Idzie tylko na gorsze
Oser
„Wydarzyło się tyle koszmarnych rzeczy dowodzących brutalności tego reżimu".
Usłyszałam to od zagranicznego dziennikarza, który na początku zeszłego miesiąca pojechał do Xinjiangu. Trzy tygodnie później, tuż przed Wigilią, stał na mrozie pod drzwiami pekińskiego sądu, czekając na skazywanego w środku chińskiego intelektualistę Liu Xiaobo. Powiedziałam mu wtedy, że kolejną złą wiadomość mamy i z Tybetu, gdzie ten sam reżim rozprawił się ze znanym nauczycielem buddyjskim Phurbu Rinpocze, który, więziony od 18 maja 2008 roku, został właśnie wtrącony za kraty na osiem i pół roku.
Choć starał się zachować profesjonalny spokój, dziennikarz z trudem powstrzymywał gniew, więc co powiedzieć o mnie? W dodatku czułam się pobita. Kiedy w zeszłym roku Rinpocze po raz pierwszy stanął przed sądem, łudziłam się, że przed haniebnym wyrokiem uratują go uwaga mediów i apele świata. Pracowało na to wiele osób: jego bliscy, pekińscy „adwokaci praw", najlepsi korespondenci, organizacje praw człowieka.
Niemniej zeszły rok, jak poprzedni, przynosił nam kolejne katastrofy. Raporty ze wszystkich regionów Tybetu nie pozostawiają złudzeń: wielu Tybetańczyków jest wciąż potajemnie aresztowanych, sądzonych i zagrożonych drakońskimi karami. Starałam się informować o tym na swoim blogu; nawał złych wiadomości doprowadza do rozpaczy. Nim prezydent Obama zdążył mimochodem wspomnieć w Pekinie o „pewnych fundamentalnych prawach", wyroki usłyszeli dwaj tybetańscy intelektualiści: Kunczok Cephel i Kunga Cajang. W tym samym czasie podobny los spotykał wielu innych, tyle że bez rozgłosu i sympatii świata. Pytającym mnie wtedy dziennikarzom mówiłam, że obawiam się kolejnych nieszczęść w dziedzinie praw człowieka. Wkrótce potem sąd w Silingu skazał na sześć lat Dhondupa Łangczena, twórcę filmu „Pożegnanie ze strachem" będącego zapisem nastrojów Tybetańczyków przed igrzyskami olimpijskimi w Chinach.
Muszę wyznać, że był moment, kiedy wiązaliśmy nadzieje z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jasne, że bez sensu zdawać się na innych, niemniej przywódca, który uparcie powtarza, że stoi na straży wolności i praw człowieka, musi budzić oczekiwania na całym świecie. Tym bardziej, gdy dostaje Pokojową Nagrodę Nobla. Kto by przypuszczał, że będzie miał nogi jak z waty, stając przed architektami okrutnego reżimu? Gorzej. Dał zły przykład. Inni przywódcy widzieli nabożną cześć, z jaką patrzy na wielki mur - symbol totalitaryzmu - i zjeżdżając potem do Chin nie wykazywali skłonności do wykrztuszenia słów „prawa człowieka".
Nie twierdzę, że przyczyną wszelkich nieszczęść dysydentów, Tybetańczyków i innych mniejszości w tym kraju jest fakt, że odwrócili się do nich plecami politycy mający usta pełne frazesów. Niemniej z pewnością istnieje tu związek przyczynowy. Wszystko jest z sobą powiązane, a ludzie zależą od siebie nawzajem - zwłaszcza w dobie globalizacji, zmian klimatycznych i Twittera. Egzystencja brutalnego reżimu stanowi zatem tragedię powszechną, a nie ograniczoną do jednego narodu czy kraju.
Idzie na gorsze. U progu 2010 roku bezpodstawnie oskarżono i skazano Phurbu Rinpocze. Konsekwencją będzie to, że kolejny region nie zazna już spokoju. Przed siedmiu laty wrobiono innego nauczyciela buddyjskiego, Tenzina Delka Rinpocze, i do dziś dziesiątki tysięcy ludzi podpisują petycje albo składają na nich odciski palców, protestują i demonstrują. Setki trafiają za kraty, gdzie czeka ich okrutne bicie. Najwyraźniej takich ran czas nie leczy.
Nowy Rok przyniósł przecież i te słowa dwudziestokilkuletniego Tybetańczyka, który spisał je po chińsku i tybetańsku: „Często mówimy o narodzie i przyszłości. Uparcie. Choć bywamy za to lżeni i prześladowani, nie wolno nam żywić niechęci czy, tym bardziej, żądzy odwetu. Wszystko czego doświadczamy, wyrasta z nasion, które sami zasialiśmy w przeszłości. Musimy znaleźć w sobie spokój wewnętrzny i obudzić współczucie - ale i niezmordowanie walczyć o prawa należne każdemu człowiekowi. Współczucie, zrozumienie, spokój i konsekwentna praca sprawią, że w końcu nadejdzie dzień, w którym ziszczą się nasze marzenia i, wolni, odetchniemy pełną piersią w ciepłych promieniach słońca".
Pekin, 17 stycznia 2010