Nowe aresztowania w związku ze sprawą Tulku Tenzina Delka
Wiarygodne źródła informują o aresztowaniu dwóch Tybetańczyków w okręgu Kardze prowincji Sichuan. Najprawdopodobniej są podejrzewani o przekazywanie informacji o sprawie Tulku Tenzina Delka i Lobsanga Dhondupa.
12 lutego 2003 o siódmej rano sześciu funkcjonariuszy policji weszło do domu Taphela. Zatrzymany ma 34 lata, pochodzi z Lithang Sampa, prowadzi interesy. Jego żona jest siostrzenicą Tulku Tenzina Delka. W domu mieszkało osiem osób.
14 lutego 2003, nocą, zatrzymano w Njagczu drugiego biznesmena, czterdziestodwuletniego Dhedhe z Lithang Derge. Dhedhe był jednym z dwóch “krewnych” obecnych na pierwszym, niejawnym procesie Tulku i Lobsanga.
Udało się również potwierdzić informacje o skazaniu na pięć lat więzienia Ceringa Dhondupa, sołtysa wioski Othok w Njagczu, którego aresztowano dwa miesiące po zatrzymaniu Tulku Tenzina Delka 7 kwietnia 2003. Wiarygodne źródła twierdzą, że jest on więziony w areszcie śledczym w Darcedo. Nie wiadomo, gdzie przebywają Taphel i Dhedhe.
Lobsang Dhondup został stracony 26 stycznia 2003, a Tulku Tenzina Delka skazano na karę śmierci w zawieszeniu na dwa lata. Kary te wymierzył im 2 grudnia 2002 Pośredni Sąd Ludowy w Kardze. Proces był nieuczciwy, odbywał się za zamkniętymi drzwiami, nie przestrzegano właściwych procedur prawnych. 17 lub 18 lutego 2003 policja Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Kardze wezwała krewnych Lobsanga do “odebrania zwłok syna”. Kiedy stawili się w Darcedo, otrzymali torebkę z popiołem, który – jak usłyszeli – miał być “prochami” Lobsanga Dhondupa.
W związku ze sprawą Tulku Tenzina Delka władze chińskie przetrzymują obecnie co najmniej osiem osób, dwie inne uznaje się za “zaginione”. Aszera Dhargjala, Tamdinga Ceringa, Dhondupa i Cultrima Dhargjala aresztowano wraz z Tulku nocą 7 kwietnia 2002. Taszi Phuncog, mistrz dyscypliny (tyb. geko) i były stróż z założonego przez Tulku klasztoru Thekczen Dziangczup Czoling, został zatrzymany na przełomie lipca i sierpnia. Odpowiadał m.in. za organizację rytuałów i świąt w klasztorze. Nadal nie wiadomo, co stało się z dwoma sierotami pozostającymi pod opieką Tulku. Dzieci zaginęły na przełomie maja i czerwca 2002. Od tej pory nikt ich nie widział.
Relacja byłego więźnia z Kardze
Dwudziestoośmioletni Phuncog Cering odlewał posągi buddyjskie w Kardze. Przez półtora roku więziono go za protest przeciwko aresztowaniu słynnego nauczyciela Gesze Sonama Phuncoga 25 października 1999 roku. W styczniu 2003 roku udało mu się uciec z Tybetu.
“Kiedy 26 października 1999 roku wyszedłem do pracy, ktoś powiedział mi, że poprzedniego dnia aresztowano Gesze Sonama Phuncoga. Spotkałem się ze współpracownikami i kilkoma przyjaciółmi. Powiedziałem im, że musimy mu pomóc: pójść tam i domagać się jego uwolnienia. Wszystko działo się nagle, nie było czasu na planowanie, nie wiedziałem więc, ilu nas będzie. Poszliśmy pod komisariat okręgu Kardze. Kiedy obejrzałem się za siebie, miałem wrażenie, że jest nas jakieś trzysta osób. Najpierw ze złożonymi dłońmi błagaliśmy o uwolnienie Gesze. Wtedy wyszedł do nas Jarga, młodszy czutrang, i warknął, że przełożeni wydali jasne rozkazy – strzelać do każdego, kto będzie protestować przeciwko aresztowaniu. “Zabij mnie teraz – odpowiedziałem mu – albo uwolnij Gesze. W przeciwnym razie wejdę tam i sam się zabiję”. Ponieważ groźby zdały się na nic, zmienili taktykę i powiedzieli, by kilku z nas weszło do środka, “żeby szczerze porozmawiać o tym, co nas nurtuje”. Nie uwierzyłem im i odparłem, że nikt z nas nie wejdzie na komisariat.
O wpół do jedenastej otoczyło nas około stu funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej (LPZ) i Biura Bezpieczeństwa Publicznego (BBP). Zaczęło się straszne bicie. Oficer okręgowego BBP uderzył mnie w twarz kolbą pistoletu. Poczułem smak krwi w ustach i straciłem przytomność. Ocknąłem się zalany krwią, już za bramą. Musieli nas wciągnąć – mnie i mojego przyjaciela – do środka. Znów się za nas wzięli. Bili nas jakbyśmy byli psami. Kiedy skończyli, spróbowałem wstać, ale nie mogłem utrzymać się na nogach.
