Rocznicowe protesty w Gansu i TRA
„Koło południa 14 marca około trzydziestu uczniów tybetańskiej szkoły średniej w Maczu (chiń. Maqu), w prowincji Gansu wyszło na ulice miasta - mówi naoczny świadek. - Dołączyło do nich pięciuset, może sześciuset Tybetańczyków. Skandowali niepodległościowe hasła, protestowali przeciwko brakowi wolności".
Demonstrantów otoczyli funkcjonariusze służb bezpieczeństwa. Według różnych źródeł zatrzymano co najmniej czterdzieści osób, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Tybetańczyków. „Przed siedzibą władz lokalnych zebrało się ponad czterysta osób, żądających zwolnienia uwięzionych", mówi mieszkaniec Maczu, do którego wedle różnych szacunków sprowadzono trzy tysiące chińskich funkcjonariuszy, co spotęgowało napięcie w mieście.
„Demonstranci modlili się o długie życie Dalajlamy i domagali się rezultatów dialogu chińsko-tybetańskiego - mówi uchodźca pochodzący z tego regionu. - Po trzydziestu minutach otoczyła ich policja". Katalizatorem protestu uczniów było odwołanie konferencji zatytułowanej „Tybetańskie doświadczenia radości i smutku" oraz zakaz jakiegokolwiek uczczenia rocznicy powstania z 1959 roku, które zmusiło Dalajlamę do opuszczenia Tybetu.
„Nic mi o tym nie wiadomo", powiedział przez telefon funkcjonariusz lokalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego.
W Lhasie, w której wprowadzono wcześniej nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, na znak protestu i żałoby po ofiarach brutalnej pacyfikacji protestów, które rozpoczęły się 14 marca 2008 roku, Tybetańczycy zamknęli swoje sklepy i hotele. „Kazano im funkcjonować jak zwykle, grożono sankcjami, ale się nie ugięli i uczcili rocznicę ciszą - mówi lokalne źródło. - Na ulicach pełno funkcjonariuszy, w tym także tych w czarnych mundurach".
Cztery dni wcześniej setki Tybetańczyków protestowały też w Markhamie (chiń. Mangkang), domagając się odszkodowań za wywołaną przez chińskie kopalnie dewastację środowiska naturalnego i padłe zwierzęta. „Policja próbowała zatrzymać przywódców protestu, ale wtedy kilku młodych ludzi zaczęło kaleczyć się nożami i grozić, że odbiorą sobie życie, jeśli zostanie aresztowany jakiś Tybetańczyk. Urzędnicy poprosili o pomoc w zakończeniu protestu lokalnych lamów".