Protest mnichów Labrangu na oczach zagranicznych dziennikarzy
Pekin zorganizował drugą już, ściśle kontrolowaną, wizytę zagranicznych dziennikarzy w Tybecie (tym razem w regionach przyłączonych do prowincji Chin właściwych). Podobnie jak w przypadku Lhasy, gdzie grupa młodych mnichów przerwała konferencję prasową w Dżokhangu, oskarżając władze chińskie o kłamstwa i okrutne represje, w Labrangu (chiń. Xiahe), w prefekturze Kanlho (chiń. Gannan) prowincji Gansu, około piętnastu buddyjskich duchownych - z zakazaną flagą Tybetu - zdołało opuścić klasztor i dobiec do korespondentów.
„Dalajlama musi wrócić do Tybetu. Nie domagamy się niepodległości, chcemy tylko prawa człowieka, nie mamy żadnych praw", powiedział jeden z mnichów. Wielu duchownych zakrywało głowy szatami. Mówili o licznych aresztowaniach i wszechobecnych, uzbrojonych agentach służb bezpieczeństwa.
Według niezależnych źródeł jeden z zatrzymanych wcześniej mnichów Labrangu został zwolniony przez policję w stanie załamania nerwowego - i z licznymi śladami tortur na ciele.
Po dziesięciu minutach chińscy urzędnicy przekonali dziennikarzy do odejścia.
Tego samego dnia Dziampa Phuncog, szef rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, powiedział, że mnisi z Dżokhangu „nie zostali ukarani i wciąż przebywają w świątyni" (która, podobnie jak wszystkie stołeczne klasztory, pozostaje odcięta od świata).
Tymczasem tybetańskie źródła donoszą, że 7 kwietnia władze chińskie aresztowały około siedemdziesięciu ze stu mnichów świątyni Ramocze, których protest stał się katalizatorem zamieszek w Lhasie 14 marca.