Trzymali nas tam pięć dni i nocy. Bili przez cały czas, na zmianę. To było straszne. Wylewali na twarz wrzątek, dźgali elektrycznymi pałkami, okładali kolbami i drewnianymi kołkami. Kilka razy ktoś bił mnie w głowę kamieniem.
Potem przenieśli mnie do mniejszej celi, jakieś trzy na trzy metry. Najpierw byłem w niej sam, ale następnego dnia zaczęli dochodzić inni. Wszystkich zatrzymano w związku z niepokojami, jakie wywołało aresztowanie Gesze. W końcu upchali tam jakieś dwanaście osób, w tym trzy starsze kobiety. Byłem najmłodszy, miałem 25 lat. Mnie i kolegę traktowano najgorzej, bo zabrali nas prosto z demonstracji. Innych wyciągali z domów, po rewizjach. Najstarsza osoba w naszej celi, kobieta, miała 55 lat.
Zabronili nam rozmawiać, ale i tak byliśmy na to zbyt słabi i wycieńczeni. Czasami skuwali nas z sobą albo wiązali ręce za plecami.
Trzymali mnie tak dwa miesiące. Codziennie byłem wzywany na przesłuchania i bity. Co najmniej cztery, pięć razy dziennie. Przez półtora miesiąca nie dostałem nic do jedzenia. Gdyby nie to, że inni mieli campę, umarłbym chyba z głodu.
Z celi wychodziliśmy tylko na przesłuchania. Nie było w niej naturalnego światła. Mieliśmy jeden wspólny kibel – wiadro z pokrywką. Oficerom nie przeszkadzało to, że w celi są kobiety. Zresztą bili je dokładnie tak samo, jak nas. Było tak mało miejsca, że wszyscy nie mogli się położyć. Sytuację komplikowały kajdany. Musieliśmy znosić to – i smród – przez dwa miesiące.
Ilekroć wyprowadzali mnie na przesłuchanie, dostawało się i reszcie. Tłukli w trybie 10-15 funkcjonariuszy na jednego. Co chwila wywoływano kogoś na bicie. Wszystko było umazane krwią. Oficerowie lubili oddawać mocz na twarze katowanych. Nie spotkało to jednak mnie ani żadnej z kobiet. Wśród naszych oprawców byli Czokjap, Lolo, Jikhap, Jama Dordże, Cering, Namgjap, Jadziar Ming, Jarczar, Phabjing, Namgjab, Czazim Ming, Drapung Poszor.
20 grudnia 1999 w areszcie pojawił się urzędnik Pośredniego Sądu Ludowego Prefektury Kardze. Ośmiu z nas wywołano z celi. Zrobiono nam zdjęcia, odczytano zarzuty i wyroki. W ciągu kilku dni przeniesiono nas do więzienia Menyang (Menyang, prowincja Sichuan). Każdy otrzymał prawo do pięciominutowych odwiedzin.
Do Menyangu wieźli nas pięć dni. Trafiliśmy na oddział, który specjalizował się w wyczerpujących ćwiczeniach i musztrze. Od czwartej rano do dziewiątej wieczorem – z dziesięciominutową przerwą na obiad. Czasami rano kazano nam jeszcze oglądać godzinny film o wielkości Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Przeżyliśmy tak dwa miesiące. Dostawaliśmy małe, właściwie niejadalne racje żywności. Było bardzo ciężko.
Następnie przenieśli na do grupy roboczej nr 4 tego samego więzienia. Trzymali tam około 4.000 osób – samych Chińczyków poza naszą ósemką. Robiliśmy cegły. Praca na słońcu, w koszmarnym żarze. Bez końca i bez jedzenia. Ponieważ byliśmy daleko od domu, rzadko kiedy ktoś nas od odwiedzał.
Zwolnili mnie w 2001 roku. Życie za murami też było koszmarem. Ciągle mnie nachodzili. W kwietniu 2001 skonfiskowali mi rower za “brak odpowiedniej dokumentacji”. Zaraz potem wymierzyli grzywnę, 400 yuanów. Nie mam pojęcia, za co. Postanowiłem od tego wszystkiego uciec. Pojechałem do Lhasy i cztery miesiące później – 2 stycznia 2003 – dotarłem do Katmandu.
Wydalenie pustelników z Czaksam Czori
Wiarygodne źródła informują, że pod koniec maja 2002 funkcjonariusze BBP Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA) i BBP Gongkar wydalili 17 pustelników, którzy medytowali w położonych na granicy okręgów Lhoka Gongkar i Czuszul jaskiniach Czaksam Czori. Dla Tybetańczyków jest to święta góra; podczas buddyjskich świąt odwiedzają ją tysiące pielgrzymów. Niektórzy adepci praktykowali tam od wielu lat.
Ostatnia fala represji wobec buddyzmu tybetańskiego
rozpoczęła się w 1996 roku, kiedy to “grupy robocze” narzuciły
kampanię “reedukacji patriotycznej” wszystkim świątyniom.
Osoby medytujące w odosobnieniu nie były nią
zagrożone aż tak, jak mnisi i mniszki w klasztorach. Przymusowe
przerwanie długoletniego “odosobnienia
medytacyjnego” jest dla praktykującego niewyobrażalnym
ciosem.