Rząd ChRL zachwyca się więzieniami Tybetu
i twierdzi, że w Drapczi nie doszło do żadnych
protestów
17 kwietnia 2000 rząd ChRL opublikował raport, poświęcony warunkom w
więzieniach Tybetańskiego Regionu Autonomicznego. Władze chińskie malują
różowy obraz zakładów karnych w Tybecie, cytując, na przykład, tybetańskiego
więźnia, który porównuje swój wyrok „do akademickiego semestru”. Niemniej
faktycznie tybetańskie więzienia nadal należą do najgorszych na świecie.
Tybetańscy więźniowie są bici stalowymi prętami i kijami, razi się ich
prądem elektrycznym (zwłaszcza najwrażliwsze części ciała – usta i genitalia),
wiesza za wykręcone na plecach ręce, polewa lodowatą wodą, szczuje psami
i głodzi, odmawia się im opieki medycznej i wtrąca, na wiele miesięcy,
do izolatek i karcerów. W 1998 roku Międzynarodowa Komisja Prawników stwierdziła,
że najgorzej przedstawia się sytuacja tybetańskich więźniarek, które, na
przykład, bywają gwałcone elektrycznymi pałkami.
„Od czasu ratyfikowania przez Chiny Międzynarodowej Konwencji przeciwko
Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu
lub Karaniu w 1988 roku w więzieniach Tybetu, na skutek tortur i brutalnego
traktowania, zginęło 71 Tybetańczyków”, twierdzi Lobsang Njandak, dyrektor
Tybetańskiego Centrum Praw Człowieka i Demokracji. Doniesienia z Tybetu
zadają kłam raportowi chińskiego rządu; wszystkie liczące się organizacje
praw człowieka potępiają Chiny za to, jak traktują one tybetańskich więźniów.
W 1998 roku Amnesty International stwierdziła: „Torturowanie i maltretowanie
zatrzymanych i skazanych w aresztach śledczych, więzieniach oraz w obozach
pracy nadal ma charakter powszechny; bywa, że kończy się śmiercią więźnia.
Warunki w więzieniach często są bardzo złe; brakuje żywności i opieki medycznej,
co sprawia, że wielu więźniów ciężko choruje”. Autorzy chińskiego raportu
utrzymują natomiast, że więźniowie są regularnie badani przez lekarzy,
którzy uważają, że większość skazanych cieszy się dobrym zdrowiem.
W lutym władze chińskie poinformowały Specjalnego Sprawozdawcę ONZ
ds. Przemocy wobec Kobiet, że w maju 1998 roku nie doszło do żadnych protestów
w więzieniu Drapczi. Chińscy strażnicy otworzyli wówczas ogień do tybetańskich
więźniów, którzy domagali się wolności dla Tybetu. Owa kanonada i fala
późniejszych brutalnych represji kosztowały życie jedenastu Tybetańczyków.
Czoenji Gjalcen, która odbywała wyrok w Drapczi, kiedy doszło do owych
protestów, potwierdziła informacje o zgonie Cultrim Sangmo, dwudziestopięcioletniej
mniszki, która zmarła 15 maja 1998. „Strażnicy bili i torturowali Sangmo.
Do ostatniej chwili odmawiano jej opieki medycznej” – powiedziała TCPCD
27 kwietnia, zaraz po ucieczce z Tybetu. „Rośnie liczba tybetańskich więźniów
politycznych, którzy umierają w więzieniach lub zaraz po opuszczeniu ich
murów – stwierdza Tibet Information Network w raporcie poświęconym tybetańskim
więźniom. – Najbardziej zagrożone są więźniarki, zwłaszcza te z lhaskiego
więzienia Drapczi. (...) Ginie pięć procent, czyli jedna na dwadzieścia.
(...) W latach 1987-1998 umierał jeden na czterdziestu więźniów politycznych”.
Lobsang Geleg, zastępca dyrektora więziennictwa TRA, miał natomiast powiedzieć
autorom chińskiego raportu, że „władze lokalne kierują zakładami karnymi
zgodnie z ustawą, co jest gwarantem podstawowych praw więźniów”.
Rząd ChRL utrzymuje również, że więźniarki nie wykonują ciężkich prac,
a więźniowie pracują tylko cztery dni w tygodniu po sześć godzin. Byli
więźniowie, którym udało się uciec z Tybetu, twierdzą natomiast, że zmuszano
ich do długotrwałej ciężkiej pracy i wyczerpujących ćwiczeń fizycznych
– nie zapewniając przy tym odpowiedniego pożywienia i opieki lekarskiej.