się to, że zmuszał do nauki tybetańskiego nie tylko urzędników chińskich, ale i tybetańskich. Tych, którzy nie zdali egzaminu, karano grzywnami. Mówi się, że z tego powodu niektórym odebrano też szansę awansu na wyższe stanowiska.
„Najbardziej frustrowało go to, że polityka Chin wobec regionów mniejszościowych nie jest realizowana właściwie – wspomina były urzędnik departamentu edukacji. – To nie był tylko jego problem. To problem wszystkich przywódców, którym zależy na własnym narodzie”.
Upadek Dondruba Gjala zaczął się w 1992 roku, kiedy to oskarżono go o malwersacje. On sam, jego syn i zięć zostali nawet tymczasowo aresztowani. Zwolniono go z braku dowodów, ale stracił stanowisko sekretarza partii. Został wysłany na rok do szkoły partyjnej w Pekinie, a następnie mianowany wicedyrektorem biura hodowli prowincji Qinghai. Teoretycznie było to stanowisko wyższe niż w okręgu, ale brak jakiejkolwiek władzy sprawiał, że traktowano je jak degradację.
Dondrub Gjal znał z autopsji problemy pasterskich rodzin z Qinghai. Przez większą część życia pracował w okręgach zdominowanych przez koczowników. Były podwładny wspomina, że często był mediatorem w sporach o dostęp do pastwisk. Wcześniej, jako sołtys Sumdo, zjednał sobie szacunek mieszkańców, wprowadzając chińskie metody nawadniania pastwisk. Kierując ministerstwem hodowli Qinghai, wiele czasu spędzał w prefekturach Juszu i Golog, zdobywając środki na budowę szkół i szpitali. W prefekturach Conub, Codziang i Colho pomagał walczyć z podwójnym opodatkowaniem mięsa i wełny. Mawiał, że prowadzące gospodarkę wolnorynkową Chiny nie mogą ściągać z ludzi podatków i za mięso, i za wełnę.
„Był zdolnym człowiekiem – wspomina Tenzin Gonpo, jego podwładny z departamentu edukacji – i jedynym znanym mi urzędnikiem tybetańskim, który potrafił rzeczywiście pracować z Chińczykami i być dla nich równym partnerem. W czasie, gdy większość tybetańskich dygnitarzy wypowiadała się wyłącznie po chińsku, wstawał i mówił i po tybetańsku, i po chińsku”.
„Najbardziej uderzające było w nim to, że nie mając właściwie żadnego wykształcenia, potrafił tak zagospodarować środki i ludzi, że osiągał swoje cele – wspomina znajomy z Czabczy. – Umiał nie tylko coś zainicjować, ale i skutecznie doprowadzić do końca. Przede wszystkim, ma się rozumieć, był Tybetańczykiem. Dla niego wszystko zaczynało się właśnie od tego”.
|
|
|
|