Znany biznesmen ucieka z Tybetu
W sierpniu 2002 uciekł z Tybetu trzydziestodwuletni Nima Cering – malarz z Labrangu. Po zakończeniu służby w Armii Ludowo Wyzwoleńczej pomagał wujowi prowadzić interesy, a w 2000 roku otworzył własny sklep w Szigace.
“Bardzo długo załatwiałem odpowiednie zezwolenia, bo nie chcą ich wydawać Tybetańczykom spoza TRA – mówi Nima. – Wydałem fortunę na łapówki. Potem wykańczali nas podatkami. Co miesiąc 70 yuanów (1USD = ok. 8 yuanów) dla biura (kunszang), 120 dla urzędu podatkowego, 80 podatku na “czystość”, 300 na straż pożarną, 20 dla departamentu ds. wody i tak dalej.
Najpierw handlowaliśmy malowanymi meblami i ubraniami. Początkowo pracowały u mnie tylko trzy osoby – z ubogich regionów wiejskich – z czasem dorobiłem się restauracji. Szło mi dobrze, zatrudniałem 86 osób. Lokalna telewizja zrobiła ze mnie wzór sukcesu. Firma nazywała się “Zakład krawiecki Amdo”. W szczytowym okresie byłem warty jakieś 600 tysięcy yuanów.
6 sierpnia 2001, podczas jednej z tych “przypadkowych” wizyt – przychodzili sprawdzać, czy nie ma u nas kogoś bez meldunku – policjanci skonfiskowali mi 20 par dywanów (po 4.000 za parę) i 12 thanek [malowidło religijne]. Wszystkie thanki przedstawiały Czenreziga (Bodhisattwę Współczucia; Tybetańczycy wierzą, że Dalajlama jest jego emanacją), każda była warta jakieś 20 tysięcy yuanów. Następnego dnia spalili je na moich oczach. I jeszcze kazali zapłacić 600 yuanów grzywny, chociaż tłumaczyłem, że w tej sytuacji nie mam z czego. Powtarzałem, że jestem niewinny, a oni na to, że zrobiłem to “celowo”. “Malowanie albo tkanie śnieżnych lwów i ośnieżonej góry jest przestępstwem politycznym” – usłyszałem.
Zatrzymali mnie, postawili przed sądem i skazali na trzy lata w więzieniu Ngamring w Szigace. Po dwóch miesiącach odsiadki komendant kazał mi namalować Potalę, żeby “poprawić sytuację finansową więzienia”. Zabrało mi to miesiąc. Sprzedali ten obraz za 14 tysięcy yuanów i “nagrodzili” mnie zwolnieniem. W tym czasie trzymali w Ngamringu około 300 więźniów. Wszyscy mieli trzyletnie wyroki. Tych z wyższymi przewożono do Drapczi.
Kiedy wróciłem do domu, okazało się, że
restauracja została zamknięta, a cały mój dobytek skonfiskowany.
Byłem bankrutem. Wszyscy pracownicy wrócili
w rodzinne strony, a mnie zakazano prowadzenia interesów”.